Ernest i Marietta

– Jak zdrowie? – Marietta wpadła do jego mieszkania jak huragan, roztrzepana i zarumieniona.

Przyszła przed czasem? Spojrzał na zegarek. Za piętnaście druga. Dziwne. Codziennie była przecież punktualna.

– Przepraszam, jestem dziś trochę szybciej, mam nadzieję, że w niczym ci nie przeszkodziłam. – Spojrzała na Ernesta zalotnie się uśmiechając. Miała piękny uśmiech. Piękniejszego nie znał. Dobrze, że siedział, bo inaczej zakręciłoby mu się w głowie po tych lekach zmieszanych z jej powalającym urokiem.
– To dlatego, że mam jeszcze tyle rzeczy do spakowania. Obawiam się, że nie zdążę ogarnąć chałupy, a samolot mam jutro o siódmej rano. Pamiętasz, prawda? Dziś jestem u ciebie ostatni raz. Jutro wracam do Norge.

Nie pamiętał. Chyba wyparł to z pamięci celowo. Jak dni będą teraz wyglądały? Bez niej?

– A co ty taki markotny? Mam tu dla ciebie obiad, szefowa kuchni Marietta przyrządziła na dziś lasagne! Już podgrzewam, poprawi ci się humor.
Sprawnie otworzyła szklany pojemnik, włożyła go do mikrofali i przez dwie minuty stukała palcami w blat nucąc i podśpiewując depechowe „I just can’t get enough” kołysząc biodrem i ruszając głową. Wyglądała jak z teledysku, zaraz miał podejść do niej pląsający Dave Gahan w skórzanej kamizelce, ale w tym momencie mikrofala skończyła grzać i talerz pachnącego pomidorami dania sprawnie wylądował na stole przed Ernestem.
– Ta lasagne wygląda obłędnie. – pomyślał Ernest. Spróbował ostrożnie, żeby nie ubrudzić się jak małe dziecko, i przeszedł go dreszczyk ekscytacji. Zawsze był wrażliwy na smaki, na dobre jedzenie, ale to było perfekcyjne. Idealnie doprawione, lekko pikantne, tak, jak lubi. Ilość sosu idealna, miękkość makaronu idealna.
– Wiem, wiem, trochę inna niż pewnie zwykle jadasz. Znasz mnie, unikam ostatnio mięsa, więc przepis jest trochę zmodyfikowany.
Spojrzał nieufanie na talerz. Skoro to nie jest mięso… Przecież smakuje jak mięso, o co jej chodzi.
– To mięso to nie jest mięso, nie wkręcam cię! To granulat sojowy. Brzmi słabo, ale jest super pożywny.
– W życiu nie jadłem lepszego granulatu. – pomyślał Ernest i spróbował uśmiechnąć się delikatnie na tyle, na ile jego wykrzywione usta mu pozwoliły. Lekko też pokiwał swoją siwiejącą już głową na znak uznania.
Nigdy nie pomyślałby, że będzie siwieć ledwo po pięćdziesiątce, w rodzinie nie było ani siwych ani łysiejących. Chociaż pewnie to po tych ostatnich wydarzeniach. Nawet najbardziej kolorowy paw by osiwiał.

Kto by też pomyślał, że silny i wysportowany mężczyzna dostanie nagle udaru i spektakularnie spierdoli się przy tym ze schodów tuż pod nogi swojej sąsiadki, którą od lat wizualizuje sobie obok siebie w łóżku czytającą książkę w skromnej piżamce, a która od kilku miesięcy zaczęła latać do jakiegoś nadętego typa w Norwegii. Już miał przecież plan jak u niej zaplusować. A tu życie z niego zadrwiło, i to tak okrutnie. Nie może przywyknąć do nowego, ograniczonego życia, z językiem uwięzionym w ustach, z wiecznie odrętwiałym ciałem. Z zamyślenia wyrwał go dźwięk jej komórki. Podbiegła do torebki niczym sarenka, zwinna i smukła. Zapatrzył się na jej subtelne ciało i podziwiał, gdy tak terkotała przez ten telefon.

– To ja chyba zostawię ten kombinezon u Baśki, bo w niedzielę może mnie nie być w domu. Odbierzesz go od niej? Podobało mu się jednak, że odkąd trafił go ten cholerny udar, to od miesiąca spędzał z nią każdy dzień, poznał jej codzienność. Specjalnie została dłużej w Polsce, żeby móc go odwiedzać, jakby czuła się zobowiązana skoro upadł wprost pod jej nogi. W sumie zawdzięcza jej życie. Zachowała zimną krew w całej tej sytuacji.
– Ech, to była moja siostra. Wczoraj prosiła mnie, żebym kupiła jej synkowi kombinezon na śnieg, bo jej było nie po drodze, a teraz w niedziele chce go odebrać. Tylko wiesz… Ja jej jeszcze nie powiedziałam o Markusie… A jak wyjeżdżam i się do niej nie odzywam to tłumaczę się pracą.
– Ciekawe czemu – Ernest zaczął się zastanawiać i dostrzegł w tym jakiś cień szansy. Może skupi się na tej durnej rehabilitacji i jak odzyska mowę, no kurna, musi, to jeszcze nie wszystko stracone? Patrzył jej teraz prosto w oczy, patrzyła na niego jakoś tak inaczej. Źrenice mu się rozszerzyły, czuł jak zaczyna się pocić, aż chciałby móc teatralnie krzyknąć „Kocham Cię Marietto!”.

– Co chcesz jeszcze, ptasi móżdżku?
Ocknął się.
– To znów moja siostra – szepnęła Marietta.
No właśnie, Marietta i ptasi móżdżek wydają się być ze sobą blisko. Tym bardziej jest to dziwne, że nie podzieliła się z nią przez te kilka miesięcy informacją o swoim wikingu Markusie.
Znów z przyjemnością słuchał jej świergotu i patrzył na mimikę jej twarzy, raz się uśmiechała, zaraz znów przewracała oczami, chodząc przy tym po całym mieszkaniu jakby było jej własne. Ernest zorientował się, że od dłuższego czasu trzyma w ustach ten sam kawałek lasagne i teraz gorączkowo sprawdzał w zażenowaniu czy granulat sojowy nie wypada mu z zesztywniałych ust.
– Ok, piszę jej, żeby zadzwoniła do ciebie jak będzie w domu. A teraz naprawdę już kończę, jestem u Ernesta, pa!
– Oho, jeden zero dla mnie, konusie Markusie – Ernest w zdławionym śmiechu zatrząsł się spazmatycznie, choć jego rywal przewyższał go zapewne o głowę.
– Słuchaj Erni, uciekam już. Nie żegnam się, bo jadę tylko na dwa tygodnie. Potem znów wpadnę do Polski na chwilę. Niespodzianka, co? Więc wkrótce się widzimy. Sprawdzę jak twoje postępy w mówieniu, bo póki co tylko się na mnie gapisz i ślinisz.– Marietta puściła mu oczko. – No i zacznij zamykać drzwi! – chwyciła za torebkę. – Trzymaj się, sąsiedzie!

I w momencie, gdy zamknęła za sobą drzwi znów ogarnęła go cisza. Podszedł do okna i obserwował jeszcze jak zgrabnie przechodzi przez podwórko. Odprowadził ją wzrokiem do furtki.
– Oddałaś się Norwegowi, a ja tu sam. – pomyślał, westchnął i zasłonił grube i ciężkie firany. W mieszkaniu zapadła ciemność.

*******************
Ten tekst powstał podczas zimowej edycji Klubu Otwartej Szuflady 2021 🙂
Czy są tu jakieś #przepióry?? 😉

Zdjęcie: Pixabay.com

Autor: Katarzyna Plata

Dodaj komentarz