Łza

Zawsze chciałam odwiedzić Toskanię, ale … ta cholerna pandemia.

Wymarzyłam sobie taką podróż już kilka lat temu.

Florencja, kolebka renesansu, wąskie włoskie uliczki, rozkrzyczani przystojni panowie i ich głośniejsze partnerki. Albo Sienna, mniejsza, ale pewnie równie urokliwa. Jedzenie! Dużo włoskiego jedzenia! Chciałabym jeść codziennie makaron i nie mieć przy tym wyrzutów sumienia. Na włoskiej ziemi na pewno poszłoby w cycki.
Wino! Czy ktoś na sali nie lubi wina? Zawsze chciałam degustować, smakować, próbować, delektować się różnymi smakami. Toskania wydaje się do tego stworzona.
Gdy wyobrażałam sobie moją idealną podróż, za każdym razem miałam w głowie te same obrazy: siedzę w małym samochodzie, włos rozwiany, zamknięte oczy, policzki czerwone z emocji (od wina również, nie oszukujmy się), na dłoniach pachnące, włoskie powietrze. Obok siedzi ktoś bliżej niezidentyfikowany, kto pewnie czuje się za kierownicą, niestraszny mu włoski pośpiech i częste łamanie przepisów drogowych. W tej wizji jedziemy jednak nie po mieście, ale po urokliwych, cyprysowych drogach, dookoła widzimy malownicze pola i winnice. Nie mamy zaplanowanych noclegów. Jeździmy od miejscowości do miejscowości, zatrzymując się u toskańskich gospodarzy, którzy witają nas świeżym pieczywem z oliwą i… winem oczywiście. Budzimy się wraz ze wschodem słońca… No dobrze, ja się budzę, nie mam pojęcia, co robi niezidentyfikowany ktoś, skoro jest niezidentyfikowany. Budzę się wraz ze wschodem słońca, wychodzę przed dom gospodarza, bosymi stopami dotykam włoskiego żwiru i suchej trawy. Zamykam oczy, cieszę się chwilą, wdycham każdy moment, mając nadzieję wracać do tych wspomnień w przyszłości.

Mam takie przeczucie, że to byłyby dni pełne szczęścia, kwintesencja relaksu, odpoczynku, wyłączenia myśli. W perfekcyjnym świecie odwiedzałabym Toskanię przynajmniej dwa razy w roku, pilnując, żeby nie wypalić się w pracy, dbać o kondycję swojej nadwyrężonej często psychiki.
W rzeczywistym świecie, nie byłam w tym rejonie Włoch ani razu. Nie ma niezidentyfikowanego „ktosia”, który by mi w tym towarzyszył. Są przyjaciele, ale już poważnie stąpający po ziemi, w małżeństwach, w roli rodziców, obecnie na etapie realizowania wypraw na place zabaw, a nie dziwnych włoskich wizji. Tak myślałam te kilka lat. Aż któregoś razu, podczas rozmowy z przyjaciółką, która posiada jeszcze tylko męża, dzieci póki co w planach, okazało się, że obie chciałybyśmy w podobny sposób spędzić czas. I jej mąż też się w naszej wizji odnalazł. Wow! Serce zabiło mi szybciej na myśl, że moje ogromne, choć nie jakieś wybitnie skomplikowane pragnienie, ma szanse się zrealizować.

Pod koniec 2019 roku ustaliliśmy, że wiosną kupimy bilety na samolot do Bolonii, tam wypożyczymy samochód i będziemy zwiedzać, jeść i pić, rozkoszując się każdą chwilą.
Do teraz pamiętam sms-a od mojego taty w pierwszej połowie marca 2020r., w którym napisał mi, że wirus opanowuje Włochy, że mówią o globalnej pandemii i zamykaniu granic. Dwie łzy pełne żalu skapnęły na mój szpitalny fartuch. Łzy rozczarowania, martwych nadziei, rozbitych planów. Czy naprawdę tak dużo chciałam? XXI wiek ma tyle lat przed sobą! Ale nie, 2020 okazał się dla korony najlepszym momentem.
Przyjaciółka pociesza, mówi, że co się odwlecze, to bla bla bla. Ale ja czuję gdzieś w środku, że odjechała mi ta włoska bryczka na jakiś czas. Wierzę jednak, że kiedyś uda mi się to zrealizować, że zrobię to z kimś, z kim ta podróż będzie najbardziej wyjątkowa z możliwych.

Chcę na to czekać, chcę się ekscytować, chcę zdusić w sobie myśl, że było tak blisko.
Bo zawsze chciałam odwiedzić Toskanię, ale ta cholerna pandemia.

***

Dwa lata później.

Serce bije mi jak oszalałe. Jakby chciało wyrwać się z piersi, uciec daleko przed siebie, na kolorowe wzgórza, między strzeliste cyprysy, wdychając zapach ciepłego asfaltu, porannej mgły, jeszcze uśpionych, kamiennych miasteczek. Wiem, że to serce, ale czuję, jakby wielka, szara ćma trzepotała skrzydłami w nadziei, że po ucieczce zamieni się w pięknego, barwnego motyla. Motyla, który zostawił za sobą troski i zmartwienia. Motyla, który otworzył umysł, by w pełni chłonąć każde nowe doświadczenie.
Wiem, że nie mam w sobie ćmy, ani motyla. Mam pompujący z zawrotną prędkością krew mięsień, który boli mnie z zachwytu, gdy zaczyna rozumieć, co widzą oczy.
Mam głowę, która w Polsce zostawiła wszystkie problemy. Praca, przyjaciele, nieustanne rozważania, czy warto walczyć o miłość, czy lepiej odpuścić. Tego wszystkiego tu nie ma. Tutaj jestem tylko ja.

Minuta, dwie, trzy.

W gardle coraz większy ścisk. Zamykam oczy, wdychając głęboko otaczającą mnie rzeczywistość.
Nagle przychodzi lęk. A co, jeśli wszystko zniknie, gdy znowu pozwolę źrenicom patrzeć? Co, jeśli to tylko piękny, niemal namacalny sen? Wyciągam przed siebie rękę. Czuję zimną powierzchnię barierki. Kolejny zmysł rejestruje szum strumyka tuż obok mnie. Nic więcej nie słyszę. Czuję, że jestem tu sama, że wszyscy odeszli gdzieś na bok, jakby wyczuwając, że to jest mój moment, moja intymna chwila. Czy może być coś bardziej osobistego niż spełnianie marzenia, które od lat mieszkało w samym środku niecierpliwie wyczekującego serca?
Uśmiecham się do siebie i jeszcze raz głęboko oddycham, jednocześnie otwierając oczy. W ułamku sekundy ciepłe łzy zalewają mi policzki.

Jestem tu.
Widzę ją.
Czuję.
Chłonę całą sobą, każdą komórką mojego niespełna metrowego ciała.
Toskania.

Tak bardzo bałam się, że rzeczywistość nie sprosta imaginacji. Wyobrażeniu, które pielęgnowało moje serce od nastoletnich lat, posiłkując się grafikami z Google i pięknymi ujęciami z „Gladiatora”.
„Pod słońcem Toskanii” nie obejrzałam, nie chcąc cierpieć, bo jeszcze mnie tam nie było.
Teraz obejrzę i stwierdzę, ze filmowe zdjęcia mają się nijak do tego, co zobaczyłam 26. września 2022 roku.

– Jejku, Kari, nie płacz. – Słyszę tak dobrze mi znany głos i czuję ciepłą dłoń na swoich drących palcach. – Albo nie – dodaje, gdy w odpowiedzi byłam w stanie jedynie smarknąć. – Płacz, ile chcesz. Tak długo na to czekałaś.

Do Polski przywiozłam radość i nostalgię. Uśmiechy obcych ludzi, którzy pozdrawiali mnie na ulicy w swoim ojczystym języku ot tak, po prostu, żeby było miło.
Przywiozłam zapach i smak parmezanu, pomidorów i półwytrawnego, białego wina. Przywiozłam widok wąskich uliczek, krzywej wieży w Pizie i ceglanego placu Sienny, na którym ludzie siadali, by chłonąć toskańską atmosferę. Przywiozłam spokój w sercu, który odnajduję w szarej codzienności, gdy tylko zamknę oczy. Przywiozłam miłość do miejsca, które stało się moim drugim domem. Miejsca, do którego chcę i wiem, że będę wracać regularnie. Miejsca, które pokochałam od pierwszej łzy spływającej po policzku.

Autor: Karolina Sawka

Karolina, Kari, Karola :) Od kilku lat psycholog, od niedawna psychoonkolog. Kocham książki, muzykę, swoją pracę, kota, dobre jedzenie, a od kilku tygodni na nowo pokochałam pisanie. Uwielbiam zamieniać myśli w słowa, tworzyć fikcję, która dla kogoś może być rzeczywistością, bawić się wymyślonym przez siebie światem. Mam nadzieję, że do mnie dołączysz :)

8 przemyśleń nt. „Łza”

  1. Jak różne są te dwie części. Jedna tęsknota i planowanie, druga spełnienie. Ale i język jakim się posługujesz też jest odmienny. Fajnie jest obserwować jak nasze pisanie się zmienia.

    Marzę o Toskanii, oglądałam Pod słońcem Toskanii tyle razy, że znam je na pamięć. Chciałabym się zatracić w tych cyprysach i wschodach słońca. I makaron, och !!! pasta to najlepsze danie na świecie. Mam nadzieję, że moje marzenie też się spełni.

    Dziękuję Ci za ten tekst, czytało się wyśmienicie, płynęło niczym białe wytrawne wino i było gorące jak włoskie słońce ☀️

    1. Bardzo Ci dziękuję za te słowa! <3 Wiesz, że nawet nie zauważyłam tej różnicy w języku? Ale masz rację! Dziękuję pięknie <3 (P.s. Pod słońcem Toskanii musze wreszcie obejrzeć i trzymam oczywiście kciuki za spełnienie Twojego marzenia <3

  2. Kari, to jest tak piękna historia, że aż się łezka w oku kręci. I to, że połączyłaś te dwa teksty i teraz tworzą wspólną całość, no nie mogło być inaczej 🙂 Cudownie się to czytało. Nigdy nie byłam w Toskanii ale magicznie przeniosłaś mnie tam. Coś czuję, że Toskanię odwiedzisz jeszcze nie raz, i że będą z tego takie smakowite teksty.

Dodaj komentarz