Mama bez winy i ściemy

Historia, którą niżej opisuję, wydarzyła się przed kilkoma tygodniami, w samym środku lockdownu. Dziś znajduję odwagę, by się nią z Tobą podzielić.

Jakiś czas temu słuchałam na Netflixie wykładu amerykańskiej badaczki wstydu i wrażliwości Brene Brown.

Brene wypowiedziała się mniej więcej tak: “Kiedy decydujesz się żyć z odwagą, być sobą i otwierasz się na swoją wrażliwość, “nie ryzykujesz porażki”. Poniesiesz porażkę. Nie jedną i nie dwie. You’re gonna get your ass kicked. It’s so simple.”

W tamtą pamiętną środę moja dupa została poważnie skopana.

A to wcale nie zrobiłam nic niezwykłego. Po prostu wyszłam z domu z dziećmi. Nie będąc w formie, bo od wielu dni nie byłam w formie. Dobijało mnie nauczanie niepełnosprawnej Ani w domu i potrzeba najmłodszej Rosy, by nieustannie w tym procesie przeszkadzać. Dobijał mnie lockdown, samotność, brak czasu na pisanie. 

Tamtego dnia było już tak źle, że postanowiłam olać domową szkołę i pójść nad rzekę. Dziewczynki wsiadły na rowerki, ja szłam piechotą. 

Małe zawsze jadą raczej wolno, marudzą, a jeśli nawet wyforsują się naprzód, to czekają na najbliższym zakręcie, a już na pewno przed przejściem dla pieszych.  

Nie tym razem. Wystrzeliły jak strzały z łuku i ani się obejrzałam, a straciłam je z oczu. 

Moim jedynym “błędem” był brak energii. To, że się zagapiłam. W porę nie zawołałam, w porę nie pobiegłam. 

Jeszcze przed wyjściem z domu, kiedy mój kryzys “domowej nauczycielki” sięgnął zenitu, powiedziałam mężowi stukającemu obok w klawiaturę: “Czuję, że nie mam nad nimi kontroli”. I dokładnie to się wypełniło.

Cała sprawa skończyła się na policji, bo kiedy ja pytałam ludzi w parku i zaglądałam na nieczynny plac zabaw, dziewczyny były już koło stadionu i ktoś wezwał straż miejską. A nadgorliwi strażnicy, chyba w tym samym momencie, kiedy do nich dzwoniłam, przekazali małe Policji Czeskiej Republiki. Ich “zaginięcie” nie trwało dłużej niż 15 minut. Ale na posterunku spędziłam z dziewczynkami ponad godzinę.

Zostałam przesłuchana w sprawie zaniedbania obowiązków rodzicielskich. Poinformowano mnie, że sprawa zostanie przekazana opiece społecznej, która zrobi wywiad środowiskowy. 

Chyba nie ma sensu Ci opisywać, jak wielka powódź winy, strachu i wstydu mnie zalała. Starczyło tylko surowe pytanie policjanta: “Jak to się mogło stać, że uciekły pani dzieci w tak niskim wieku?”

Kiedy wróciłyśmy zmordowane do domu, moim pierwszym odruchem było nalać sobie kieliszek wina, wziąć orzeszki, dzieciom włączyć bajki a sobie jakiś serial. Długi serial. Na całe popołudnie i na całą noc.

Moja dupa została skopana w najczulszym punkcie. Bo symbolicznie znalazłam się w miejscu, gdzie żadna “szanująca się matka” nawet nie pomyśli, że mogłaby się kiedykolwiek znaleźć. Na jednej łodzi z tymi “wyrodnymi”: narkomankami, pijaczkami, lekomankami. Z tymi, które biją i zaniedbują. Z tymi, którym odbiera się dzieci dla ich własnego dobra.

To było takie proste. Wystarczyło na chwilę się zagapić.

Wystarczyło po prostu być człowiekiem.

Wiedziałam, że żadne seriale ani inne środki znieczulające mi nie pomogą. Zamiast tego zwinęłam się w kłębek i spałam, a potem sięgnęłam po pióro i zeszyt. I zapisałam mój ból, wstyd i poczucie winy. Zaczęłam pisać do Ciebie.

To mój akt odwagi. 

Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałam o tym zapomnieć, pogrzebać to w zakamarkach umysłu, absolutnie nikomu się do tego nie przyznać. Głos w mojej głowie osądzał mnie bardziej niż najgorszy internetowy hejter z nocnego koszmaru. 

A ja pisałam. Pomimo wszystko pisałam. Patrzyłam memu Demonowi Wstydu prosto w oczy i pisałam. A on, zadowolony z uwagi, którą mu poświęcam, powoli niknął, tracił na ostrości, stawał się o wiele mniej niebezpieczny. Stawał się o wiele mniej MNĄ.

Kiedy moje pióro sunęło po papierze, czułam, jakbym powoli wychodziła z głębokiej studni. Nawet w głowie mi dudniło jak przy zmianie ciśnienia.

I przyszedł moment wyzwolenia.

Uświadomiłam sobie, nie intelektualnie, ale na najgłębszym emocjonalnym poziomie… że choćbym nie wiem jak starała się być doskonała…. choćbym wyłaziła ze skóry, by być najlepszą matką, nauczycielką swych dzieci, pisarką, żoną, panią domu, przyjaciółką… i starała się nigdy przenigdy nie popełnić żadnego “błędu”… i wszystkich zawsze zadowolić… to życie i tak mi pokaże, że moja dupa może zostać skopana w najmniej oczekiwanym momencie na najbardziej nieoczekiwane sposoby. 

Nie dlatego, że jestem gorsza, winna, “nie dość się staram”, “jestem niekompetentna”, jestem “złą matką”  – ale po prostu dlatego, że niedoskonałość jest częścią życia.

Tak, w każdej chwili mogę popełnić jakiś “błąd”. Choćby taki, jak zgubienie własnych dzieci.

Równie dobrze mogę więc przestać się tak strasznie starać. 

Mogę zacząć żyć i pisać z odwagą.

Tak jak teraz.

Mogę posłuchać wreszcie Wojciecha Eichelbergera, który napisał w jednej ze swych książek: “Kobieto, daj sobie spokój!”

I wiesz, co jeszcze się stało tego samego dnia? 

Przyszła sąsiadka ze skargą, że moje dzieci są za głośne (Ania kozłowała piłką do koszykówki). Schowałam dziecku piłkę, i zamiast zacząć pomstować na sąsiadkę (z którą mam na pieńku od kiedy się tu wprowadziliśmy), dostałam ataku śmiechu.

Piszę o tym do Ciebie, bo jeśli jesteś matką, to na pewno nie jest Ci obce poczucie winy i wstydu. Wystarczy, że zostałaś wychowana w naszej patriarchalnej kulturze. Jest w nią niejako wpisane to ciągłe oskarżanie się, to ciągłe poczucie niewystarczalności. Dzielenie ludzi, włączając w to siebie, na gorszych i lepszych. Szanowane i porządne matki, oraz nieudacznice, którymi interesuje się opieka społeczna. 

Okazuje się, że z jednej grupy do drugiej możemy przeskoczyć w mgnieniu oka.

Wszystko może się zdarzyć. Bez niczyjej “winy”. To takie proste. 

Wszystkie staramy się jak możemy. 

Wszystkie jesteśmy siostrami.

Nawet te “wyrodne”, z którymi poczułam się symbolicznie zrównana na dźwięk słów “opieka społeczna”, robią dla swoich dzieci to najlepsze możliwe w ich świecie. Same więcej nie dostały. 

Patrzę dziś w lustro i powtarzam, przepisując moją opowieść:

Jestem kobietą. Jestem matką. Popełniam błędy. 

I kocham siebie za to.

Bo to czyni mnie ludzką.

Bo to czyni mnie autentyczną.

Bo to czyni mnie najlepszą mamą na świecie.

A poza tym to była niezła przygoda, no powiedz sama!

Autor: Stefania Martinez

Jestem Stef i opowiadam historie. Pokazuję kobietom, jak być bliżej siebie. Bujam w obłokach, zakorzeniam się w Ziemi.

3 przemyślenia nt. „Mama bez winy i ściemy”

  1. nie jestem mamą więc ciężko mi się wypowiadać. Natomiast patrząc na 6letnią córkę mojej siostry czy 4letniego syna mojego brata, wiem, jakie to cholernie trudne, jak cholernie trudno jest być ciągle „tym doskonałym’ rodzicem. Podziwiam za tak odważny i ważny tekst. Ściskam 💖

  2. Stef! Potrafię się wczuć w twoją sytuację, choć nie jestem mamą. Opisałaś całą sytuację w taki plastyczny sposób, że czytając to miałam poczucie, że jestem Tobą i przeżywam to dokładnie tak jak to opisałaś. Masz przepiękny sposób układania myśli w słowa. Słowa które mają moc!

Dodaj komentarz