Budzę się powoli po zimowym śnie. Bardzo powoli rozciągam swoje zdrewniane gałęzie. Wszystko jest bardzo zaspane , poruszam się bardzo wolno, jakby we mgle, we śnie. Promienie słońca zaczynają mnie ogrzewać: na początku bardzo nieśmiało, delikatnie tak, jakby łaskotały bardzo powoli moje małe gałązki. Potem jakby śmielej, mocniej i tak, jakby chciały powiedzieć:
– No już staruszku! No obudź się, zima się skończyła, czas obudzić się do życia.
Przez to coraz śmielej budzę się i teraz mocniej rozkładam moje małe gałązki. Zostały one przycięte na zimę, więc nie ma ich za dużo. Na razie gałęzie są gołe, bo nie ma na nich liści. Będzie ich więcej na jesieni i wtedy to przybiorą kolor złoty i żółty. Dlatego teraz czuję się takie gołe i jest mi zimno bez tych liści, ale promienie słońca tak dobrze mi robią na moje stare, wiekowe gałęzie i pień oraz wszystkie, nawet te najbardziej odległe zakątki kory.
Czasami trudno mi odnaleźć się wśród innych drzew. Inne są tak ogromne, potężne, pełne pięknych liści i barw. Wszyscy je podziwiają. Ja natomiast jestem raczej niewielkiego wzrostu i bardzo nieregularnego, krzywego kształtu; można by z całą pewnością uznać, że jestem brzydkie. Niewiele sobie jednak z tego robię, bo to, co do mnie przyciąga, to raczej nie moja uroda, a moje liście, które mają tak wielkie znaczenie; to nimi żywią się specjalne larwy robaczków, które potem wytwarzają nitki jedwabiu… Dumne więc jestem z tego, że moje gałęzie i liście są tak pożyteczne. Jednak czasami marzy mi się ładniejszy wygląd i uroda oraz to, żeby ktoś mógł na mnie spojrzeć i się po prostu zachwycić.
Dlatego do dnia dzisiejszego pamiętam wzrok kobiety, pełen zachwytu i zaciekawienia, kiedy zobaczyła mnie po raz pierwszy. Tak naprawdę nie wiem, co ją tak bardzo uderzyło w moim wyglądzie; być może niedoskonałość moich kształtów, nieregularność mojej linii drzewnej. Kobieta chyba też miała nie do końca idealne ciało, bo większość swojego życia spędzała zapewne na siedząco i nie mogła stać na swoich nogach, więc może dlatego tak łatwo nawiązała się między nami nić porozumienia sympatii i tak dobrze się rozumieliśmy w swojej niedoskonałości. Tak, dobrze pamiętam, kiedy obserwowała mnie najpierw z ukrycia, a potem zupełnie jawnie, a następnie odważyła się dotknąć mnie i pogłaskać moją korę, która z jednej strony jest tak bardzo chropowata, a z drugiej tak gładka. Robiła to najpierw bardzo nieśmiało i powoli, a potem coraz śmielej. Dotykała mnie często, jakby przez to chciała odkryć całe moje wnętrze i posłuchać moich opowieści.
O tak miałem co opowiadać, bo przeżyłem już ponad trzysta lat i niejedno widziałem. Byłem jak członek rodziny, przeżyłem wiele pokoleń, widziałem wiele urodzin; mnóstwo dzieci huśtało się na moich gałęziach, zbierało moje liście i chowało się w moich dziuplach, powierzając mi liczne dziecięce sekrety. Potem były pierwsze, nieśmiałe pocałunki składane w moim cieniu, śluby, a nawet czasami kłótnie i rozwody. Liczne przyjęcia rodzinne, a potem nastała starość i pustka wokół, po czym pojawiała się kolejna młoda rodzina i poprzez swoją nową energię życiową wypełniała całą przestrzeń. Mam nadzieję, że niedługo ta kobieta tu wróci i będę mogło jej wszystko to poopowiadać.
Bardzo na nią czekam…
Tekst powstał w ramach Iskry: platformy dla kreatywnych kobiet.