Las spowijała szarość. Mgła, w której to czołówka Mateusza migotała niczym zbłąkany świetlik. Wilgotne po deszczu poszycie łagodziło chrupanie gałązek, ale dzięki tej latarce chłopak był doskonale widoczny nawet z dużej odległości. Karolina z Rabarbarem stąpali ostrożnie omijając co większe skupiska suszek. Nie mogli dać się przyłapać. Nie ostatniej chwili nie byli pewni dokąd ich trop prowadzi.
Karolina czuła jak serce łomocze jej w piersi, a resztki snu zmył z oczu ciężki szpadel w rękach chłopaka. Gdy tylko Mateusz odpalił auto pospiesznie obudziła Rabarbara i ruszyli w ślad za nim. Musieli trzymać odpowiedni dystans, bo jedyna droga wiodąca przez półwysep nie była o tej godzinie zbyt uczęszczana. Minął ich jedynie autokar wycieczkowy oraz kilka aut objuczonych rowerami i bagażnikami na dachu. Hel spał.
Mateusz zaparkował na powojskowym osiedlu z odrapanymi blokami i rozejrzawszy się wokół ruszył w las. Samochód zostawił zwrócony bagażnikiem w stronę drzew. Rabarbar dopiero wówczas zaparkował swoje auto między kontenerem na gruz, a wielką furgonetką i wraz z Karoliną ruszył za kolegą. Musieli utrzymać dystans. Wciąż nie byli pewni, ale dla bezpieczeństwa Karol powiadomił Bruna, że będzie potrzebować wsparcia i wezwania policji w razie, gdyby stracili kontakt. Bruno uznał ich eskapadę za szaleństwo, ale rozumiał też, że nie ma czasu na wyjaśnienia. Bali się spłoszyć chłopaka.
Mateusz brnął przez gęstniejące knieje, aż dotarł do porośniętego mchem grzybka. Bunkier– pomyślała Karolina i wymieniła spojrzenia z Rabarbarem. Nie rozmawiali, żeby echo nie poniosło się przez las. Przyczajeni czekali na rozwój wypadków.
Mateusz zniknął w czeluściach schronu. Przez niewielkie okienka jeszcze chwilę widać było rozbłyski jego latarki, aż nastała ciemność i cisza. Grobowa– przeszło Karolinie przez głowę, ale szybko otrząsnęła się z tej myśli. Wyjęła telefon i wysłała do Bruna swoją lokalizację. Na pytanie mężczyzny, czy wzywać służby zwątpiła. Wszak jeszcze nic nie było przesądzone. Po kilku minutach nogi zdrętwiały jej od kucania i już miała zmienić pozycję, gdy grzybek znów rozbłysnął. Mateusz wyszedł i wyciągał za sobą coś długiego, zawiniętego w -jak się jej z daleka wydawało- koc.
Rabarbara przeszedł dreszcz. Sssukinsyn– syknął pod nosem. Karolina uznała to za znak do zawiadomienia policji. Bruno odpisał, że już dzwoni i poda ich lokalizację. Poprosił też, żeby nie zbliżali się do Mateusza. Wszak poza szpadlem mógł mieć też inną broń. Karolina odwróciła ekran do Karola, ale było już za późno. Rabarbar w przygarbionej pozycji wyszedł z kryjówki i długimi susami zaczął biec w kierunku chłopaka. Ten w mig odwrócił się na dźwięk szeleszczącej ściółki. Puścił trzymany koc i już, już chciał sięgnąć do kieszeni, ale Rabarbar przewalił go na ziemię.
***
Pisk rozdzierający obie półkule. Karolinie zawsze piszczało w uszach po wymiotach. Policyjne syreny, krzyk Rabarbara i jej własny. Pulsujące czerwono-niebieskie błyski z radiowozu, biegnące jaskrawo-pomarańczowe uniformy ratowników. Migrena oplatała jej czoło na dobre.
Migawki ostatnich minut wciąż mieliła na drobne. Obraz Rabarbara wentylującego odnalezioną dziewczynę, smród wydobywający się z bunkra, smuga otaczająca Mateusza, mgła gęstniejąca u stóp i mewy. Karolina oddychała miarowo, żeby znów nie zwymiotować. Krzyk mew koił ją od zawsze.
Masteusz siedział skuty na tylnej kanapie radiowozu. Ani razu nie podniósł na nich wzroku. Pochylał się z oczami wbitymi w podłogę i… uśmiechał się. Szara, rozmyta postać wciąż tkwiła uczepiona jego pleców. Na ten widok Karolina zwróciła się do młodego policjanta:
– Ona nie była jedyna!
Oboje podskoczyli na trzaśnięcie drzwi radiowozu.
– Ale tylko ta przeżyła- Karolina po cichu dodała i znów zwymiotowała.