Jako dziecko często czułam się wolna.
W weekendy siadałam na tylnym siedzeniu Poloneza Caro i jechałam z rodzicami do bezkresnych lasów Roztocza. Odległość liczyłam piosenkami Kaczmarskiego, odtwarzanymi z niezliczonych kaset, które walały się w schowku samochodowym. Najczęściej leciała oczywiście kaseta „Live”, a ja na widok czarnej kuli ziemskiej przetykanej złotymi błyskawicami czułam, że skóra wywraca mi się na drugą stronę. Droga zwykle kończyła się z jakiegoś powodu na „Panu Kmicicu”, w którym byłam gorąco zakochana jako kilkulatka. Późniejsza lektura tylko pogłębiła moje uczucie.
To jednak nie Kmicic ani „Kara Barabasza” ze swoim doskonałym, fortepianowym podkładem Łapińskiego budziła we mnie najgłębsze uczucia. To „Bajka o Głupim Jasiu” była dla mnie najważniejszym przeżyciem w czasie tej całej, zaledwie półgodzinnej drogi.
To Głupi Jaś był dla mnie symbolem wolności.
Jak on próbowałam rozmawiać z otaczającym lasem, gdy tylko wystawiłam nogi poza obręb stalowej maszyny. Wysoka trawa łaskotała mnie w łydki, a koniki polne odbijały się od skóry w szaleńczym pędzie – byle dalej od człowieka. Gdy na dłoni przysiadł mi motyl, czułam się wręcz zaszczycona jego obecnością i delikatnym łaskotaniem trąbki. Podziwiałam, jak równo drzewa – strzeliste i niewzruszone – tworzą nad głowami kopułę, przez którą czasem przebijały się promienie słońca. Po krążeniu wśród mchów i paproci zawsze lubiłam w nich stanąć, żeby ponownie rozgrzać zziębniętą, lekko wilgotną skórę. Czułam, jak lekko paruje i nie ruszałam się, otumaniona ziemistym zapachem mokrej ziemi i szumem wody, która zawsze znajdowała drogę do celu.
Do dziś pamiętam, jak biegnę ścieżką – szybko albo w podskokach, zależnie od tego, jaka zabawa akurat siedziała w mojej głowie – i udaję, że las otwiera przede mną swoje bramy. Zatrzymuję się, gdy widzę ptaki siedzące na ścieżce, a nawet wstrzymuję oddech, aby ich nie spłoszyć. Potem znów biegnę, aż dopadam do strumienia, który szumi tak, że zagłusza myśli. Wdycham zapach mokrej ziemi, najcudowniejszy i najbardziej orzeźwiający, żywy jak żaden inny. Patrzę, jak mój Tata struga łódki z kory i puszcza je wzdłuż wodnych kaskad. Rzucam z Mamą misie-patysie i biegnę szybko na drugą stronę mostu, aby zobaczyć, czy tym razem wygrałam. Pozwalam rodzicom wsypywać do moich ust pachnące, świeże jagody, a potem uśmiecham się szeroko fioletowymi ustami i biegnę dalej.
Pamiętam starą chatkę przy jednej z dróg. Obok płotu stał ogromny kamień, który do złudzenia przypominał człowieka. Byłam przekonana, że to tutaj właśnie udało się dojść Głupiemu Jasiowi po tym, jak zamienił się w skałę. Po północnej stronie kamienia mech ułożył się na kształt ludzkiej twarzy, zastygłej w zdziwieniu i naiwności. Zawsze się uśmiechałam w nadziei, że w końcu uzyskam odpowiedź. Nigdy do tego nie doszło, ale świat jest jeszcze młody. Może jeszcze odważę się opowiedzieć obok legendę, która zbudzi go z kamiennego snu.
A gdy byłam już zbyt zmęczona, aby biegać, wybierałam drogę. Cudowny umysł, uosobiony w postaci bliskiego mojej duszy człowieka, zawsze pytał mnie, czy wolę ścieżkę Czerwonego Kapturka, czy raczej wilka.
To wtedy zrozumiałam, że każda ścieżka prowadzi do celu. Jedynie droga może się różnić.
Kocham ten tekst i jego magię. Pięknie napisana historia – i piękne wspomnienie <3
ależ zaczarowałaś <3 jestem fanką każdego obrazu w tym tekście, dziękuję 🙂
Dziękuję Paulina, za niesamowicie trafne ujęcie w krótkim opowiadaniu tak wielu prawd o człowieczej naturze, czystej i niewinnej tylko wtedy, gdy jest dzieckiem . I jeszcze Kaczmarski, i Ballada o Głupim Jasiu, jak dla mnie, nie mogłaś celniej