Matura

Walenie drzwi do drzwi o 6 rano w niedzielę nikomu jeszcze nie wyszło na dobre. Wydaje mi się, że najwięcej morderstw popełniają ludzie właśnie rano. No bo jak tu się nie wkurwić i nie wyjść z siebie jak kurier doręcza bladym świtem paczki, a pies sąsiada na jego widok dwoi się i troi, żeby go cała okolica słyszała. Albo jak budzik dzwoni o 5, a ty ledwo dopełzasz do metra, bez kawy i śniadania, a tam stadko babć i dziadków tłumie kłębi się na stacji, bo trzeba jak najwcześniej zaliczyć bazarek. No święty by stracił cierpliwość.  Ale dobra, może to oleję, w końcu weekend, mogłam wyjechać, nikt się nie domyśli, chociaż, cholera, samochód stoi na podjeździe, szit – pomyślałam półprzytomnie i zakryłam głowę poduszka. Ale niestety, obiekty walące nie dały za wygraną, a do tego zaczęły jeszcze głośno krzyczeć, czuć było ten wkurw.

– Pani sąsiadko, proszę otworzyć, to sprawa niecierpiącą zwłoki.

– No jak zwłoki, to na pewno już nie cierpią – odkrzyknęłam gramoląc się z wyra i pośpiesznie zakładając ciuchy. W ogóle nie miałam ochoty nikogo o tej porze oglądać. Przechodząc obok kuchni zauważyłam kątem oka jakiś podejrzany ruch, wróciłam się jeszcze o pół kroku i zerknęłam, ale nic. Może to tylko kot, a jak nie kot to Adozwierz. Otworzyłam drzwi, od razu robiąc minę typu „i lepiej, żeby to był atak obcych, jeśli ci życie miłe”.

Przed drzwiami w jasnobrązowym szlafroku w paski stała sąsiadka z ulicy. Nie pamiętam dokładnie, spod którego numeru, ani jak miała na imię. Ale kojarzyłam ją z fajnego border collie o bardzo oryginalnym imieniu Berek i małego bachora o niezidentyfikowanym imieniu, które na pewno nie było Wrzaskun aczkolwiek takie by mu najbardziej pasowało. Sąsiadka ze spanikowaną miną wręczyła mi ulotkę z numerem telefonu i informacją, że zaginęło dziecko. No jakby zaginął koteczek to co innego, ale bachór – pomyślałam, ale bardzo przytomnie, pomimo pory, nie  wygłosiłam swojej opinii na głos, bo jeszcze ktoś by mógł mnie posądzić, że to ja jestem porywaczką.

– Bardzo panią przepraszam, ale organizujemy poszukiwania na osiedlu, zginął mój czteroletni syn, rano nie było go w łóżeczku. Córka sąsiadów spod jedenastki też nie wróciła z przejażdżki rowerem, a bliźniaczki pani Haliny spod szóstki poszły rano po bułki do piekarni i nie wróciły.

Kto jeździ rowerem o 6 rano pomyślałam z niesmakiem, insomnię mają te bachory czy co.

– A zawiadomiła pani policję – zapytałam – podobno pierwsze 2 h po zaginięciu są kluczowe. – Policja już wszczęła dochodzenie – odpowiedziała sąsiadka – ale kazali popytać sąsiadów czy dzieciaki nie schowały się dziś w ogródku, jakby pani mogła sprawdzić.

– Wie pani, u mnie to cały ogródek zastawiony pułapkami na dzieciaki, żadne się nie prześlizgnie. Wejść pilnują sfinksy, a w basenie krokodyl się opala. Jak tylko jakiegoś malucha wyczują to od razu wszczynają raban. Poza tym mój kot ma alergię na bachory i od razu zaczyna kichać.

– Ależ oczywiście rozumiem – powiedziała sąsiadka – zostawiam pani moje namiary, policja na pewno się do pani później odezwie albo zajrzy czy czegoś podejrzanego pani nie widziała. No ciekawe wszystkie bachory z ulicy nagle rozpłynęły się w powietrzu. Ciekawe komu mogły podpaść. Ta jędza co pod laskiem mieszka czasem zaprasza te małe paskudy na słodycze i gorącą czekoladę. Chyba że jakieś demony z zaświatów chciały sobie zrobić do nas wycieczkę i potrzebowałaby trochę młodego mięska, żeby się wzmocnić. Tak czy inaczej postanowiłam wrócić do łóżka i nie przejmować się tym, w końcu nie mój problem.

Ze strychu rozległ  nagle jakichś podejrzany szmer, więc postanowiłam jeszcze tylko wejść na chwilę na górę i to sprawdzić zanim na dobre wrócę do łóżka. Może kotek zaplątał się w sieci trzeba go ratować. Jak to jest, że zawsze wpada w pułapki na demony. Po drodze na stryszek postanowiłam zajrzeć jeszcze do pokoju mojej bratanicy czule zwanej Adozwierzem. Otworzyłam drzwi, a raczej próbowałam, bo wejścia broniła sterta zwiniętych ubrań, niedbale rozrzucone pluszaki, jakieś papiery, książki, piłka do koszykówki i inny bliżej nie zidentyfikowany szit. Zanim udało mi się to szybko zepchnąć na bok i wejść minęło chyba z 5 min. W pokoju była grobowa cisza, a w powietrzu unosił się lekko słodki zapach kadzidła i ziół, niechybnie magia. Podejrzenie to wygląda – pomyślałam. Zajrzałam do garderoby i bingo! Pośrodku w półokręgu wokół narysowanego krwią pentagramu zebrała była grupka dzieciaków z osiedla, które z chorą ciekawością obserwowały jak Adozwierz obdziera ze skóry pluszowego, żywego wciąż króliczka i szepcze pod nosem podejrzanie zaklęcia, brzmiące jak szara strefa magii.

– Adka, co ty wyprawiasz przecież pół wsi i znajomych prosiaczka szuka tych bachorów – zawołałam oburzona.

– Ciiii. Przygotowuję się do matury, nie rozpraszaj mnie – odpowiedziała niewzruszona Adozwierz –  zwrócę ich nietkniętych, no prawie nietkniętych za jakieś 2 godziny. Ale biologię i chemię to muszę zdać, tylko cicho nie wydaj mnie nikomu!

Dla mojej bratanicy Ady, która w tym roku zdała maturę <3

Autor: Ewstra

Jedno przemyślenie nt. „Matura”

Dodaj komentarz