Dino umarł, kiedy miałam 5, może 6 lat. Płakało całe podwórko. Płakała Baśka. Płakała Olka i Monia. Płakała nawet Pani z kiosku. Ja też płakałam. Bardzo.
Był miniaturowym, rudym geniuszem. Żył w czasach, kiedy psiaki samopas wędrowały po podwórkach. Nie wiem nawet, czy miał smycz. Przed wejściem na ulicę rozglądał się: prawo, lewo, prawo. Zawsze wybierał przejścia dla pieszych. Kiedy się na nas obrażał, szedł do Dziadków. Tam siadał na ulicy i szczekał tak długo, aż Babcia wpuściła go do domu.
Dziadek opowiadał, że Dino nie ugryzł mnie nigdy. Ani kiedy pakowałam go do wózka dla lalek, ani kiedy ubierałam w kolorowe czapeczki, ani kiedy wkładałam jego uszy do gęby. Kłapnął tylko raz. Kiedy łapiąc za ogon, próbowałam zarzucić go sobie na plecy. Kłapnął. Postraszył. Nie ugryzł. Najmądrzejszy. Dino muzykant. Śpiewał do reklam i wrzasków dziecięcej harmonijki.
Cybuch na wsi pojawił się znikąd. Nocował w przydrożnym rowie. Dnie spędzał na rzucaniu się pod koła samochodów. Niskopodłogowa, pstrokata, wiecznie brudna torpeda.
Pisk opon. Pisk psa.
Zanieśliśmy go do Cioci. Tam został już do końca swojego wypasionego, tłuściutkiego życia. Co to był za gość! Włóczył się za nami wszędzie. Najbardziej lubił wbijać na sobotnią mszę do kościoła. Cisnął prosto pod ołtarz. Przez niego przegrywałam wszystkie zabawy w chowanego. Choćbym wlazła na czubek najwyższej sosny w Borach Tucholskich, Cybuch zawsze stawał pod drzewem i szczekał. Na mnie.
Był najlepszym towarzyszem Dziadka. Każdego lata zbierali razem grzyby. Ciocia mówiła do niego per Przyjacielu. W tej przyjaźni spędzili ze sobą wiele lat. Oglądali razem telewizję. Czytali książki. Pracowali w ogrodzie. Podjadali. Od kiedy go nie ma, Ciocia nie ma Przyjaciela.
Ani ja, ani Mama nie miałyśmy cierpliwości do moich alergii. W końcu, ile można żyć bez zwierząt? Któregoś dnia wsiadłyśmy w taksówkę. Kierunek Orunia – stare schronisko w Gdańsku. Do domu wracałyśmy z najpiękniejszą kuleczką. Puszystym kłębuszkiem. Bąbelkiem radości.
Bąbelek wyrósł na okropnika i awanturnika. Pinto był kotem w psiej skórze. Niezależny. Samodzielny. Ambicja huskiego nie pozwalała mu chodzić na smyczy. Ciągnął nas jak sanie. Upokarzał na każdym kroku. Ostentacyjnie nas nie słuchał. Powarkiwał, kiedy dawałam buziaczka. Codziennie czekał na mnie w oknie, kiedy wracałam z liceum. Codziennie.
Pinto miał w życiu jedną pasję: kamienie. Nie patyki, nie piłeczki. Kamienie. Jako jego poddani byliśmy zobowiązani do nieustannego ich rzucania. Spędzaliśmy na tym całe dnie. Król nie ujadał jedynie, kiedy kamień trafił do wody. Wówczas rzucał się za nim. Lubił pływać nawet kiedy stracił wzrok. Umarł 4 lata temu. Często o nim myślę.
Teraz jest Dziunia.
Dziunia jest Królową ze schroniska. Rządzi na pustym dworze. Pustym, bo zjadła poddanych. Nie znosi konkurencji. Kocha ludzi. Wszystkich. Powinniśmy się od niej uczyć tolerancji. W swoim antyśmieciowym kagańcu wygląda jak Hannibal Lecter. Musi go nosić, bo gdyby nie on jadałaby głównie ptasie gówna, rozdeptane ślimaki i pety.
Dziunia nie lubi wody, ale kocha plażę. W każda sobotę wstaje o 6 rano i ciśnie do Jelitkowa. Szczeka przy tym całą drogę. Ma 14 lat. Potrafi zrobić 15 kilometrów, melodyjnie przy tym ujadając.
Chrapie niemiłosiernie. Wzdycha. Mruczy. Wyraża swoje znudzenie, niezadowolenie, emanuje bólem egzystencji. Potrafi zaglądać do duszy. Zadziera głowę, wywraca brązowe ślepia i gapi się na Ciebie jakby znała każdą myśl, rozumiała każdą emocję i chciała powiedzieć, spoko ziomek, jesteśmy w tym razem.
Dzięki Rodzicom, Dziadkom i Ciociom wychowałam się ze zwierzętami. Przez nasz dom przetaczały się fale bezdomnych kotów, uratowanych wróbli, myszy, biedronek i dżdżownic. Szanuję każde życie. Nie potrafię zabić ani pająka, ani muchy. Przeprowadzam ślimaki przez jezdnię.
I właśnie dlatego tak kurewko ciężko jest mi zrozumieć to, co stało się w Radysach.
Radysy od lat były określane mianem mordowni. 17 czerwca na teren „schroniska” weszła policja i przedstawiciele organizacji broniących prawa zwierząt. Znaleziono 10 martwych psów. 70 wymagało natychmiastowego leczenia. W jednym z boksów żył pies z urwaną szczęką. W innym półprzytomny zaropiały kot. W kolejnym umarł szczeniak – zagryziony. Kiedy właściciele trafili do aresztu, pracownicy zdezerterowali. Zostawili zwierzęta bez opieki. Dosłownie zakręcili wodę.
Kiedy o tym czytam, nie płaczę. Zgrzytam zębami. Zaciskam pięści. Zbiera mi się na wymioty. Kurwuję – na głos. Bo nie ogarniam. Jak do tego doszło, kurwa, no jak?!?
„Hej, człowieku w pierwszym rzędzie
Panie decydencie
Słynna dziennikarko
Hej, panie dygnitarzu
Poeto, piosenkarzu, idolu na ołtarzu
Mamy butelki z benzyną i kamienie – wymierzone w ciebie!”
Cool kids of death. Butelki z benzyną i kamienie.
Bardzo bliski mi tekst. Też wiele razy zastanawiałam się jak do tego doszło? Jak można zrobić taką krzywdę widząc jak złożone emocjonalnie są zwierzęta. Nie trzeba być geniuszem żeby widzieć kiedy pies ma w oczach strach, kiedy smutek. I nie trzeba być geniuszem, żeby stwierdzić że trzeba mu pomóc. Bardzo ważny i świetnie napisany tekst. Dzięki za podzielenie się nim!
To jest przepiękne
Takie wprowadzenie i taka bomba na koniec. Ten kontrast robi robotę. Ja o Radysach nic nie napiszę, bo to jest dla mnie cierpienie, ktòrego nie mogę ogarnąć. Tekst świetny. Polubiłam jego czterołapych bohateròw 😍 Tyle charakteròw i wolności psich osobowości ♡♡♡
Ale świetnie mi się to czytało, tak lekko, choć temat niezwykle ważny i trudny.
Bardzo mi się podoba połączenie przedstawienia swoich doświadczeń z czworonogami, a potem dobitne kontrastowanie z koszmarem w Radysach. Z chęcią będę czytać więcej 🙂
Przepiękny tekst! Pełen nostalgii i ciepła na początku, a potem prawdziwa bomba, o której trzeba mówić. Bardzo do mnie trafiły Twoje słowa, bardzo! <3
Przepiękny tekst. Trochę smutny, trochę zabawny wiec mogłam pochlipać sobie i pośmiać się na przemian. A styl jest przezajebisty, szacun 🙂