O wschodzie słońca

Nad zatoką wstawał świt. Pomarańczowo-różowe słońce odbijało się w leniwie falujących wodach, po których o tak wczesnej porze poruszała się tylko jedna, niewielka łódka z jednym pasażerem w środku. Ciemna sylwetka mężczyzny – bo na pewno był to mężczyzna, Claude był o tym przekonany – rysowała się na tle stalowobłękitnej wody. Piękny moment wybrał sobie na przejażdżkę. Wokół panowała cisza, tak rzadko spotykana w Hawrze. Nawet prostytutki już opuściły swoje stałe stanowiska, gdzie przez całą noc kusiły pijanych przechodniów swoimi wdziękami. Claude wiedział jednak, że ta równowaga nie potrwa długo. Już niebawem port zapełni się ludźmi – żeglarzami, ładowaczami, nawet gazeciarzami, którzy, choć z rzadka, wciąż tu zaglądali. I cały spokój szlag trafi. Dlatego sam również próbował wykorzystać panującą o tej porze atmosferę, żeby stworzyć coś inspirującego. Marzyło mu się wypróbować inną metodę, niż do tej pory stosował, malując swoje obrazy…

Nagle łódź przechyliła się na prawo, mężczyzna w niej zachwiał się, a po zatoce rozległ się plusk. Słysząc odgłos, artysta stojący na brzegu przed sztalugami podniósł głowę znad palety. Mężczyzna w łódce złapał jednak równowagę. Widocznie to wiosło trzasnęło o powierzchnię, zakłócając panującą dookoła ciszę. Claude westchnął. Jeszcze tego by brakowało, żeby musiał wołać kogoś, by uratował nieszczęśnika. Albo – co gorsza – sam ruszył mu na pomoc.

***

Mężczyzna w łodzi wcale jednak nie był mężczyzną. Marie złapała równowagę po tym, jak łódź przechyliła się w prawo. Nieco zbyt gwałtownym gestem naciągnęła na twarz prosty męski kapelusz, który zaczął zsuwać się z jej głowy. Nie spodziewała się, żeby ktoś miał ją zobaczyć – dlatego właśnie wybrała to konkretne miejsce i tę porę dnia – ale lepiej było zachować pozory. Kobieta o tak wczesnej porze? Na łodzi? I w dodatku samotna? Cóż to byłby za skandal.

Młoda kobieta prychnęła cicho, wytarła ręce w szmaty leżące na dnie i wrzuciła je do wody. Ku jej przerażeniu, nie chciały zatonąć. Rozejrzała się szybko dookoła, aby upewnić się, że nadal nikt jej nie obserwuje, a potem wiosłem wyłowiła łachmany. Na wcześniej białym fragmencie materiału odcinały się drobne ślady krwi. Marie przełknęła ślinę, ale postanowiła nie tracić rezonu. Usiadła na ławeczce i powolnym ruchem zaczęła wiosłować, jednocześnie podziwiając krajobraz, jakby było czymś zupełnie normalnym, że pływa sobie po porcie o wschodzie słońca.

Rzeczony wschód malował teraz zatokę w odcienie różu i pomarańczu, w tle rysowały się sylwetki portowych dźwigów, a znad kominów w oddali unosiły się kłęby dymu. Niezwykła cisza jak na Hawr aż kłuła ją w uszy. Po plecach przeszły jej ciarki.

Nie, z pewnością nikt jej nie widział.

Odwróciła się w kierunku miejsca na wodzie, w którym zrobiła to, po co tu przybyła. Miejsca, w którym niemal wypadła z łodzi. Tafla wody zamknęła się już nad jej tajemnicą.

Zaczęła jednak wiosłować nieco bardziej energicznie, szybko zmniejszając dystans dzielący ją od brzegu. Port powoli zaczął się zapełniać. W samą porę. Ale nikt nie zwrócił na nią uwagi, kiedy zacumowała, ukryła łachmany i szybkim krokiem opuściła to miejsce.

Zasłużył, powtarzała sobie w myśli. Zasłużył na to, co dostał.

***

Jej narzeczony i niedoszły mąż był gwałtownikiem i hazardzistą. Marie nie wiedziała, dlaczego jej ojciec tego nie widział, choć miała podejrzenia, że to wielka fortuna Martellów zwyczajnie osłabiła jego wzrok. Kobieta być może nie przekonałaby się o naturze wybranego dla niej przyszłego męża do momentu zamążpójścia, gdyby nie to, że ten kilkukrotnie próbował ją przekonać do przekroczenia granic, które miały być dla niego dostępne dopiero po ślubie. A kiedy mu odmawiała, wściekły wychodził z ich mieszkania. Marie próbowała wspomnieć o tym ojcu, ale ten zbywał sytuację stwierdzeniem, że „mężczyźni tak już mają – tym bardziej się tobą ucieszy po ślubie.”

Ale Frederic nie chciał czekać do ślubu.

Pewnego wieczoru, kiedy jej ojciec wyszedł do klubu, a służąca akurat miała wolne, Martell wparował do ich mieszkania. Czuć było od niego alkoholem, ale Marie – jak na dobrze wychowaną młodą damę przystało – przywitała go uprzejmie, choć chłodno.

– Przykro mi, ale nie zastał pan mojego ojca, monsieur Martell. Właśnie wyszedł do klubu. Wróci późno.

Marie uświadomiła sobie swój błąd, kiedy na obliczu Frederica wykwitł lubieżny uśmiech.

– Przyszedłem do ciebie. – Zaczął się do niej zbliżać.

– Obawiam się, że będzie pan musiał opuścić nasze mieszkanie – powiedziała stanowczo, odsuwając się od niego. – To niestosowne, monsieur.

– Niestosowne? – zdziwił się. – Niedługo będziesz moją żoną… mademoiselle – dodał, oblizując się obrzydliwie przy ostatnim słowie.

– Ale póki co nią nie jestem. Niedługo wróci moja służąca, monsieur, wolałabym uniknąć skandalu.

Marie już bardziej nie mogła się cofnąć. Plecami natrafiła na ścianę. A Frederic przycisnął ją do niej swoim ciałem. Próbowała przemówić mu do rozsądku, ale jego oddech cuchnący na wpół przetrawionym alkoholem tylko potwierdzał, że nie ma już do czego przemawiać.

Potem próbowała się bronić, ale on był silniejszy.

Pamiętała tylko rozrywający ból i spływającą po jej udach lepkość. I jego satysfakcję na twarzy, gdy po wszystkim pocałował ją i mruknął:

– Polubisz to, moja przyszła żoneczko. Wszystkie to lubicie. – I wyszedł.

Kiedy jej ojciec wrócił, Marie była już przebrana. Wcześniej obmyła się z krwi i z tego, co Frederic w niej zostawił. Szorowała się, dopóki jej skóra nie zrobiła się czerwona. A gdy ojciec tylko przestąpił próg mieszkania, kobieta oznajmiła mu, że nie wyjdzie za Frederica, choćby mieli ją wołami ciągnąć przed ołtarz. Ojciec, również nieco już wstawiony, warknął, że nie ona będzie decydować i uderzył ją w twarz.

Marie wycofała się do swojej sypialni.

– To moja decyzja – mruknęła pod nosem, zaciskając pięści, i zaczęła obmyślać plan.

***

Tego samego dnia, po powrocie z portu, Marie siedziała w swoim pokoju, próbując zająć swoje myśli lekturą. Męskie ubranie wcisnęła na samo dno garderoby, ukrywając je w starym pudle na kapelusze. Potem zastanowi się, co z nim zrobić.

Wieczorem jej służąca wpadła do sypialni Marie, cała roztrzęsiona i we łzach, oznajmiając swojej pani, że jej „biedny narzeczony” Frederic Martell nie żyje i nie wiadomo, co się stało.

– Mówią, że się utopił – zachlipała służąca. – Znaleźli go w zatoce.

Marie zacisnęła dłonie na toaletce. Za szybko. Nie powinni znaleźć go tak szybko…

Autor: Sandra

Korektorka, rekruterka, tłumaczka - z zawodu. Czytelniczka - z pasji. Na co dzień łączę ludzi z firmami, które poszukują pracowników i wierzę, że mogę tym zmienić ich życie (w różnym stopniu). Po godzinach grzebię w Wordzie i pomagam ulepszać cudze teksty - mam nadzieję, że z dobrym skutkiem :) Kiedy nie pracuję, pochłaniam książki, siedząc w fotelu, z kotem na kolanach. I piszę, no przecież <3

Dodaj komentarz