Brak mi przestrzeni. Gdy budzę się rano i wiem, że znów czeka mnie zamknięcie w niedużym pokoju z widokiem na blok z niedużymi pokojami, czuję ciężar na sercu. Podczas spaceru z psem wybieram te uliczki, na których choć częściowo widzę przed sobą zasnutą mgłą przestrzeń. Aż nie wychyli się z niej ktoś, kto zepsuje mi ten obraz, żeby wyrzucić śmieci.
Brak mi wrażenia, że mam czym oddychać. Przekonania, że znajdzie się miejsce na wszystkie moje plany i myśli. Na cały smutek, który ze mną mieszka jak upierdliwy współlokator – niby wkurza, ale gdy milknie, to czegoś mi brak.
Brak mi poczucia, że mogę wyjść z murów wprost w przestrzeń, w której jest miejsce na wszystko. Ciągle skradam jej nieco i pakuję w nowiu, żeby nikt nie widział, do głowy i duszy. Gdy jednak budzę się rano, nie ma po niej śladu.
W nocy przychodzi wytchnienie. Mam taki sen, w którym budzą mnie promienie słońca padające zza kotary na moją twarz. Wychodzę na taras, a przede mną roztacza się kobierzec z czubków drzew, lekko szumiący i mieniący się jak srebro dzięki kroplom wilgoci skrzącym się w ostrym świetle brzasku. Biorę wdech – tak jak uczyli na jodze, zawsze nosem – i czuję zapach żywicy pomieszany z ziemistym aromatem wilgoci. W złotej poświacie szaleńczo latają kosy. Już przynajmniej od godziny wypełniają powietrze ochrypłym świergotem w skali, której nie powstydziłby się śpiewak operowy. Wtóruje im wilga, dopiero co przebudzona. Wydaje dźwięki, które jeszcze kilka lat temu słyszałam tylko w aplikacjach do wyciszenia myśli. Jej żółte pióra przetykane czernią sprawiają, że w porannym słońcu wygląda jak feniks. Wypuszczam powietrze, a po moich policzkach spływają łzy. Nadal nie umiem opanować wzruszenia światem i wolnością.
Tymczasem budzę się i czuję jeszcze mocniej, że brakuje mi przestrzeni, w której mogłabym żyć jako ja, a nie tylko być we wszystkich rolach, które mi wyznaczono. Takiej, w której jestem i czuję, a nie muszę egzystować, bo tak wypada. Przestrzeni na mnie, na błędy, żal, pomysły i szczęście. Żeby być sobą, a nie obowiązkami zamkniętymi w małej puszce, do której ktoś łaskawie wpuszcza nieco tlenu, gdy leżę na podłodze z lekko posiniałymi ustami.
Głęboko w sercu chowam sobie ten tekst. Odnajduje w nim siebie. Rozumiem.
Wzruszyłam się czytając, bardzo ze mną ten tekst rezonuje.