Źródliska

Było tak niesamowicie cicho jakby cała puszcza nabrała powietrza w płuca i wstrzymała oddech. Stały na pomoście, obie boso i patrzyły na siebie. Północ. Tafla wody największego z trzech źródlisk kołysała się na powrót w swoim naturalnym rytmie. Marianna złapała mocno dłoń Eleny, zatrzymując wzrok na jej obrączce. Szybko go oderwała, żeby ponownie zatonąć w spojrzeniu drobnej współtowarzyszki. Zauważyła samotną łzę na jej twarzy, twór jednego z oczu, tego intensywniej zielonego. Wyglądało to jakby ukruszył się szmaragd. Ta chwilowa niedoskonałość Eleny, nie ujmowała jej siły. Marianna nigdy wcześniej nie czuła porozumienia z kimś z kim nie zamieniła choćby słowa. Od teraz wiedziała, że ta księżycowa noc zwiąże ich dusze na zawsze, uśmiechnęły się do siebie. Czekały na świt, nad ranem nie rozmawia się o nocnych zajściach, one za dnia nie mają żadnej mocy. Nigdy niewypowiedziana tajemnica przestanie istnieć kiedy nad olchami wzejdzie słońce.

16 godzin wcześniej

 – Musimy wyjść dzisiaj wieczorem nad stawy – powiedział stanowczo Tadeusz, wypuszczając z ręki grubą ciemnoczerwoną zasłonę.

– Po co? – zapytała swoim delikatnym głosem Elena.

– Ludzie w Rudach zaczynają gadać – odpowiedział.

– Dlaczego akurat stawy – drążyła dalej. Było to jej ukochane miejsce, gdzie wymykała się nocami, żeby pobyć sam na sam ze sobą, bez niego. Siadała na pomoście i wyobrażała sobie, że zanurza się pod wodą oddając jej swoje ostatnie oddechy.

– Bo dzisiaj jest tam ognisko, pokażemy się razem mieszkańcom – wyrwał ją z zamyślenia Tadeusz – Miłośnicy Puszczy Bydgoskiej wygrali jakąś tam petycję i stawy zostaną nietknięte, nie poprowadzą przez nie drogi S10. Z tej okazji organizują biesiadę dla lokalnej ludności i obrońców miejsca. Na łące, przy źródlisku najbliżej wioski.

– Aha – odparła Elena czując wzrastające w niej przerażenie. Bała się, nie znała nikogo spoza wioski, a nawet z samych Rud, nie da się przecież poznać człowieka spoglądając ukradkiem przez okno. Obawiała się, że nie będzie umiała rozmawiać z kimkolwiek, że nie będzie wiedziała jak się zachować.

– Może trochę entuzjazmu – wzburzył się nad wyraz i spojrzał w jej przerażone smutne oczy, jedno było bardziej zielone, podniecało go to.

– Cieszę się – zmusiła się do tych słów.

– Kupiłem Ci nawet letnią sukienkę – dodał, rzucając w jej kierunku papierową torbę.

– Łaskawca – pomyślała, lecz nie wypowiedziała tego na głos.

***

Marianna wróciła do domu z porannego spaceru z psem. Nasypała Funi karmy do miski i zaczęła przygotowywać śniadanie. Wiedziała, że jej mąż już się obudził, nadal leży w łóżku i czyta najnowsze wiadomości. Siekała szczypiorek, zastanawiając się, gdzie wybiorą się na długi sobotni spacer. Był piękny sierpniowy dzień, schyłek lata.

– Cześć Kochanie – powiedział Miłosz – podszedł do niej będąc w samych tylko bokserkach. W tle dało się zauważyć szalony taniec Funiowego ogona.

– Dzień dobry – odpowiedziała i dała buziaka mężowi, myśląc jednocześnie, że dalej jest tak przystojny, jak wtedy, kiedy się poznali.

– Pamiętasz, jak Ci opowiadałem, że mają zrównać z ziemią nasze źródliska w Rudach, żeby zrobić ekspresówkę z Bydgoszczy do Torunia? – zapytał i schylił się, żeby pogłaskać łaszącą się sunię.

– Niestety tak – potwierdziła i wbiła czwarte jajko do małej granatowej miseczki w marokańskie wzory. Uwielbiała to miejsce. Co jakiś czas jeździli tam na spacery. Nie mogła zrozumieć, jak można niszczyć perły natury.

– Przeciwnicy tego pomysłu postawili na swoim. Udało im się. Stawy zostają – powiadomił ją Miłosz. – Wiesz, nawet robią dzisiaj jakieś ognisko z tej okazji pod wieczór. Będzie na polanie, tej obok stawu, gdzie macie z Funią zdjęcie na pomoście. – Śmiesznie, co?

– Jedźmy tam – krzyknęła podekscytowana Marianna! – w końcu sami oddaliśmy głos przeciw niszczeniu źródlisk. Dawno nigdzie razem nie byliśmy, jest taki piękny dzień! Wieczór będzie ciepły!

– No nie wiem, przecież nikogo tam nie znamy – odpowiedział Miłosz. Był introwertykiem, duże grupy ludzi zniechęcały go, ale dla niej był w stanie się przełamać. Wiedział przecież, że jego żona nabiera blasku wśród ludzi.

6 godzin wcześniej

Elena ostatni raz przed wyjściem rzuciła wzrokiem na swoje odbicie w lustrze. Długie sięgające do pasa jasne włosy zaplotła w warkocz, pomiędzy splotami powkładała malusieńkie ogrodowe stokrotki. Pierwszy raz od dawna pomalowała usta pomadką w kolorze dojrzałych poziomek. Chciała odwrócić uwagę od smutnych zielonych oczu. W białej lekkiej sukience sięgającej do połowy łydki wyglądała niczym ulotne letnie wspomnienie. Była eteryczna. Już miała się uśmiechnąć do swojego odbicia, kiedy zobaczyła stojącego za nią Tadeusza.

– I po co pomalowałaś usta? – zapytał z pogardą. Sam miał ubraną lnianą śnieżnobiałą koszulę i idealnie uprasowane szorty w kolorze poniemieckiej cegły. Bujne ciemne blond włosy opadały mu niedbale na wiecznie zmarszczone z niezadowolenia czoło. Był nieziemsko atrakcyjny.

– To tylko pomadka – odpowiedziała wyraźnie zraniona i pośpieszne wytarła usta dłonią.

– Przecież wiesz, że lubię jak jesteś naturalna. I wyjmij z włosów te durne kwiaty, dopiero zaczną o nas gadać – kontynuował oburzony.

Wyszli z domu. Oboje wyglądali tak, że trudno było oderwać od nich wzrok. Byli aż nierealnie piękni. Złapał ją za rękę i poszli w kierunku łąki. Poczuła skrępowanie i ścisk w żołądku.

– Nikogo tam nie znam – powiedziała do siebie w myślach. Serce łomotało jej szalenie.

***

Miłosz zamknął drzwi ich maleńkiego mieszkania na klucz. Marianna zbiegała po schodach cała w skowronkach. Choć szła przed mężem, wiedziała, że patrzy na nią z tym swoim łobuzerskim uśmiechem. Wsiedli do samochodu, po 20 minutach byli na miejscu. Miłosz zaparkował na leśnej ścieżce trochę bliżej niż zazwyczaj. Szli w kierunku łąki.

– Ładnie wyglądam? – standardowo zapytała Marianna. Nałożyła bladoróżową sukienkę w liliowe dzwonki sięgającą do kolan. Rozpuszczone miedziane włosy mieniące się miejscami w świetle zachodzącego słońca, opadały jej na ramiona. Zrobiła staranny makijaż. Podkreśliła zwłaszcza swoje niebieskie oczy.

– Przecież wiesz, że zawsze mi się podobasz – odparł szczerze Miłosz. Sam nie przywiązywał większej wagi do ubioru. Założył pierwszą z brzegu koszulkę, trafiło na błękitną w botaniczne wzory i granatowe lekko sprane spodenki. Wiedział jednak, że ona przejmuje się własnym wyglądem. Nie rozumiał tej jej niepewności, dla niego była piękna. Gdyby tak trwale uwierzyła w siebie, tak jak on w nią wierzy…

– Zawsze tak mówisz – rzuciła i szturchnęła męża z przekąsem.

Marianna miała nieoczywistą urodę, która ujawniała się wraz z pojawiającym się na jej twarzy uśmiechem. Była średniego wzrostu. Miała figurę gruszki, widoczną talię i pełne biodra, które jej mąż wielbił, a ona skrupulatnie ukrywała. Szli ramię w ramię trzymając się mocno za ręce. Ich oczy śmiały się do siebie, gdy zbliżali się do polany.

***

Źródliska w Rudach to urzekający punkt Puszczy Bydgoskiej. Naturalne, leżące w bliskiej odległości od siebie, źródła wód podziemnych wypływające na powierzchnię. Ich osobliwość polega na tym, że znajdują się na terenie cierpiącym na deficyt wody, a płyną z głębi ziemi.

Biesiada była organizowana na rozległej łące w pobliżu jednego ze stawów. Okalające polanę olchy, stare dęby i brzozy zostały przyozdobione girlandami. Na środku rozpalono wielkie ognisko, wokół którego zebrana była już całkiem spora grupa mieszkańców Rud. Po jednej stronie ustawiono stoisko z piwem i małe kramiki z lokalnymi przysmakami, naprzeciwko została ustawiona prowizoryczna scena, gdzie stali członkowie nielicznej orkiestry. W zasadzie kameralne spotkanie, którego spodziewali się organizatorzy, zamieniło się w wielkie zgromadzenie, na pierwszy rzut oka było ponad sto osób.

4 godziny wcześniej

Elena stała sztywno przy mężu i uśmiechała się sztucznie, gdy podchodzili do poszczególnych mieszkańców Rud. Patrzyli na nich wszyscy, niektórzy z zazdrością, inni z zachwytem. Ich urok nie pozostawiał nikogo obojętnym. Tadeusz witał się ze znajomymi i raz po raz szturchał Elenę, by odezwała się choć słowem. Jej blokada przed rozmowami z ludźmi była tak silna, że jedyne na co było ją stać to delikatne uniesienie kącików ust ku górze. Odkąd poślubiła Tadeusza praktycznie nie wychodziła z domu. Nigdy nie była specjalnie towarzyska, ale kiedyś lubiła być wśród przyjaciół. Gdy już przywitali się ze wszystkimi, Tadeusz poczuł wielką ochotę na piwo. Zrobiło się trochę chłodniej Elena postanowiła zostać przy ognisku. Mąż nie chciał się zgodzić. Pierwszy raz postawiła jednak na swoim, wiedziała, że nie będzie sobą przy ludziach. W końcu zabrał ją tu, żeby ocieplić wizerunek ich małżeństwa. Została sama, a poświata ognia jeszcze bardziej podkreślała jej czar.

***

Kiedy Marianna i Miłosz zobaczyli ile osób przybyło na ognisko, stwierdzili, że najpierw pójdą posiedzieć na pomoście złapać ostatki promieni słońca ustępującego z wolna miejsca księżycowi. Olchy odbijały się w źródlisku jak w zwierciadle, czyniąc chwilę wręcz magiczną. Pocałowali się czule. Siedzieli w milczeniu, ale oni byli jedną z tych par, która do wyrażania miłości nie potrzebowała słów. Gdy słońce zaszło zupełnie, postanowili pójść w stronę paleniska. Orkiestra zaczęła grać biesiadne melodie, coraz więcej osób stało w kolejce po piwo. Miłosz w kramiku kupił kiełbaski. Marianna już całkiem przemarzła, oboje byli też głodni, więc z niekłamaną przyjemnością poszli w kierunku ognia. Zjedli ze smakiem. Jak można było przewidzieć, Mariannie nadal było zimno, pokazała mężowi gęsią skórkę. Spojrzał porozumiewawczo i poszedł do samochodu po chustkę dla niej. Czekała na niego przy ognisku przechodząc z nogi na nogę, trochę w rytm muzyki, trochę celem rozgrzania się. Była strasznym zmarzluchem, nawet latem. Obserwowała stojących w pobliżu ludzi i nagle jej wzrok zatrzymał się na filigranowej dziewczynie w zwiewnej białej sukience odsłaniającej ramiona. Nie mogła przestać na nią patrzeć, była jak magnes, choć pierwsze wrażenie sprawiała takie, jakby nie chciała narzucać się nikomu.

2 godziny wcześniej

Nagle poddała się zupełnie ciału. Zdjęła sandały, rozplotła warkocz. Niesiona letnią melodią kołysała się przy ognisku. Patrzyli na nią wszyscy. Elena nie widziała nikogo. Pierwszy raz w swoim trzydziestoletnim życiu poczuła się niczym nieskrępowana. Nic nie powinna. Wszystko mogła. Poruszała się coraz dynamicznej. Była zjawiskowa, leśna bogini zwiastująca babie lato. Tylko te jej oczy, jedno bardziej zielone od drugiego, zdradzały wielkie cierpienie. Zaczęła na powrót dostrzegać, to co się dzieje, choć jej drobne ciało dalej było niesione tańcem. W pierwszej kolejności zobaczyła, że zbliża się zdenerwowany Tadeusz. Nie przestraszyła się. Poczuła w sobie nieznane dotąd pokłady odwagi. Podszedł do niej złapał za ramię i odciągnął. Nie stawiała oporu. Zdążyła jeszcze tylko dojrzeć w tłumie przejęty wzrok dziewczyny o miedzianych włosach w bladoróżowej sukience. Poczuła, jakby ją znała.

Po chwili biesiadujący ludzie zupełnie zapomnieli o tańczącej Elenie, oddali się zabawie. Została dla nich jedynie letnim wspomnieniem. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że Tadeusz odciągnął ją na skraj łąki. Nikt, za wyjątkiem Marianny. Była pod takim urokiem eterycznej dziewczyny, że nie zważając na oczekiwanie na męża, pobiegła za nią i odciągającym ją mężczyzną, zachowując od nich bezpieczny odstęp. 

Tadeusz trzymał Elenę coraz mocniej i ciągnął w głąb puszczy. Na jego twarzy pojawił się obłęd. Jednak nie wydał z siebie żadnego głosu. Marianna zostawiła sandały na skraju polany i skradała się bezszelestnie za nimi, co jakiś czas chowając się między drzewami. To było do niej niepodobne. Nigdy nie rozumiała ludzi w horrorach, którzy idą w stronę niebezpieczeństwa. Tymczasem sama zmierzała w nieznanym kierunku. Nie mogła jednak inaczej. Ta dziewczyna… – Marianna czuła jakby ją znała.

Już

Rzucił Elenę na leśne runo, jak jakąś kłodę, twarzą do ziemi. Z kieszeni wyjął scyzoryk, którego ostrze w delikatnym świetle księżyca dostrzegła Marianna. Była przerażona. Nie wiedziała, jak zareagować. Powinna uciekać. Jednak nie mogła ruszyć się z miejsca. Po raz kolejny pożałowała, że nie zwykła słuchać rozumu. Tadeusz zbliżał się do Eleny z wolna. Ona leżała nieruchoma, nie odwracając się. Wyglądała tak niewinnie. Jak rusałka, która zapadła w zasłużony leśny sen. Schowana za jednym z dębów Marianna schyliła się po leżącą pod jej gołymi stopami gałąź, była bardzo ostrożna. Ujęła ją w dłonie, uniosła do góry i zaczęła zbliżać się do oprawcy. Nie zdążyła jednak nawet się zamachnąć. Usłyszał ją. Odwrócił się natychmiast. Jego mimika wyrażała zło i zdradzała kamienne serce. Marianna nigdy się tak nie bała, jednocześnie była zdecydowana na obronę własną. Patrzyli na siebie i próbowali przewidzieć swoje ruchy. Elena raptem podniosła się, czego on nie był w stanie zauważyć. Stał do niej tyłem i zbliżał się do dziewczyny w bladoróżowej sukience. Rzuciła z całej siły sporym kamieniem w Tadeusza. Wyglądało to niewiarygodnie, biorąc pod uwagę jej wątłą sylwetkę. Krew sączyła się z jego potylicy, padł z hukiem i uderzył się głową o wystający z ziemi głaz. Elena spojrzała na Mariannę. Zielone oczy zetknęły się w zrozumieniu z niebieskimi, jakby w tym krótkim momencie zawarły tajemny pakt. Podbiegły do leżącego mężczyzny. Tadeusz nie żył. Nie powiedziały do siebie ani słowa. Zaczęły ciągnąć bezwładne ciało w kierunku najgłębszego źródliska. Obie znały to miejsce doskonale. Wiedziały, gdzie iść. Przy pomoście była przycumowana niewielka łódka. Wtaszczyły zwłoki do środka, wykrzesując z siebie jakieś ponadnaturalne moce. Obciążyły ciało kamieniami. Wypłynęły na środek stawu. Rozejrzały się dookoła. Gdy były pewne, że są same, wrzuciły Tadeusza do wody. Wróciły na pomost wiosłując synchronicznie. Nastała cisza. Było tak niesamowicie cicho jakby cała puszcza nabrała powietrza w płuca i wstrzymała oddech. Stały na pomoście, obie boso i patrzyły na siebie…

M.

Autor: M.

Jestem czarodziejką chwil, złodziejką nawet. Oprawiam je w ramki z zachwytu. W kieszeni noszę garść magii i kupoworki, pod butami leśne runo. Żyję blisko natury z niewidomym psem obok. Zapraszam do mojego świata, w którym balansuję na granicy jawy i baśni.

18 przemyśleń nt. „Źródliska”

Dodaj komentarz