Dziewczynki z chryzantemami

Źrenice rozszerzają się.

To ostatni moment. Od betonowych ścian odbija się już tylko dźwięk migawki aparatu. Wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Dziewczynka też. Liczy się tylko wyrwany obraz. Portret kolejny już rok wyszedł idealnie. Przygląda mu się.

Złocistorude włosy niczym kurtyna odsłaniają bladą twarzyczkę

Oczy wielkie i czarne, jakby dwa słońca na raz zaszły strachem

Czerwone usta złożone w niemym przerażeniu nie wypuszczą już żadnego krzyku

Szarość prostej sukienki przełamuje biała plama kwiatów

Smukłe palce zaciśnięte na długich łodygach chryzantem, jakby te były bardziej żywe niż ona…

Klara. Przyciska fotografię do serca. Wygląda zupełnie jak Klara tego dnia… – przelatuje w myślach. Oprawia portret w mosiężną ramę, ze smutkiem uświadamiając sobie, że następne spotkanie dopiero za rok. We wrześniu znowu zakwitną chryzantemy.

PRZED

– Kurwa tłumaczę Panu, że moja córka nie oddaliłaby się sama ode mnie. Podeszłam do ławki, żeby wyjąć z torebki pieprzony bidon z wodą. Zamek się zaciął. Szarpałam się z nim. Trwało to zaledwie kilka chwil. Jak się odwróciłam Melodii już nie było – wykrzyczała zalana łzami Wiktoria. – Przeszukałam cały park – dodała ściszonym głosem i ponownie położyła przed policjantem zdjęcie córeczki. – Musi mi pan pomóc.

– Proszę spróbować się uspokoić – odpowiedział oficer dyżurny. – Staram się Pani pomóc, ale najpierw muszę dopytać o szczegóły.

– Czas ucieka – doprawia swój smutek strachem mama Melodyjki. – Proszę się pospieszyć, błagam Pana – mówiąc to kobieta zaciska lnianą chusteczkę z wydzierganą krzewinką poziomki. Melodia miała taką samą mniejszą. Robiły je razem na starej hafciarce po babce.

Oficer dyżurny poczuł przerażenie spoglądając na zdjęcie dziewczynki. Na jego skroniach pojawiły się kropelki zimnego potu, co uszło uwadze rozemocjonowanej kobiecie. Rude włosy, czarne oczy i jasna cera. Wszyscy w mieście znali głośną sprawę zaginionych sześciolatek. Było ich pięć, a każda podobna do siebie. Znikały, co rok z końcem września. Żadna nie została znaleziona. Tylko te cholerne portrety z nienaturalnie wielkimi oczami, porzucone za każdym razem w innym miejscu wraz z bukietem chryzantem.  Ale Wiktoria tej historii nie znała. Wprowadziła się z córką do mieszkania po babci po latach emigracji.

– Proszę mi powiedzieć, jak wyglądała córka, kiedy ostatni raz ją pani widziała? – Wrócił do rzeczywistości policjant. Chciał wierzyć, że tym razem uda się znaleźć sprawcę.

– Fioletowe ogrodniczki z owocowym nadrukiem na kieszeni, biały gładki sweterek, różowe trampki, włosy zaplecione w dwa dobierane warkocze, związane liliowymi wstążkami – wyrzuciła z siebie wszystkie te słowa Wiktoria i straciła przytomność szybciej niż nadzieję.

WTEM

Melodia przebudziła się w zaciemnionym pomieszczeniu. Tylko wpadający przez drewnianą okiennicę jasny strumień słońca, pozwolił jej dostrzec, gdzie się znajduje. Dziewczynka próbowała sobie przypomnieć w jaki sposób się tu znalazła, jednocześnie szukała wzrokiem mamy. Nie było nikogo. W pokoju stało tylko łóżko i obdrapane krzesło, drzwi były zamknięte. Bała się, ale od maleńkości była nauczona powściągania emocji. Zamiast mamy, w drzwiach Melodia ujrzała obcą kobietę ze smutną twarzą. Ta odsłoniła okiennice i usiadła na krześle uśmiechając się lekko do dziewczynki.

– Dzień dobry Klaro – zwróciła się do niej pewnym głosem. – Dzisiaj są Twoje urodziny – dodała.

– Nie mam na imię Klara, a urodziny mam w maju – odpowiedziała zdezorientowana kilkulatka i podniosła się z łóżka. – Na imię mi Me…

– Kończysz dzisiaj sześć lat – przerwała jej nieznajoma w półsłowa. – Mam dla Ciebie niespodziankę.

– Proszę zabierz mnie do mamy – wyszeptała Melodyjka ściskając mocno róg chusteczki, którą trzymała w kieszeni.

– Zabiorę Cię – odparła kobieta. – Ze sobą – dopowiedziała w myślach i złapała Melodię za smukłą dłoń.

PRZED

Trwały poszukiwania dziewczynki, w które zaangażowała się lokalna społeczność. Plakat z jej zdjęciem pojawił się na każdym słupku informacyjnym. Przeczesywano okoliczne parki i lasy. Zaglądano do opuszczonych domów na obrzeżach miasta. Sprawdzano zbiorniki wodne. Zaginięciem zajął się nowy policjant, komisarz Marek. Żaden inny nie miał już wiary w to, że sprawca zostanie ujęty. Marek dopiero zaczął pracę w nowym mieście, znał sprawę tylko pobieżnie, miał więc wszelkie powody do tego, żeby liczyć na powodzenie. Od kolegów dowiedział się, że ma tylko 24 godziny. W poprzednich latach około doby od zaginięcia znajdywano portrety uprowadzonych kilkulatek, a ich jedynym towarzystwem były białe bukiety kwiatów o strzępiastych płatkach.

WTEM

– Klaro zawiążę Ci oczy, żeby nie zepsuć niespodzianki – powiedziała do Melodii kobieta. – Przygotowałam coś wspaniałego zobaczysz – dodała związując ciasno apaszkę na rudych włosach dziewczynki.

Melodia nie odpowiedziała, ale też nie stawiała oporu, kiedy wsiadały do samochodu. Zaczęła cichutko płakać. Łzy przemoczyły apaszkę, sprawiając, że ta osunęła się delikatnie pod własnym ciężarem. Melodia dosłownie kątem oka mogła dostrzec, gdzie się znajduje. Starała się zapamiętać każdy mijany obraz na wszelki wypadek, jakby przeczuwała, że dzieje się coś złego. Dojechały. Kilkulatka zobaczyła tył podłużnego niewysokiego budynku. Był nowoczesny. Wyglądał, jak jedna z przychodni, w których bywała z mamą. Z chwilą, gdy kobieta wysiadła z samochodu, Melodyjka podniosła apaszkę wyżej i starała się uspokoić oddech. Nieznajoma otworzyła drzwi i złapała dziewczynkę za rękę. Weszły do budynku, przemierzały długi korytarz, wreszcie znajdując się w jakimś pomieszczeniu, w którym kobieta uwolniła ciemne oczy dziewczynki. Pomieszczenie było małe, na środku stał stolik z tortem, na którym paliło się sześć świeczek.

– Jagodowy – Twój ulubiony Klaro – oznajmiła nieznajoma wywołując jeszcze większe przerażenie u kilkulatki.

Ta nie była już w stanie wydobyć z siebie głosu. Tęskniła za mamą i starała się być bardzo grzeczna, żeby kobieta w końcu ją do niej zabrała. Melodii zaburczało w brzuchu, nawet nie pamiętała, kiedy ostatni raz coś jadła, a tort wyglądał na przepyszny. Uwielbia przecież jagody.

– Najpierw musisz się przebrać Klaro i rozczesać włosy, a potem będziemy świętować – wypowiadając te słowa podała dziewczynce szarą bufiastą sukienkę i grzebień, po czym wyszła z pomieszczenia.

Kiedy wróciła Melodia była już przebrana, a ubrania, które miała na sobie leżały na krześle złożone w kosteczkę. Kobieta zauważyła, że coś białego wystaje z kieszeni ogrodniczek. Podeszła do zostawionych rzeczy z niewielkim pudełkiem kartonowym. Przełożyła do niego odzież, przyglądając się dokładnie każdej części garderoby. Białą chusteczkę z haftem schowała sobie do kieszeni. Resztę zamknęła i odłożyła pudełko za siebie. – Pierwszy raz od sześciu lat nie musiała na siłę zakładać dziewczynce sukienki i szarpać włosów. Trafiła na wyjątkowo posłuszną panienkę – pomyślała i zaczęła rozkładać przyniesione ze sobą rzeczy. Na stoliku obok tortu położyła marmurowy wazon z bukietem białych chryzantem. Przy jednej ze ścian rozłożyła statyw, a na nim rozwinęła ogromną fototapetę imitującą beton z miedzianymi plamami. Na szyi zawiesiła sobie aparat i zaczęła kroić ciasto urodzinowe. Dziewczynka przyglądała się wszystkiemu, nie odnajdując w tym żadnej logiki.

– Proszę Skarbie – wręczyła ogromny kawałek jagodowej słodyczy Melodyjce, a z jej twarzy zniknął na ułamek sekundy żal. – Klara kochała jagody, gdyby tego dnia się nie pomyliła… Gdybym tylko to zauważyła… – błądziły myśli kobiety, a smutek ponownie rozgościł się w kącikach jej ust.

– Jak zjem zabierzesz mnie do mamusi? – dopytywała dziewczynka zaciągając sobie sukienkę na kolana.

– Zabiorę – skłamała nieznajoma i z satysfakcją patrzyła na zajadającą Melodię. – Żeby trucizna zadziałała musi zjeść przynajmniej jeszcze jeden kawałek – dokonała zimnej kalkulacji i dołożyła dziecku na talerz ciasta wypchanego po brzegi kremem z pokrzyku wilczej jagody. Poczuła żywą nienawiść do rośliny, która zabiła jej dziecko, jej Klarę.

– Chciałabym Ci zrobić zdjęcie – oznajmiła dziewczynce, kiedy ta skończyła jeść i wskazała palcem na przygotowaną wcześniej scenerię.

Melodia posłusznie stanęła przed tłem fotograficznym i słuchała instrukcji kobiety, wzięła od niej kwiaty, ustawiła się zgodnie z jej zaleceniami. Zrobiłaby wszystko, żeby znowu znaleźć się obok mamy. Pozostając nieruchoma w tej samej pozycji, zaczęła czuć się coraz gorzej nie bardzo rozumiejąc, co się z nią dzieje. Kobieta zauważyła to i czekała tylko na to aż działanie atropiny potwierdzą gałki oczne dziewczynki.

Źrenice rozszerzają się.

To ostatni moment. Od betonowych ścian odbija się już tylko dźwięk migawki aparatu…

PO

Komisarz Marek wiedział, że nie jest w stanie już nic zrobić. W próbę odnalezienia dziewczynki zaangażowała się duża część miasta, wszystkie służby z regionu. Jeszcze nigdy nie mieli tak licznej grupy poszukiwawczej. Przez cały dzień nie znaleziono nic, żadnej sensownej poszlaki. Jedynie liliowa wstążka, która musiała osunąć się z któregoś warkocza dziewczynki w chwili porwania, została włączona do materiałów dowodowych. Nie było na niej jednak odcisków palców, które mogłyby należeć do sprawcy. Hektary lasów, hektolitry rzeki, okolicznych stawów i jezior. Każdy opuszczony dom. Każdy rów. Każdy dół.

I nic.

Następnego dnia o brzasku, w tym samym parku, w którym widziano Melodię po raz ostatni, znaleziono jej  oprawiony portret, a obok bukiet chryzantem wyglądających, jakby wyszły z fotografii złapać światło wschodu. Żadnych odcisków palców. Żadnych śladów. Szósty raz nic. I tylko powracające co rok pytania. Co się stało z ciałem? Skąd tak nienaturalnie duże oczy?

Ponownie spojrzał na zdjęcie.

Szósta dusza między strzępiastymi płatkami chryzantem.

***

Wiktoria nie umiała poradzić sobie z życiem po porwaniu córeczki. Status „zaginiona” – czy może być coś bardziej niedającego spokoju? – pytało jej poranione serce. Każdego dnia wierzyła, że Melodia wróci, że ktoś ją jej odda. Choć rozsądek podpowiadał, że żadna z uprowadzonych dziewczynek nie wróciła. Że to na nic. Minęło pół roku, a ona każdego poranka chodziła do parku szukać córki. Czasami przyłączała się do niej przyjaciółka Lena, która chwilę po niej wróciła do kraju z powodu choroby mamy. Siedziały na ławce w ciszy tak dotkliwej, że mogła ją przerwać tylko Melodia… Życie straciło rytm.

Gdyby nie Lena, Wiktoria przepadłaby w swoim bólu. Dzięki przyjaciółce przyjmowała jakiekolwiek pokarmy, myła włosy, wstawiała pralkę i posłusznie łykała pastylki od szczęścia. Choć to i tak nie miało sensu. Tak naprawdę status „zaginiona” był jej jedynym sensem i tylko on sprawiał, że wstawała z łóżka. Wiara, że jej mała córeczka gdzieś jest i jak już wróci będzie potrzebowała mamusi.

Pewnego dnia, kiedy przyjaciółki szły w łączącym je milczeniu do parku, Lena zaczęła płakać, płacz szybko przerodził się w szloch.

– Lena, co się stało? – zapytała zmartwiona Wiktoria i objęła mocno najbliższą jej, poza córką osobę.

– Moja mama wczoraj umarła – z ledwością wydobyła z siebie słowa załamana kobieta.

– Och moja Lenko. Byłam tak zajęta własnym smutkiem, że nawet nie pytałam, jak się czuje twoja mama, ani jak sobie radzisz z opieką nad nią. – Proszę wybacz mi – mówiąc to spojrzała przyjaciółce w oczy i zaczęła płakać razem z nią.

– Pomożesz mi? – zapytała kobieta po stracie.

– Kochana moja będę przy tobie, tak jak ty przy mnie jesteś każdego dnia – kobiety zastygły w uścisku.

Dopiero dostrzegając ból Leny, Wiktoria poczuła, że jest komuś potrzebna. Pomagała jej z organizacją pogrzebu i niewielkiej uroczystości. Ostatnim życzeniem matki jej przyjaciółki była kremacja. Choć bała się iść do krematorium wiedziała, że pierwszy raz od swojej straty to ona musi być dla kogoś silniejsza. Dla Leny, która przecież troszczyła się o nią, jednocześnie opiekując się mamą chorą na raka.

– Dziękuję, że jesteś tu ze mną – powiedziała Lena ściskając dłoń przyjaciółki wolną ręką, w drugiej trzymając silnie zdjęcie mamy, kiedy znalazły się w sali pożegnań.

W tym momencie podeszła do nich właścicielka krematorium oznajmiając, że za chwilę zacznie się proces kremacji. Wyglądała na przejętą. Choć zapewne dziesiątki razy wypowiadała te same słowa do bliskich osób zmarłej osoby. Miała nawet łzy w oczach.

– Teraz panie zostawię – powiedziała do przyjaciółek ocierając wilgotne oczy chusteczką. Nie zdołała jednak zetrzeć swojego smutku, co nie uszło uwadze przyglądającej się jej Wiktorii, tak jak krzewinka poziomki na chusteczce, której użyła.

Smutku nie da się spopielić.

M.

Autor: M.

Jestem czarodziejką chwil, złodziejką nawet. Oprawiam je w ramki z zachwytu. W kieszeni noszę garść magii i kupoworki, pod butami leśne runo. Żyję blisko natury z niewidomym psem obok. Zapraszam do mojego świata, w którym balansuję na granicy jawy i baśni.

Dodaj komentarz