Ach, ten deszcz…

Siedziała i patrzyła się tępo w okno, już prawie tydzień, jak tu przyjechała, a jeszcze nic prawie nie zwiedziła w okolicy, wyszła może dwa razy, ale to zawsze działo się w pośpiechu, jakby bała się zostać na dłużej, na zewnątrz. Znała już trochę Gdynię, była tu już parę razy głównie jako mała dziewczynka. Bardzo się ucieszyła, gdy trafiła się ta okazja, kiedy Marcin zaproponował jej mieszkanie tutaj przez trzy miesiące, podczas gdy on wyjechał do Norwegii. Powinna być zadowolona, mogła tu zamieszkać, bo pracowała zdalnie, wyjechała, zmieniła klimat, była nad morzem, które tak lubiła, a jednak zupełnie nie miała motywacji, żeby się tym cieszyć. Poza tym pogoda była, delikatnie mówiąc, średnia. Był, co prawda, koniec sierpnia, ale właściwie każdego dnia po południu padało, często występowały burze, więc gdy kończyła pracę po szesnastej, potem nic jej się nie chciało, najczęściej siadała na kanapie i oglądała seriale…Wyrzucała to sobie bez przerwy, obwiniała się, że nie korzysta z nadarzającej się okazji, z życia, i tak bez końca. Dzisiaj było słonecznie i bardzo ciepło, a ona miała wolne, przedłużyła sobie weekend, nie zmieniało to jednak faktu, że siedziała ciągle na kanapie z książką na kolanach i nie miała najmniejszej ochoty na nic. Tymczasem słońce coraz mocniej przebijało się przez się przez szybę i zdawało do niej wołać: – No, chodź!
Po jakiejś pół godzinie zamknęła z hukiem książkę, wzięła sweter i wyszła.

Pomyślała sobie, że chciałaby pojechać na plażę. Była ósma, może parę minut po. Zupełnie zapomniała, że kolejka, która zjeżdżała z Kamiennej Góry, która była atrakcją turystyczną, pozwalającą dotrzeć do bardzo ładnego punktu widokowego, a jej uniknąć bardzo stromych schodów, była otwarta od dziesiątej.
– Cholera – pomyślała – zapomniałam, no dobra, czas na poranny rozruch, jedni mają jogging, a ja mam moje kule i schody. – Ciekawa tylko jestem, czy spadek kalorii jest taki sam? – uśmiechnęła się do siebie i powolnym, bardzo ostrożnym krokiem zaczęła schodzić. Prawa kula, lewa noga, lewa kula, prawa noga. Tak do samego dołu. Schody były bardzo niewygodne, a ona bała się przed każdym stopniem tego, że się poślizgnie, tego
że straci równowagę, tego, że upadnie. Z całej siły ściskała kule tak, jakby
to mogło ją uratować od upadku. Musiała nauczyć się ufać bardziej swoim nogom i to na nich się opierać, a nie na rękach. W końcu dotarła na dół, usiadła na ostatnim schodku i tak sobie pomyślała, że to dopiero początek dnia, a ona fizycznie jest już tak padnięta , że w sumie mogłaby wrócić.
– Nie, to bez sensu – próbowała sama siebie przekonać – Nie po to schodziłam, żeby teraz wchodzić, zresztą teraz i tak nie mam siły na pokonanie tych schodów w drugą stronę – pomyślała, po czym szybko wstała, jakby bała się, że jeśli tego zaraz nie zrobi, to albo nogi jej dalej nie poniosą, albo zmieni zdanie.
– Chcę zobaczyć morze! – krzyknęła i jakby niesiona tym okrzykiem, ruszyła naprzód.


Po godzinie dotarła, na Plażę Orłowo, spocona długim marszem, jazdą trolejbusem, czuła, że jej nogi wyczerpały na dzisiaj swoje możliwości i nie poniosą jej dużo dalej.
– Powrót do domu będzie możliwy, ale chyba tylko taksówką – przemknęło jej przez myśl, ale zaraz o tym zapomniała, bo przed jej oczami ukazała się piaszczysta plaża, a za nią morze no i oczywiście molo.
– O, jak ja uwielbiam ten widok – uśmiechnęła się sama do siebie i bardzo powoli weszła na molo. Po krótkim spacerze usiadła na piasku.
Ucieszyła się, bo na plaży nie było jeszcze bardzo dużo ludzi, nie lubiła, tłumów, przygniatały ją i dusiły. Kochała morze i w związku z tym plażę, ciepły piasek dostający się między palce, wiatr zatykający usta i przenikający do płuc.

Tego, czego nie lubiła, to wylegiwać się na słońcu. A tak naprawdę, nie lubiła wystawiać swojego ciała na słońce, odkrywać je, pokazywać. Dla niej było tak bardzo niedoskonałe, tak inne, pełne blizn, zniekształceń. Widziała tylko je i to, że jej myśli nie potrafią w jej ciele ujrzeć czegoś ładnego. Chyba po prostu się wstydziła. Już nawet nie pamiętała, kiedy ostatnio kupiła kostium kąpielowy, chyba w dzieciństwie; uśmiechnęła się na to wspomnienie, po czym wyciągnęła książkę, którą zaczęła czytać rano.


Po godzinie niebo zaczęło się zachmurzać, a wiatr mocno dmuchać
– Niedobrze – pomyślała, znowu burza, muszę szybko się gdzieś schronić
i zadzwonić po taksówkę.
– Mogłam zostać na tej cholernej kanapie, zachciało mi się morskich widoków, no to mam! – mamrotała sama do siebie. Jak tylko wstała i zrobiła parę kroków, deszcz rozpadał się na dobre, kule i nogi grzęzły w piasku, nie mogła iść, ktoś jej pomógł, chyba nawet dwie osoby. Niedaleko był las, schroniła się pod jakimś drzewem. Ktoś chciał jej pomóc, podwieźć ją, ale jak zawsze nie chciała robić kłopotu. Wolała radzić sobie sama… i została sama, deszcz nadal padał, ale ona patrzyła na uderzające o ziemię krople, a wraz z nimi jej złość i frustracja zniknęły.

Po paru chwilach pojawiła się szalona myśl; ona spotka się z deszczem. Wyłoniła się zza drzewa, z niemałym trudem ściągnęła krótkie spodnie, buty, skarpetki, została jej tylko długa biała podkoszulka. Wysunęła się na deszcz, poczuła, jak on oblał jej twarz włosy, szyję, a potem ramiona, piersi, pupę i nogi.
Jestem cała mokra – zaśmiała się w głos, nie przejmowała się tym, to tylko taki inny prysznic – pomyślała, po czym wsparła się mocno o kule, nie martwiąc o to, że może się pośliznąć i może upaść, skąpana w tym deszczu, poczuła, że się rusza… Najpierw powoli, po czym nieco szybciej, spokojnie, ale za to rytmicznie, zanim się zorientowała – tańczyła w rytm opadających kropli deszczu. Było tak dobrze i poczuła się wolna…

Autor: Marta Sikorska-Mairet

Od zawsze dużo pisałam, ale tylko w mojej głowie. Dzięki Klubowi Otwartej Szuflady, moje teksty zaczęły być pisane i powstały naprawdę! Zapraszam Cię do świata moich historii tych mniejszych i większych:) "Zawsze patrz na jasną stronę życia" - Eric Idle

Dodaj komentarz