Cztery lata temu o tej porze narodziłam się w nowej roli. Od razu z siwymi włosami, co z przerażeniem odkryłam dzień później w szpitalnym lustrze.
Jeśli przedtem nie przepadałam za szpitalami, to teraz mogę szczerze powiedzieć, że napawają mnie nieopisaną trwogą. Sam ich zapach sprawia, że wracają do mnie wspomnienia tego z jednej strony zupełnie niesamowitego, a z drugiej – absolutnie przerażającego wydarzenia. Nie mówię już o ciele, bo ono jest księgą, w której zapisują się wszelkie blizny.
To wtedy, 16 lipca 2017 roku, dotknęły mnie absolutnie wszystkie uczucia, których pragnęłam doświadczyć i te, których panicznie się bałam. Przyszły razem i pod rękę, zalewając mnie falą i prawie topiąc. Gdy usłyszałam krzyk syna, wiedziałam już, że nigdy nie będzie tak samo. Że właśnie zyskałam coś niesamowitego. Od razu przytłoczyła mnie myśl: a co będzie, jeśli to stracę?
Te dwie myśli w swojej kuriozalnej parze są ze mną codziennie, gdy się budzę. Zapierają dech – z uwielbienia i przerażenia.
A potem nagle czułam coraz mniej. Widziałam pośpiech i zmartwione twarze położnych. Lekarza, któremu po raz pierwszy na czole pojawiła się zmarszczka głębokiego niepokoju. I męża, który zrozumiał, że coś jest nie tak.
Ocknęłam się po kwadransie – choć wydawało mi się, że minęło kilka dni. Czułam chłód, a potem przerażenie, gdy znów poczułam, że coś jest nie tak. W moje żyły spływało czerwone życie, a ja majaczyłam i pytałam o syna. Wszystko było z nim w porządku.
W nocy było lepiej. Zobaczyłam moje dziecko i z ulgą stwierdziłam, że jest kompletne – i ładne. Na całe szczęście, bo nie ma nic bardziej krępującego niż chwalenie noworodka, którego wygląd nieco przeraża. Był ciepły i pragnął bliskości. Miał donośny głos, którego nie sposób było nie poznać. Byłam zakochana. Mieliśmy przed sobą całe trzy dni we dwoje.
I trzy noce. Dopiero po trzech dobach udało mi się zasnąć. Wcześniej starałam się nie zamykać oczu, bo wtedy okazywało się, że ten koszmar, który majaczył w mojej głowie, był prawdziwy. A ja wolałam kąpać się w morzu oksytocyny, gładząc miękkie policzki i malutkie paluszki.
W tym morzu kąpię się do dziś, czasem tylko przybijając do brzegu, żeby zregenerować siły. Nawet po całym trudnym dniu, gdy patrzę, jak śpi, zalewa mnie łzawa fala miłości. Sto lat, synku!