„Jeszcze jedna. Ostatnia”.
Spojrzała na swoją drobną dłoń, na której leżała mała, różowa tabletka.
Westchnęła, zamknęła oczy i szybko ją połknęła. Poczuła, jak obły kształt zatrzymał się w gardle, w połowie drogi do przewodu pokarmowego. Przełknęła głośno ślinę. Znowu nie miała przy sobie wody.
Podniosła z trudem ciężkie powieki.
W lustrzanym odbiciu zobaczyła swoją twarz i część korpusu. Jednak najpierw w oczy rzucały się pukle kręconych, kasztanowych włosów. Lekko natapirowanych i przesuszonych po kilku dniach intensywnych stylizacji. Twarz, tak dobrze jej znana, ukrywała szarość, zmęczenie i cienkie mimiczne zmarszczki pod grubą warstwą świeżego makijażu. Zielone, otulone gęstymi rzęsami oczy, błyszczały resztkami łez. Karminowe, pełne usta, uśmiechały się z trudem, ukazując rząd równych, białych zębów. Długie, połyskujące w świetle garderobianych jarzeniówek kolczyki, opadały na smukłą, błyszcząca od brokatu szyję i wystające obojczyki. Wisiorek w kształcie kwiatu lotosu, idealnie wpasował się w zagłębienie między uniesionymi ciasnym gorsetem piersiami. Krwistoczerwona sukienka, odkrywająca ramiona, kontrastowała z bladością skóry. Dłonie spoczywały na białym blacie toaletki, mieniąc się czerwonym lakierem na paznokciach. W powietrzu unosił się piękny, pełen klasy zapach perfum Giorgio Armaniego „Si”, użytych kilka chwil wcześniej.
Sięgnęła po czekoladę, która leżała tuż obok kryształowego wazonu, wypełnionego herbacianymi różami. Ułamała kostkę i włożyła do ust. Miała nadzieję, że rozpływająca się masa pełna cukru, doda jej trochę energii, której tak potrzebowała.
Wstała i skierowała się w stronę wyjścia z pomieszczenia. Stukot wysokich obcasów brutalnie przywołał ją do rzeczywistości, umożliwiając skupienie na tym, co za chwilę miało nastąpić. Zamykając za sobą drzwi garderoby, przesunęła wzrokiem po złotym napisie, który na nich wisiał.
MAŁGORZATA STEINER
opera
Wzięła głęboki oddech czując, jak powietrze filharmonii kłuje ją w płuca. Wygładziła srebrny pas, podkreślający talię i ruszyła przed siebie długim korytarzem.
***
– Pani Małgorzato!
– Pani Steiner! Prosimy o kilka słów do magazynu „Kultura”!
– Co się stało na scenie? To był element spektaklu?
– Jak się pani czuje? Jest pani chora?
– Nie wyglądało to najlepiej. Pani zresztą tez nie wygląda!
– Planuje pani oddać ludziom pieniądze za stracony czas? Przedstawienie chyba nie było kompletne!
„To opera, nie przedstawienie” – zaskoczyło ją, że to właśnie ta myśl jako pierwsza pojawiła się w głowie. Jakby miało to teraz jakiekolwiek znaczenie.
Natarczywe pytania dziennikarzy znikały w szumie, który przejmował kontrolę nad jej ciałem, dochodził z każdej pojedynczej komórki. Coś w niej krzyczało głośno, choć sama nie była w stanie wypowiedzieć słowa. Czuła na sobie agresywny tłum fotoreporterów, szukających dobrze płatnej sensacji, przed którym z trudem chronił ją Piotr – menadżer.
– Proszę się odsunąć! – Usłyszała nieznoszący sprzeciwu głos mężczyzny, który w tak wielu sytuacjach był jej wsparciem. – Pani Steiner nie ma nic do powiedzenia. Wszelkie pytania proszę kierować do mnie. Telefon dostępny na oficjalnej stronie pani Steiner.
Piotr Rylski musiał wykrzyczeć połowę ostatniego zdania, żeby mieć choć cień nadziei, że ktokolwiek z tej masy ludzi go usłyszał.
– Nareszcie cicho – powiedział menadżer, gdy weszli do garderoby.
Wziął do ręki ciężką karafkę i nalał wody do dwóch szklanek stojących na małym stoliku obok kanapy, która wygodna była tylko z wyglądu. Cała garderoba jego pracodawczyni wydawała mu się dziwnie urządzona. Trochę tak, jakby spotkał się dekorator wnętrz z Pałacu Buckingham z alter ego Picassa.
– Myślałem, że nigdy nas nie puszczą – kontynuował, starając się nie skupiać uwagi na nieobecnym spojrzeniu kobiety. – Ale tutaj chwilę odpoczniesz, zanim pojedziemy do hotelu. Damy czas tej hołocie na rozejście się do domów.
Piotr nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Podszedł do licho wyglądającego, czarnego szezlonga, na którym sztywno siedziała śpiewaczka. Czerwone fałdy sukni układały się przed nią w symetrycznym kształcie.
– Gosiu – zaczął Rylski – masz, napij się. Musisz choć trochę się nawodnić. – Wyciągnął rękę w jej kierunku.
Małgorzata spojrzała na szklankę wody w silnej, męskiej dłoni Piotra. Wydawało jej się, że mówił coś o ciszy. Nie wiedziała, skąd mu się to wzięło. W jej głowie ciągle było głośno, a ona sama myślała tylko o jednej rzeczy.
„Tabletka. Różowa tabletka”.
Tik tak.
Tik tak.
Ile czasu minęło od poprzedniej? Godzina? Dwie? Zastanawiała się, kiedy była w garderobie ostatni raz. Może dwadzieścia minut temu? A może wczoraj?
Nie to było jednak w tej chwili najważniejsze. Potrzebowała jej. Potrzebowała tej małej, cholernej tabletki.
– O, właśnie Ada napisała SMS-a, że twój najnowszy album rozszedł się, jak świeże bułeczki. – Usłyszała głos Piotra gdzieś w oddali, jakby za szybą. Miała wrażenie, że się uśmiecha. – A twoi fani pytali się, czy wszystko z tobą dobrze, ale w taki prawdziwy, życzliwy sposób. Nie to, co te dziennikarskie hieny.
Małgorzata czuła w ciele coraz większe napięcie, jakby każda pojedyncza komórka nerwowa była naciągnięta do granic wytrzymałości. Działo się tak zazwyczaj, gdy nie brała leków dłużej niż pięć godzin. Albo gdy wzięła za małą dawkę, tak jak dzisiaj.
– Wiesz, jeszcze dwa lata temu nie pomyślałbym, że płyty z muzyką operową mogą sprzedawać się równie dobrze, co albumy najpopularniejszych popowych wykonawców. A chwilami nawet lepiej. – Ciepły ton głosu Piotra przeszedł w cichy chichot. – Jest jeszcze nadzieja dla tego narodu.
„Dlaczego wzięłam tak mało?” – zapytała się w myślach Małgorzata, sięgając po szklankę z wodą. Miała złudną nadzieję, że uda jej się utopić krzyczące w niej bolesne pragnienie leku.
– Może chciałabyś się położyć? – Zapytał z troską Piotr, gotowy wstać z krańca szezlonga. – To twoje drugie omdlenie w przeciągu kilku dni. Chciałbym jutro umówić cię do lekarza. Powinnaś przejść kompleksowe badania. Ewidentnie masz jakieś niedobory w organizmie.
– Nie… nie… Dam radę. – Powiedziała cicho i ochryple kobieta, nawiązując kontakt wzrokowy z menadżerem pierwszy raz od momentu występu.
– Gosiu, nie dasz rady. – Rzucił stanowczo Piotr. – Jesteś skrajnie wycieńczona, widzę to. Poza tym – zawahał się – mam wrażenie, że coś się z tobą dzieje. Nie chcę się wtrącać, ale oprócz tego, że dla ciebie pracuję i zależy mi na twojej karierze, jestem też przyjacielem i po prostu się martwię. Zasłabnięcie dwa dni temu na próbie zrzuciłaś na przemęczenie. Ale dziś? To wyglądało o wiele gorzej. Jeśli masz jakiś problem, możesz mi o nim powiedzieć, pamiętaj.
Słowa Piotra docierały do niej bardziej niż jeszcze kilka minut temu. Umysł zaczął koncentrować się na jak najszybszym zaspokojeniu pragnienia. Myślała, że przyjmując przed koncertem dawkę taką, jak zawsze, będzie w pełni sił, zarówno wokalnych, jak i psychofizycznych. A jednak. W połączeniu z brakiem porządnego posiłku od dłuższego czasu, efekt był co najmniej mizerny.
„Muszę po prostu zwiększyć dawkę i wszystko znowu będzie dobrze”.
– Dziękuję. Jesteś dla mnie ogromnym wsparciem. Obiecuję o siebie zadbać. – Powiedziała Małgorzata, siląc się na spokojny ton głosu w nadziei, że Piotr trochę jej odpuści. Lewą ręką mocno ściskała palce prawej dłoni, które coraz bardziej się trzęsły.
– No, ja myślę. – Uśmiechnął się szeroko, wyraźnie uspokojony. – A właśnie, miałem pytać. – Dodał, unosząc palec wskazujący w stronę kiczowatego żyrandola.
– O co? – Nuta zniecierpliwienia w głosie kobiety była dość wyraźna. Potrzebowała natychmiast opuścić to miejsce.
– Twoje zaplanowane występy powoli dobiegają końca, więc będziemy mieć na dniach trochę wolnego – podjął Piotr, nie zauważając zmiany w nastroju swojej rozmówczyni. – W przyszły weekend planujemy z Zośką i dzieciakami pojechać nad jezioro i wykorzystać ostatnie dni wakacji. Może chciałabyś do nas dołączyć? Odpoczęłabyś trochę, naładowała baterie. Poza tym, Krysia i Jurek cię uwielbiają – dokończył, akcentując ostatnie słowo.
– Och. – Bąknęła Małgorzata, siląc się na uśmiech. – To bardzo miłe z waszej strony. Zastanowię się i dam ci znać.
– No dobrze, ale przyjmuję tylko twierdzące odpowiedzi.
Kobieta spojrzała na wiszący obok dużego lustra zegar. Dotknęła kwiatu lotosu, który spokojnie spoczywał w zagłębieniu jej dekoltu. Chropowata struktura kamieni, pomogła jej się skupić.
– Piotr, mam prośbę. Poszukaj pani Grażynki. Chciałabym, żeby wyswobodziła mnie z tej koszmarnie niewygodnej sukni. – Powiedziała, robiąc teatralny ruch ręką, obejmujący w powietrzu czerwony materiał. – I jeszcze – dodała widząc, jak mężczyzna idzie w kierunku drzwi. – Sprawdź proszę, czy dziennikarze już poszli. Byłoby miło wrócić do hotelu. Jestem potwornie zmęczona.
– Jasne, już ogarniam sytuację.
Gdy drzwi za Rylskim zamknęły się, Małgorzata szybko wstała i podeszła do toaletki. Ruch ten był jednak zbyt gwałtowny i kobieta o mały włos nie wywróciła się na środku garderoby.
Przeklęła cicho, intensywnie przeszukując małe szuflady i wiszącą na oparciu krzesła torebkę. Tabletek nigdzie nie było. Pomyślała, że może zapomniała ich z hotelowej łazienki. Pamięć Małgorzaty nie była ostatnio w najlepszej formie. Podobnie, jak jej właścicielka.
„Myśl, Gośka, myśl!” – nakazała sobie stanowczo.
Spojrzała na leżące na pufie nożyczki, których pani Grażynka używała do różnego rodzaju poprawek. Chwyciła je w swoje drobne dłonie i nie zastanawiając się długo, zaczęła ciąć falbany czerwonej sukni. Skrawki materiału spadały na podłogę, tworząc na niej nieregularny wzór.
Nie spodziewała się, że będzie potrzebować większej dawki leków. Jeszcze nie tak dawno wystarczała jej połowa różowej tabletki, od czasu do czasu wspomagana białą.
Gdyby miała wskazać jakąś konkretną datę, kiedy to wszystko się zaczęło – nie potrafiłaby.
Może po stracie matki? Albo po drugim poronieniu? Po rozpadzie małżeństwa? Jej rodzina twierdziła, że załamała się, gdy w szóstym miesiącu urodziła martwą Juleczkę. Ale to nie była prawda. Była na dnie już wtedy, gdy Juleczka została powołana do życia. Wbrew jej woli. Tylko nikt o tym nie wiedział.
Głęboko wierzyła w to, że powrót na scenę ją podniesie.
Po kilku minutach, dysząc ciężko, spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Suknia z balowej, stała się mini podróbką czegoś na wieczór. Z naciskiem na „mini”.
Mimo to, była zadowolona z efektów swojej pracy. Wreszcie czuła się wolna.
Wzięła torebkę i przewiesiła ją przez ramię. Rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu kluczyków od auta Piotra. Nie myślała o konsekwencjach, o swoim zmęczeniu, drżeniu całego ciała. Miała tylko jeden cel. Postanowiła zrobić wszystko, żeby jak najszybciej dostać się do hotelowej łazienki.
Na korytarzu było prawie cicho. Gdzieś w głąb filharmonii słyszała stłumione głosy Piotra i pani Grażynki. Przyspieszyła kroku i skierowała się w stronę tylnego wyjścia, o którym wiedziało tylko kilka osób. Gdy była małą dziewczynką, przyjeżdżała tu często z tatą i zaglądała w każdy zakamarek kulis. Dziękowała teraz w duchu kilkuletniej sobie za tę niewyczerpaną, dziecięcą ciekawość świata.
Rześkie, sierpniowe powietrze przyjemnie ochłodziło jej spoconą twarz i ramiona. Było ciemno, a na tyłach budynku nie paliło się żadne światło. Sięgnęła do torebki w poszukiwaniu smartfona z latarką, po czym uświadomiła sobie, że zostawiła go w garderobie.
Początkowo była na siebie zła, ale po chwili pomyślała, że może dobrze się stało. Nikt nie będzie jej rozpraszał telefonami.
Dotykając dłonią ciepłego muru filharmonii, ruszyła w kierunku parkingu.
Każdy krok wydawał się wiecznością. Gdy po długim czasie zobaczyła migające światła ulicy, odetchnęła z ulgą. Parking był ogromny, ale Małgorzata nie miała trudności ze znalezieniem białego Mercedesa.
Siedząc w wygodnym, skórzanym fotelu, przeszył ją dreszcz podniecenia i niecierpliwości. Jeszcze chwilę i wszystko będzie na swoim miejscu. A ona wreszcie poczuje spokój.