POMARAŃCZOWY ODCIEŃ RZECZYWISTOŚCI

– Czy mogę tutaj usiąść? – zapytała Ankę pewna starsza pani.

– Oczywiście, proszę – odrzekła Anka, choć całe jej wnętrze krzyczało: Nie! Zostawcie mnie w spokoju! To raczej to chciała powiedzieć, a raczej wykrzyczeć całemu światu.

Starsza Pani  usiadła na ławce, a Anka  zmusiła się do uśmiechu.

Najgorsze było to, że tamta kontynuowała rozmowę.

– Ładna pogoda dziś – kontynuowała starsza pani – o wiele łatwiej pić tę niedobrą wodę, kiedy jest ciepło.

– No nie wiem – odpowiedziała  Anka – dla mnie nie ma różnicy; to jest  ohydne i kropka. Starsza pani pokiwała zrozumiale głową. Anka stwierdziła, że musi stąd iść,  żeby nie wybuchnąć. Szybko się pożegnała i odeszła. Szczerze nienawidziła tego miejsca. Była już tutaj od tygodnia i miała zostać kolejne  pięć. Nie wierzyła, że da radę; nie wierzyła, że da radę wytrwać.

Zbliżała się pora obiadu. Powolnym, bardzo powolnym krokiem, kierowała się do stołówki, lecz wcale nie miała ochoty jeść tego, co tam zastanie, ale jej żołądek tak bardzo domagał się jedzenia, że musiała czymś go zapełnić.

– Dzisiaj od rana wypiłam już dwie duże szklanki tej ohydnej wody źródlanej, pełnej minerałów – pomyślała – ale to nic nie pomagało, a mój żołądek mówi  teraz, a raczej krzyczy: Napełnij, napełnij mnie, na co Ty jeszcze czekasz???Daj mi jeść! Nie rozumiesz? JEŚĆ MI SIĘ CHCE!!!

– Co za koszmar – myślała Anka – to chyba nigdy się nie skończy!

Usiadła przy stole; wszyscy, z którymi zwykle jadła, byli już obecni. Dziewczyny – Kaśka i Baśka – były podekscytowane piątkowym wieczorem i swoimi sukienkami; ciągle o tym gadały; Jarek był  w swoim świecie, grzebał w talerzu i spoglądał co chwilę na telefon.

– O! – odezwała się Baśka – w końcu jesteś. Co dzisiaj taka spóźniona ?

– zapytała, zwracając się w  stronę Anki.

– A no, jakoś, tak nie  chciało mi  się przychodzić i gdyby nie ten mój  żołądek, to by mnie tu  w ogóle nie było!

– No, jak to? – ciągnęła nadal Baśka, jakby w ogóle nie słyszała wypowiedzi Anki.  – Wybrałaś  już swoją kreację na piątek?

– Nie, na razie mnie to nie interesuje!!!

– Jak to, przecież się zapisałaś na wieczór i wiesz jakie są reguły: jak się zapisujemy, to musimy uczestniczyć!

– Wiem, wiem, takie tam pieprzone reguły! Nie  mam do tego głowy i denerwuje mnie to. Nie rozumiem po co tyle krzyku o  jakiś głupi  wieczorek, niby jakaś dyskoteka na koloniach, a przecież to jest żałosne – odpowiedziała szorstko Anka. Tymczasem Baśka i  Kaśka popatrzyły na siebie wymownie, ale się nie odezwały; Jarek też nic nie powiedział.

Godzinę później Anka była już na siłowni, próbując po prostu się spocić,  ale niewiele z tego  wyszło; co było najgorsze, Bartek, jeden z trenerów, cały czas jej się przypatrywał.

– Jasna cholera – pomyślała sobie Anka – Czy on nie mógł znaleźć sobie kogoś innego, kim mógłby się zająć? Czy on musiał się skupiać właśnie na niej? Na dodatek właśnie szedł w jej stronę.

– Hej! – rzucił niby mimochodem Bartek – Może trochę wody?

– Dzięki, właśnie mi się skończyła i właśnie miałam wychodzić – odpowiedziała szybko Anka.

– Poczekaj, mogę na chwilę? – powiedział, wskazując krzesło .

– Jasne – odpowiedziała cicho.

– Mogę Ci zadać pytanie? – nie ustępował Bartek.

– Tak – odpowiedziała Anka jeszcze ciszej

– Co ty właściwie tu robisz?

– Jak to co, nie widać? – zdziwiła się – ćwiczę!

– Ha, ha, ha! – zaśmiał się Bartek – dobre, ale nie chodziło mi o to, co robisz teraz, a raczej, co robisz tutaj ogólnie?!

Ance  nie podobała się ta dyskusja, bo nie lubiła, jak ktoś próbował ją tak podejść!

– Nie wiem, o co ci chodzi –  odrzekła szybko i zaczęła się zbierać. – Ty  masz chyba  innych pacjentów, a ja  nie jestem zainteresowana pomocą!

– Jak chcesz – odpowiedział jej szybko Bartek –  Tylko  tak się zastanawiam, kiedy w końcu przestaniesz uciekać?

– Uciekać? –  zdziwiła się Anka – Uciekać? – powtórzyła – naprawdę nie wiem, o co ci chodzi.

–  O to, że jesteś tu, ale tylko fizycznie, bo tak naprawdę Cię nie ma!!!

– Nie rozumiem, o co ci chodzi.

– Oj, nie zachowuj się jak dziecko – zirytował się trochę Bartek – Niby  przychodzisz, ale działasz może na 50%. Jesteś tu od tygodnia, schudłaś może trochę, ale gdybyś tak naprawdę chciała, efekty byłyby dużo lepsze! Mógłbym  zobaczyć, co tak naprawdę masz w kieszeniach?

– Szpiegujesz  i  traktujesz mnie jak dziecko! – wykrzyczała Anka, bo nie była w stanie powstrzymać swoich emocji.

– Nic w tym rodzaju; jesteś wolnym i dorosłym człowiekiem – kontynuował spokojnie Bartek  – Po prostu próbuję cię postawić przed faktami; jeżeli przyjechałaś tu, żeby marnować swój czas, to szkoda tego czasu. Zanim zdecydujesz się naprawdę tu zostać, zastanów się, po co tak naprawdę chcesz to robić i co jest twoim celem? Dopóki nie zdecydujesz  w swojej głowie, możesz stosować wszystkie diety świata i być na wielu turnusach odchudzających, a efekty będą naprawdę marne.

– A co ty, kurna, wiesz? Pan alfa i omega się znalazł – krzyczała Anka – Co ty wiesz o mnie i o moim życiu i kto Ci dał prawo stać tutaj  i wygłaszać morały? Nie wiesz nic o mnie ani o moim życiu, ani o moim ciele, więc się nie odzywaj! I po prostu się zamknij – Anka chlusnęła wodą na ścianę i wybiegła z sali. Bartek stał przez chwilę nieruchomo, a w jego oczach pojawił się odcień smutku, kiedy nagle zauważył, że wszyscy na sali się na niego patrzą.

– Przedstawienie skończone! – powiedział, klaskając trzy razy w dłonie – Wracamy do pracy!

Anka biegła szybko na oślep, nie wiedząc tak naprawdę, gdzie była. Łzy płynęły jej strugami po policzkach i nie mogła złapać powietrza. Miała wrażenie, że coś  ściska ją w gardle i w klatce piersiowej. Przez chwilę  miała wrażenie, że się udusi! Wybiegła na zewnątrz; biegła, biegła, ale nie wiedziała jak długo, aż w końcu przystanęła nad rzeką na moście. Długo stała i patrzyła na płynącą wodę, uderzającą chwilami mocno o brzegi; szum był wielki: słuchała i uwielbiała go. Od kiedy tutaj przyjechała przychodziła  tu często, lubiła to, bo bardzo ją to uspokajało,  ale dzisiaj nic nie mogło ją ukoić;  jej serce biło  bardzo mocno i w pewnej chwili głuchy szloch wydobył się z głębi jej duszy. Płakała z bezsilności, płakała, bo głos Bartka i jego dobitne słowa dzwoniły jej mocno w uszach i w głębi duszy widziała, że miał rację. Przyjechała tu właściwe z  obowiązku. Dzisiaj miała 39 lat, miała 170 cm wzrostu, ważyła prawie 110 kg; sytuacja ta nie napawała ją optymizmem: teraz była osobą bardzo otyłą i to mogło  zagrażać jej zdrowiu. Wiedziała o tym, dlatego przyjechała, bo jej lekarz ją namówił, a ona się po prostu przestraszyła. Nie była  jednak zmotywowana; dzisiaj nienawidziła  siebie i swojego ciała, nie  lubiła na siebie patrzeć, a jednocześnie wiedziała, że Bartek miał rację, bo pomiędzy posiłkami podjadała cukierki, batoniki i ciasteczka: małe dowody na to można było znaleźć  w kieszeniach jej bluzy. To wszystko  nie było  takie proste, a ona sama nie wiedziała co robić.

Anka nie wiedziała, ile czasu spędziła na moście. Kiedy wróciła, nie poszła na kolację.

Następnego dnia, po śniadaniu poszła  na salę i starała się za wszelka cenę unikać wzroku  Bartka, no ale jak na złość, gdy tylko wsiadła na rower i zaczęła jeździć, on zbliżył się do niej. Zachowywał się tak jakby, nigdy nic się nie stało, a gdy skończyła ćwiczenie, zaproponował indywidualny trening, więc się zgodziła. Jednak już po 15 minutach wspólnej pracy żałowała. Nie odpuszczał jej, mobilizował, żeby ruszała się szybko i rytmicznie. Gdy jej się wydawało, że już nie da rady, on bardzo spokojnym, ale stanowczym głosem powtarzał  dalej: Możesz, dasz radę, więcej, super, o tak! Po pół godzinie myślała, że  nie będzie w stanie wyjść z sali o własnych siłach, Bartek podał jej wodę, po czym poklepał ją po ramieniu i powiedział:

– Dobra robota. Widzimy się jutro? – Upewnił się Bartek, a Anka skinęła i pomyślała: no może i przyjdę!

Po południu Anka skierowała się na trzecie piętro, gdzie w tym tygodniu urzędowała krawcowa, która przygotowywała kreacje dla wszystkich chętnych na wieczór piątkowy. Każdy, kto miał ochotę brać w nim udział, musiał spełnić jeden tylko warunek. Miał przyjść na ten wieczór bardzo elegancko ubrany. Do dyspozycji  uczestników były garderoby specjalnie dostosowane do tak zwanych osób puszystych, których kreacje można było spokojnie poprawić i dopasować do każdego uczestnika dzięki krawcowej – pani Marii.

Anka weszła do pokoju niepewnie, onieśmielona kolorowymi kreacjami wieczorowymi, nie wiedząc, jak ma zareagować. Nawet się nie obejrzała, gdy znalazła się pod czułym okiem pani Marii, która sprawnie oceniła jej rozmiar i od razu zaproponowała  jej jedną z sukienek koloru szafirowego. Anka nie czuła się za bardzo pewnie, bo nie wyobrażała siebie w obecnej sytuacji w sukience. Wydawało jej się, że będzie wyglądać jak wielka beza i że z trudnością będzie w stanie przemieszczać swoje ciało. W przymierzalni stanęła przed lustrem: widziała tylko te okropne fałdy, zgrubienia,  wielkie nogi brzuch i pupę; to był istny koszmar. Nie mogła na siebie patrzeć. Już miała wszystko rzucić, ale wtedy zjawiła się pani Maria z tym pomarańczowym cudem! Oczy Anki aż się zaświeciły, uwielbiała bowiem pomarańczowy kolor, ale teraz bała się ubierać w tak jaskrawe kolory, pamiętając, że w jej w garderobie przeważała czerń i szarość.  Ta sukienka była jednak tak apetyczna, że Anka nie mogła się jej oprzeć: przymierzyła ją i efekt sam ją zaskoczył. Jednak sukienka wymagała kilku poprawek, więc Anka umówiła się z panią Marią na jutro.

Pięć dni później Anka stała przed lustrem i  nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła: przed nią stała naprawdę ładna kobieta z czarnymi, długimi, włosami. Dotknęła swoich luźno opadających na ramiona loków i uśmiechnęła się zalotnie do siebie. Jej umalowane rzęsy były naprawdę długie i po raz pierwszy zauważyła, że ma ładne, głębokie i brązowe  oczy. Miała na sobie pomarańczową sukienkę z głębokim dekoltem opadającym na ramiona, ozdobioną mieniącymi się kamieniami, a do tego łososiowe czółenka na obcasie zdobiły jej stopy. To naprawdę była ona, to prawda była nadal puszysta, chociaż zgubiła 4 kilogramy, ale to był dopiero początek. Przed sobą miała jednak tę ładną Ankę i chyba ją odrobinę polubiła.

Autor: Marta Sikorska-Mairet

Od zawsze dużo pisałam, ale tylko w mojej głowie. Dzięki Klubowi Otwartej Szuflady, moje teksty zaczęły być pisane i powstały naprawdę! Zapraszam Cię do świata moich historii tych mniejszych i większych:) "Zawsze patrz na jasną stronę życia" - Eric Idle

Dodaj komentarz