Pociąg osobowy przyjeżdża do stacji Srbsko (Czechy, okolica Berouna). Wysiadamy. Nie mamy celu, nie mamy planu, nie wiemy, gdzie będziemy spać. Wiemy za to jedno.
Chcemy przeżyć przygodę.
A ja, dodatkowo, mam tajny plan: chcę się zbliżyć do mojej córki, poznać ją lepiej, zobaczyć kim się stała, w kogo wyrosła.
Bo wyrosła tak strasznie szybko, a mnie – zajętej jej młodszym rodzeństwem i samą sobą – tak jakoś przeciekło to przez palce.
Eva to dziecko, które zmieniło moje życie.
Nie byłam na nią przygotowana.
Wydarła się ze mnie z pomocą sztucznej oksytocyny, tak bardzo bałam się otworzyć, by ją puścić. Potem cały czas próbowałam ją wychowywać, poskramiać i przerabiać na mój obraz i podobieństwo. Walczyłyśmy ze sobą. Ona próbowała wyrwać się z mego uścisku, a jednocześnie potrzebowała być widziana, cały czas wołała więc o uwagę. Ja odpychałam ją w imię “czasu dla siebie”, a przy tym oplątywałam ją siecią wygórowanych wymagań i wyobrażeń o tym, jakie “powinno być” dziecko.
Teraz idziemy razem na wędrówkę.
Plecaki mamy lekkie, zamierzamy przespać jedną noc pod gołym niebem. Karimaty i śpiwory tak, zero namiotu czy płachty. W kieszeni dziennik. W sercu radość.
Evi nigdy się nie poddała. Tę walkę między nami wygrywa ona, i tak ma być. Ja powoli porzucam całą odziedziczoną po przodkach zbroję. Porzucam ten pieprzony system wierzeń, jak należy wychowywać dziecko, by “nie weszło mi na głowę”. Porzucam moją matczyną niepewność, bezradność i smutek.
Im jestem lżejsza, tym wyraźniej widzę JĄ, Evę. Taką jaka jest, a nie jaka powinna być. Widzę i jestem zachwycona, jak jest kreatywna, wesoła, dowcipna i mądra.
Jest darem.
Przyszła na świat i niczego więcej nie chciała, tylko odczuwać radość i wnieść radość w moje życie.
Maszerujemy. Układamy razem “Wiersz o marudzeniu”:
Potoczek szumi
Evi umiera
Mama się śmieje
Plecaki zabiera
Pokrzywy parzą
Latają muchy
Słońce nas pali
I bolą nas brzuchy
W dalszą drogę wyruszamy,
chociaż marny humor mamy.
Śmiejemy się tak, że brzuchy bolą nas jeszcze bardziej.
Wchodzimy do strumienia i nagle, jak grom z jasnego nieba, upada koło nas konar. Ociera się o ramię Evy, zostawia krwawe zadrapania. Wpada do strumienia i woda nas opryskuje. Wszystko dzieje się tak szybko i surrealnie, że nawet nie czuję strachu.
Gdyby moja córka zrobiła jeden krok dalej, uderzyłby ją w głowę i mogłabym ją stracić na zawsze.
Możesz się śmiać, ale wierzę, że opiekowały się nami wtedy jakieś dobre duchy. Boży wysłannicy.
Kilka godzin później modlimy się do Nich o wsparcie i opiekę, bo deszcz leje coraz intensywniej, jesteśmy zmęczone, same w lesie, robi się coraz ciemniej, a żadnego schronienia nie widać. Jestem coraz bardziej przerażona tym, w co nas wpakowałam, ale nie mogę tego pokazać, bo Evi boi się jeszcze bardziej. Czuję, że mamy dwie opcje: będziemy gdzieś pod drzewem moknąć całą noc, albo pójdziemy jeszcze 7-8 km do Karlstejna i znajdziemy sobie jakiś hotel.
Dobrzy niewidzialni przewodnicy nie zawodzą nas jednak. Za następnym zakrętem znajdujemy jaskinkę, przewis skalny, pod którym mieścimy się akurat my dwie i nasze plecaki. Całą noc śpimy w suchości i cieple. Czasem budzą nas odgłosy nocy w naturze i nieustający, intensywny szum deszczu. Takich wrażeń nie ma w domu, ani nawet w namiocie. Jesteśmy blisko, bardzo blisko Matki Przyrody, oddzielone od niej tylko karimatą, śpiworem i ubraniem.
Budzą mnie ogromne złote muchy, które wcale nie siadają na nas, ale na roślinach rosnących wokół naszych skał. Są jak brzęczące, fruwające kawałki złota. Wszystkie skłębione myśli parują z mojej głowy na ten widok. Jestem tylko ja, te piękne zajęte sobą stworzenia oraz oddech mojej córki śpiącej obok.
Drugi dzień jest już ostatnim dniem naszej wędrówki. Najpiękniejszym wydarzeniem jest kąpiel w chłodnym kamieniołomie. Oczywiście Evi mnie do tego namawia, bo moje dorosłe ja wzdryga się przed zimną wodą i napisem “zakaz schodzenia w dół”. Śmiejemy się, piszczymy, pływamy.
Dlaczego tak nie może być codziennie?
Może. Walczę o to, by być bardziej obecna, mniej oczekiwać, zachwycać się tym, co jest: długimi rozmowami z Evą o jej ukochanych filmach anime, jej próbami produkcji domowych słodyczy, niekończącą się studnią pomysłów, jeśli chodzi o szalone zabawy. Uczę się też mówić o tym, co jest dla mnie ważne (sprzątanie po sobie albo uczenie się historii świata i Polski…), i stawiać wymagania, które są konkretne i do zrobienia. Uczę się być przewodniczką.
Jedna wspólna wycieczka tego oczywiście nie załatwiła. To długi proces i wciąż trwa.
Ale coraz częściej jesteśmy razem, niedoskonale, ze sprzeczkami i docinkami, bez oczekiwań i blisko. To się liczy najbardziej.
Być może Ty też czujesz, że relacja z Twoim dzieckiem jest zupełnie inna, niż planowałaś czy sobie wyobrażałaś. Chcę Ci powiedzieć, że nigdy nie jest za późno na zmiany. A pierwszym krokiem jest ZAWSZE wybaczenie samej sobie.
Myślę, że to samo dotyczy relacji z naszymi rodzicami. Oni też starali się jak mogli, też na nas nie byli przygotowani… pod całą warstwą krytyki i dobrych rad, jakimi nas męczą, chcą po prostu prawdziwej bliskości. Chcą być widziani.
Wszyscy tego potrzebujemy. Chcemy być widziani i przyjęci takimi, jakimi jesteśmy.
Puszczam z wodą wszystkie moje nieszczęsne oczekiwania, wyobrażenia i przesądy dotyczące mojej córki…
Puszczam z wodą wszystkie żale, niedopowiedzenia i niespełnione oczekiwania dotyczące mojej mamy…
Jestem.
I dziękuję za to, że JESTEŚ, córeczko.
Stef, dziękuję za Twoje słowa. Mam dziś ciężki dzień. Do tego mam wrażenie, że słowa mnie opuściły, ale dobrze, że Ty je masz i używasz ich tak cudnie. Podniósł mnie na duchu ten tekst, trochę mnie oczyscil z emocji – nie wytrzymałam i poleciały mi łzy. Życzę Wam cudnej przygody i zabawy przy rozwijaniu swojej relacji, jesteś czadową mamą!!!!! Na miejscu Twojej córki byłabym oczarowana taką wycieczką, wierzę, że to trafiło również w jej serce :))) trzymam za Was kciuki!
Kochana Kasiu, dziękuję Ci za twoj komentarz, bo mnie bardzo wzruszył… tak bardzo się cieszę, że mój tekst pomógł ci się oczyścić z emocji! Ściskam i do napisania!
Świetny tekst. Bardzo mi się podobał. Wierzę, że uda Ci się stworzyć z córką wymarzoną relację. I mam nadzieję, że będę umiała być taka fajna mama jak Ty, dla mojego synka.
Doris, dzięki, wierzę, że ta realacja tworzy się każdego dnia. Wszystkie jesteśmy najfajniejszymi mamami dla swoich dzieci:) Ściskam i do zobaczenia w pisaniu na ekranie!
Piękny tekst, jesteś wspaniałą mamą 😍