Wierzba

Babcia zawsze mówiła, że od najmniejszych rzeczy powstają te większe, że to, co pozornie niewielkie i bez znaczenia, często jest początkiem wszystkiego, co duże.
Słowa „małe jest piękne” słyszała z jej ust co drugi dzień.

Nie wiedziała, skąd u Babci zamiłowanie do małych, przez większość ludzi niezauważanych rzeczy. I właśnie to Marysia kochała w niej najbardziej – babcia była inna niż wszyscy.

Stojąc na cmentarzu, poczuła dreszcze.

„Spacer na boso w kwietniu, to chyba nie był najlepszy pomysł” – pomyślała, przebierając w miejscu nogami.

Rozejrzała się dookoła.

Lubiła tu przychodzić.

To miejsce w dziwny sposób dodawało jej otuchy. Strzelistych drzew było zdecydowanie więcej niż nagrobków, a chwasty i dzika roślinność górowały nad bukietami sztucznych kwiatów.

W oddali, na wprost wielkiego cmentarnego krzyża, majaczył kościół. Przed nim stała Wierzba Płacząca, którą jej Babcia nazywała „żałobną”. W każdą sobotę, gdy odbywały swój rytualny spacer, Babcia mówiła, że chciałaby po śmierci patrzeć na to piękne drzewo – na jego opadające gałęzie, pozorny smutek, który skrywał w sobie tak dużo radości.

„Istnienie tysięcy lasów zaczyna się od jednego żołędzia” – Babcia tymi słowami kończyła każdą ich wędrówkę.

Marysia szczerze wątpiła, że ta ogromna Wierzba mogła narodzić się z żołędzia. Uniosła do góry dłoń, na której spoczywał mały, leśny owoc w śmiesznym kapeluszu i uśmiechnęła się szeroko. Babcia na pewno miała rację.

Lubiła tu być, a odkąd na płaskiej płycie otoczonej chryzantemami, widniało imię Babci, przychodziła tu niemal codziennie.

Szelest liści, ciepły wiatr, w którym zdawało jej się, że słyszy szept Wielkiej Wierzby i wszystkie słowa Babci.

Za każdym razem utwierdzała się w przekonaniu, że musiała postawić na swoim i wymusić na rodzinie wyłączenie Babci ze wspólnego grobowca. Nie było łatwo. Mama nieustannie miała do niej o to żal.

Było warto. Dzięki temu Babcia nie słyszy donośnego głosu majestatycznego Dębu, a cichy szept swojej Wierzby, na którą z tego miejsca ma idealny widok.

***

Weszła do pokoju. Pierwszy raz po dziesięciu latach nieobecności. Wyobrażała sobie ten moment tysiące razy. Wyobrażenia ubierała w szczegóły: w co będzie ubrana, czy będzie sama, jaka pogoda będzie za oknem, co zje na śniadanie przed, a co na kolację, gdy już będzie po. Była pewna, że w tle usłyszy muzykę. Najlepiej klasyczną. Nie wiedziała, o jakie „tło” miałoby chodzić i kto miałby się nim zająć, ale czuła, że będzie grać. Głośno. Jak w filharmonii.

Tymczasem nie słyszała nic, oprócz własnego oddechu.

Gdy stała w progu, patrząc na znane, a jednocześnie tak obce dla niej wnętrze, w głowie miała pustkę. Do stroju nie przywiązała wagi – włożyła pierwszy lepszy dres, który akurat nie był w koszu na pranie. Na głowie niedbały kok, mokry od pierwszej, wiosennej ulewy. Obgryzione paznokcie, rozmazany, wczorajszy makijaż. W brzuchu jej burczało, bo nie zjadła śniadania.

Nic z jej wyobrażeń nie miało odzwierciedlenia w rzeczywistości, poza tym, że przyszła tu sama. Jednak po kilku minutach i ten stan uległ zmianie.

– Cześć. – Usłyszała za plecami ciepły, męski głos, tak dobrze jej znany. Poczuła dreszcze na całym ciele. Wmówiła sobie, że to z zimna.

– Hej. – Odpowiedziała, krzywiąc się na dźwięk swojego głosu, który był o trzy oktawy wyższy. Nie cierpiała tracić nad sobą kontroli. – Co ty tu robisz?

– Podejrzewam, że to samo, co ty. – Odpowiedział, zrównując się z nią.

Pachniał lasem po deszczu, papierosami i tanią woda po goleniu. Dokładnie tak, jak zapamiętała. Usilnie starała się na niego nie patrzeć. Jeszcze chwilę, jeszcze nie teraz.

– Wróciłeś coś zakopać, czy odkopać?

– A ty?

To też się nie zmieniło – jego tendencja do odpowiadania pytaniem na pytanie.

– Ja zapytałam pierwsza. – Tym razem, dziesięć lat później, nie dała się zaskoczyć.

Uśmiechnął się szeroko, przeczesując dłonią gęste, czarne włosy.

– Przyjechałem pomóc Ci zakopać to, co chcesz odkopać.

Nie tego się spodziewała.

– Skąd pomysł, że chcę coś odkopywać?

– A co? Przyjechałaś na wycieczkę krajoznawczą pod tytułem „śladami rodzinnych, pojebanych wspomnień”? Anka, błagam cię. Tu nie ma co wspominać, a patrząc na ciebie – wspominasz od dłuższego czasu.

Złapał spojrzeniem jej pełen wyrzutów wzrok.

– Nie obrażaj się. Mówię, co widzę.

Na kilka chwil zapadła niezręczna cisza.

– Co ty możesz wiedzieć… – Próbowała podjąć dziewczyna.

– Wiem. – Przerwał jej stanowczo. – Byłem waszym sąsiadem. Widziałem więcej, niż myślisz.

Anka zadrżała. Pierwszy raz od wielu lat poczuła strach i  nadzieję jednocześnie. Nadzieję, że może wreszcie znalazła kogoś, komu będzie mogła wyjawić swoja największą tajemnicę.

– Twój ojciec zniknął. – Kontynuował mężczyzna. – Nie szukaj go, nie wracaj do tego. To ci nie pomoże. Musisz wyjść z tego labiryntu, pójść na terapię, nie wiem. Zmienić coś, porozmawiać ze mną…

– Dobrze. – Prawie krzyknęła, wprawiając go w osłupienie tym, jak mocny miała głos. – Powiem wszystko, tylko błagam cię, nie mów o tym nikomu.

***

„Wierzba żałobna 'Chrysocoma’”.
Marysia dopiero przed chwilą wyszukała, jak prawidłowo nazywa się Wierzba Płacząca.
Żałobna? No może. Bo płacze.

 
A jeśli płacze z radości, nie z żalu?
Jeśli cieszy się, że może oddychać?
Docenia każdą chwilę, kiedy czuje wodę w ziemi.
Obserwuje z zaciekawieniem to, co dzieje się dookoła. A wzrok musi mieć dobry, bo zazwyczaj stoi sama.
I słucha.
Jak rozmawiają zwierzęta.
jak szepczą liście innych drzew.
Jak babcia tłumaczy wnukowi, co jest dobre, a co złe.
Jak ktoś narzeka na deszcz.
Jak komuś przeszkadza słońce.
Słucha wiatru, miejskich wróżek, których nikt nie widzi, oprócz Niej.
Dumna, pewna siebie.
i płacząca.
Nad ludźmi.
Nad złem.
Nad zmianami w atmosferze.
Nad bólem i cierpieniem tych, którzy nie mają głosu.
I słucha.
I patrzy.
I płacze.
I jest.

Kiedy ktoś pytał Marysię, jakie jest jej ulubione drzewo, bez wahania odpowiadała (i nadal odpowiada), że wierzba płacząca.
„Dlaczego?”
„Bo jest taka smutna i piękna jednocześnie.”
Kiedyś widziała w niej tylko smutek.
Dziś widzi więcej.

I choć nie znalazła jeszcze swojej ulubionej wierzby, Marysia od zawsze czuje, że ma w jej  sercu specjalne miejsce. 

***

Chłód przeszył ją na wskroś.

Dopiero teraz poczuła, jak jest zimno. W Bieszczadach kwiecień przybierał jesienno-zimowe szaty, zapominając o wiośnie. Ona tez zapomniała.

Od kilku minut, gdy Anka wyszła z opuszczonego, choć pełnego wspomnień domu, ledwo trzymała się na nogach. Teraz zimno skutecznie przypomniało jej o istnieniu dolnych kończyn, ale niewiele to pomogło – nadal nie mogła ruszyć się z miejsca.

Marcin wciąż nie wychodził. Zostawiła go w salonie przy dużej, wypłowiałej, żółtej sofie. Zastanawiała się, o czym teraz myślał. Powiedziała mu wszystko. Otworzyła się przed nim, pokazując swoją najgorszą twarz. Tę, której tak nie lubiła, i dzięki której przetrwała w kryzysowych, najstraszniejszych chwilach.

Nie chciała czekać na jego reakcję. Popatrzyła w czarne tęczówki oczu, które zlewały się ze źrenicami i nic w nich nie dostrzegła. Wolała chłód poranka od jego chłodu.

Rozejrzała się dookoła.

Mgła leniwie unosiła się nad polaną, resztki śniegu przykrywały suchą trawę. Z tego miejsca nie było widać gór. Pamiętała, jak dużo spędzała tu czasu jako dziecko, tuż po przeprowadzce. Cieszyła się z tej życiowej zmiany, która zarządził ojciec. Na początku nic nie wskazywało na to, że piękne, bieszczadzkie tereny będą tłem do koszmaru jej dziecięco-nastoletniego życia.

– Przepraszam. – Marcin pojawił się przy niej równie niespodziewanie, co kilkadziesiąt lat temu.

– Za co?

– Za swoją reakcję. Nie wiedziałem, co powiedzieć i…

– Nic nie powiedziałeś. – Dokończyła za niego. – Nie przepraszaj. Powinnam ci podziękować i może to ja winna ci jestem przeprosiny. Nie miałam prawa obarczać cię tym wszystkim.

– Wiesz, wciąż trudno mi uwierzyć, że można tak udawać. – Powiedział, ignorując drugą część jej wypowiedzi. – Twój ojciec zawsze wydawał mi się taki spokojny. Często ci go zazdrościłem, zanim nie zacząłem dostrzegać, że coś jest nie tak.

Anka uśmiechnęła się smutno.

– Czasem się zastanawiam, czy on zawsze taki był? Mama twierdziła, że to praca tu, w straży granicznej, tak go zmieniła. Stres, wymagania, nielegalni imigranci, przemyt narkotyków, handel ludźmi…

– Nie usprawiedliwiaj go. – Przerwał Marcin. – Nic nie tłumaczy przemocy fizycznej, psychicznej i seksualnej. Rozumiesz? Nic.

Szybkim i nieznoszącym sprzeciwu gestem, okrył ją kurtką, którą do tej pory trzymał w ręce.

Anka w jednej chwili zadrżała i poczuła gdzieś w środku przyjemne ciepło. Dawno nie była tak blisko drugiego człowieka.

– A mnie można usprawiedliwić? – Zapytała szeptem. – Ja go zabiłam, Marcin. Trułam go miesiącami, a potem patrzyłam, jak umiera w konwulsjach na tej żółtej, okropnej kanapie. – Przerwała na chwilę, by wziąć głęboki oddech i otrzeć nieproszoną łzę. – To było morderstwo z premedytacją.

Marcin spojrzał na Ankę, po czym ścisnął jej drobne ramiona w pocieszająco-czułym geście. Wciągnął w płuca mroźną, kwietniową atmosferę bieszczadzkiej polany i zamknął oczy. Pomyślał, jak dużo zła w tym momencie dzieje się na świecie.

– Pamiętasz Marysię, moją siostrę? – Zapytał.

Anka kiwnęła potakująco głową, odgarniając z twarzy niesforne kosmyki.

– Była bardzo związana z naszą babcią, która zmarła kilka miesięcy temu.

– Przykro mi. – Powiedziała szczerze, choć nie wiedziała, czemu Marcin akurat teraz jej o tym mówi.

– Dzięki. Była wspaniałą kobietą. Kochała przyrodę, a szczególne miejsce w jej sercu od zawsze zajmowały wierzby. Marysia powiedziała mi ostatnio, co babcia mówiła za każdym razem, gdy wracały do domu po długim spacerze.

Zawahał się, układając w głowie słowa tak, żeby żadnego nie pominąć.

– Babcia mówiła, że istnienie tysięcy lasów zaczyna się od jednego żołędzia.

– Piękne. – Westchnęła smutno Anka.

– Tak, piękne, ale wiesz, co ja ci powiem?

Odwrócił się do niej i napotkał pytający wzrok.

– Powiem ci, że czasami zniszczenie jednego, zepsutego żołędzia, może uratować cały las.

***

Lubiła zapach lasu po deszczowej nocy. Chodziła wtedy boso, czując między palcami krople rosy.  Świat w tym miejscu zawsze wydawał się jakiś piękniejszy, lepszy, mniej przerażający. Śmierć Babci aż tak nie bolała. Czuła smutek – wiedziała, że zawsze będzie jej towarzyszył – i spokój jednocześnie. Wiatr szeptał słowa, których bała się wypowiedzieć na głos:

„Już możesz”.

„Bądź szczęśliwa”.

„Niczemu nie jesteś winna”.

Czasami przeszłość wydawała się Marysi senną zjawą. Majakiem, który powracał w najmniej odpowiednim dla niej momencie.

Dzieciństwo miała wspaniałe. Razem z Marcinem wspominali młodzieńcze lata, jako najlepsze, co mogło im się przytrafić. Wiedziała, że brat nie miał idealnych relacji z ich tatą, ale mogło być gorzej. Marysia często wspominała sąsiadkę Ankę, która o toksycznych więziach w swojej rodzinie zaczęła mówić dopiero pod koniec liceum. Naprawdę, mogło być gorzej.

Jednak w momencie, gdy skończyło się beztroskie dzieciństwo, zaczęło się życie pełne trudności, złych wyborów i walki o lepsze jutro.

Związek za związkiem, depresja, uzależnienie od leków i wieńczący to epizod na oddziale onkologicznym – to wszystko w głowie Marysi obrazowało się jako kiepskiej jakości serial, który najchętniej wyłączyłaby w połowie pierwszego odcinka.

Ale życia nie można wyłączyć. Czasem samo wciska pauzę, tak jak w przypadku śmierci Babci, gdy dla Marysi na kilka tygodni się zatrzymało. Ale wyłączyć się nie da.

Wzięła głęboki oddech i sięgnęła do kieszeni po żołędzia, któremu daleko już było do pierwszej świeżości.

Za każdym razem, gdy trzymała go w dłoni, postać Babci stawała jej przed oczami.

To Babcia pomogła jej przetrwać najtrudniejsze chwile. Dzięki niej wstawała po każdym upadku, odzyskiwała utraconą nadzieję, dopuszczała do siebie pozytywne myśli.

Gdy Babci zabrakło, przez kilka długich dni czuła, że jest nad przepaścią, że wystarczy tylko krok, żeby runąć w dół i z impetem uderzyć w dno.

Jednak resztkami sił przychodziła na cmentarz i siadała naprzeciwko wielkiej, majestatycznie wyglądającej wierzby, którą Babcia tak lubiła.

Wiedziała, że właśnie to drzewo ją uratowało, podobnie, jak Babcia ratowała ją za każdym razem w przeszłości.

Wierzba żałobna 'Chrysocoma’ przypominała jej wszystko, czego nauczyła ją Babcia. Przypominała, że życie jest wielkim darem, o który trzeba dbać.

Autor: Karolina Sawka

Karolina, Kari, Karola :) Od kilku lat psycholog, od niedawna psychoonkolog. Kocham książki, muzykę, swoją pracę, kota, dobre jedzenie, a od kilku tygodni na nowo pokochałam pisanie. Uwielbiam zamieniać myśli w słowa, tworzyć fikcję, która dla kogoś może być rzeczywistością, bawić się wymyślonym przez siebie światem. Mam nadzieję, że do mnie dołączysz :)

4 przemyślenia nt. „Wierzba”

  1. Zabierałam się za przygotowanie kolacji, kiedy Google dało mi znać o nowym tekście na Iskrze. Miałam tylko “rzucić okiem”. “Wierzba” – lubię. “Babcia” i już nie mogłam się oderwać. Usiadłam na kanapie gapiąc się w telefon. Siedziałam na niej jeszcze dobrą chwilę po tym, jak już skończyłam czytać. Twój tekst przeszył mnie na wskroś, przeniknął do serca i dał do myślenia. Mocno wzruszył. Wspaniale piszesz! Jestem pod ogromnym wrażeniem.

Dodaj komentarz