Czy każdy ma prawo do miłości?
A może miłość jest towarem luksusowym?
A seks? Czy każdy może go uprawiać i się nim cieszyć?
Może miłość i seks przeznaczone są tylko dla wybrańców, którzy spełniają pewne określone normy?
Jakie normy, zapytasz?
Społeczne, ekonomiczne, zdrowotne – tak odpowiem.
Tak naprawdę, wcale tak nie myślę. Teraz, bo jeszcze niedawno żyłam w sztucznie wykreowanym schemacie, który wielkością przypominał małą szufladę. Zamkniętą szufladę.
Pamiętam pewne Boże Narodzenie kilka lat temu i znienawidzony moment dzielenia się opłatkiem. Chyba tylko jako dziecko lubiłam tę tradycję (opłatek naprawdę jest dobry!). Wtedy jeszcze nie widziałam, jak bardzo jest to na siłę, jak często składający życzenia czują się zażenowani, bo nie wiedzą, co powiedzieć. Ile w tym wymuszonych gestów i uśmiechów. Nie wiedziałam też, że słowa, które mówią nam inni przy tej okazji, mogą zostać w głowie i sercu na całe życie.
Pamiętam wigilię u rodziców taty. Nasze relacje nigdy nie były dobre, ale chodziłam tam z poczucia obowiązku, bo przecież trzeba być dobrą wnuczką. Miałam nadzieje, że w końcu zadziała to w dwie strony. Ha. Ha.
Składamy sobie życzenia. Podchodzi do mnie druga żona mojego chrzestnego, a ja spodziewam się usłyszeć to, co słyszę zawsze: „Zdrowia, powodzenia na studiach i spełnienia marzeń”. I faktycznie, padają te słowa, ale kobieta dodaje jeszcze: „I żebyś spotkała miłość swojego życia, partnera, na którym zawsze będziesz mogła polegać. Żebyś była szczęśliwa w miłości”.
Zatkało mnie. Gdybym miała obok siebie jakiegoś Lota, to na pewno zamieniłabym się w słup soli.
Nigdy nikt mi tego nie życzył. Tej miłości. Zarówno u jednych, jak i u drugich dziadków, ten temat w odniesieniu do mojej osoby był pomijany. Przywykłam już, że mojemu młodszemu kuzynowi życzy się dobrej dziewczyny, a mi dobrych ocen w szkole, potem na studiach, potem satysfakcjonującej pracy. I tyle. Widać miłość dla osoby z niepełnosprawnością nie istnieje. I weź się z tym pogódź. Często słyszałam od koleżanek, że mają dość rodzinnych insynuacji, że powinny już kogoś mieć, wyjść za mąż, urodzić dziecko. Rozumiałam to, a jednocześnie zazdrościłam im, że ludzie w ich otoczeniu traktują je normalnie.
„Żebyś była szczęśliwa w miłości” – te słowa wybrzmiewały w mojej głowie przez kilkanaście sekund po ich usłyszeniu. Czemu nie dłużej? Bo w momencie, kiedy żona wujka odwracała się ode mnie do kolejnej osoby, usłyszałam: „Jej się takich życzeń nie składa”.
Bum.
Babka (na babcię trzeba sobie zasłużyć) zawsze wypowiada krótkie i celne zdania. Zastanawiam się czasem, czy w poprzednim wcieleniu była snajperem. Szkoda tylko, że strzela do swoich.
Odpowiedź żony wujka była pełna oburzenia, ale nie pamiętam, jak dokładnie brzmiała. Szczerze mówiąc, niewiele zachowałam w głowie z tamtego wieczoru. Nawet te długo wyczekiwane, normalne życzenia zniknęły. Mam wrażenie, że to jedno zdanie wypowiedziane przez babkę, wypełniło całą przestrzeń mojego umysłu, nie zostawiając miejsca na nic innego.
Lata mijały. Skończyłam studia, zaczęłam pracę.
Od długiego czasu myślałam, że słowa babki przetrawiłam i wyrzuciłam z głowy. Jestem psychologiem i doskonale wiem, że to straszne bzdury, wynikające z wąskich horyzontów kobiety, która za mąż wyszła, będąc w trzecim miesiącu ciąży (przez całe życie uparcie twierdzi, że mój tata był wcześniakiem.. Ładny mi wcześniak – ponad 4kg. Promieniowania z Czarnobyla jeszcze wtedy nie było.), a do swojego schorowanego męża potrafi powiedzieć „ty stary capie”. Tak, ona na pewno dużo wie o miłości. Dlatego myślałam, że sobie z tym poradziłam.
A jednak.
Pracuję w szpitalu onkologicznym i wbrew pozorom, rozmawiam z moimi pacjentami nie tylko o chorobie. Jest cała masa innych problemów i tematów, które poruszamy, bo mają bezpośredni wpływ na ich życie.
Jednym z tych tematów jest miłość i seks. Część moich pacjentek żyje w przekonaniu, że nowotwór odbiera życiowe przyjemności. I w jakimś stopniu tak jest. Ale jest też tak, że to one same, kobiety, je sobie w jakiś sposób odbierają.
„No gdzie seks, pani zobaczy, jak ja wyglądam”
„Nie, nie szukam partnera. Przecież mam raka”.
„Teraz zdrowie jest najważniejsze, miłość musi poczekać”.
Czy na pewno musi?
Bardzo lubię pracować z pacjentkami nad ich kobiecą pewnością siebie. Zauważyłam, że chętnie się przede mną otwierają, być może moja niepełnosprawność dodaje im odwagi do poruszania tak intymnych tematów. Uwielbiam zadawać im pytania, które wywołują zmieszany uśmiech, po których rumieniec pojawia się na policzkach.
Mój ulubiony argument? Seks działa odstresowująco! A przy nowotworze trzeba stres ograniczyć do minimum.
Kilkanaście tygodni temu, gdy powiedziałam młodej, 35-letniej pacjentce, że ma prawo chcieć być kochaną, ma prawo do miłości, niezależnie od tego, czy jest chora, czy nie, uświadomiłam sobie, że mówię to i… w ogóle nie wierzę w swoje słowa.
A przynajmniej w ich ogólne znaczenie. Bo wierzę, że moja pacjentka znajdzie kogoś, kto sprawi, że jej myśli pójdą w inną stronę, że poczuje te cholerne motyle w brzuchu i powie mi „Miała pani rację”.
Gdy jednak myślę o sobie, swojej chorobie i miłości, którą też mam prawo czuć – jak kornik wyżera mi część mózgu zdanie „Jej się takich życzeń nie składa”.
Zaczęłam się poważnie nad tym zastanawiać. Nie chcę być psychologiem, który mówi coś, do czego nie jest w stu procentach przekonany. Nie chcę udawać. Nie chcę kreować kolorowej rzeczywistości i wmawiać sobie, że szara ćma jest pięknym, barwnym motylem. Chcę naprawdę tego motyla widzieć.
Dlatego po dwóch latach napisałam do mojego terapeuty, że chciałabym wrócić na terapię. Te dwa lata temu pracowałam nad postrzeganiem siebie jako córki, przyjaciółki, wnuczki, pracownika. Kobietę pominęłam, tak jak inni ją we mnie pomijali.
Najwyższy czas pozwolić jej wyjść z zamkniętej szuflady.
Czytałam Twój tekst już w Pisalni, czytam teraz i znów mnie ruszył. Jest osobisty, a zarazem jest w nim coś tak uniwersalnego, co dotyka głęboko zakopanego kawałeczka duszy. Dzięki <3
To ja bardzo Ci dziękuję za te słowa <3 Ogromnie dużo dla mnie znaczą <3