I wtedy rozpętało się prawdziwe piekło

Przed śmiercią babcia opowiedziała mi o czasach, gdy kobiety i mężczyźni mogli żyć pojedynczo. Mieli wybór. Obce mi słowo. Opowieść babci brzmiała tak nieprawdopodobnie, jakbym słuchała bajki, a nie historii jej życia. Plątały jej się czasy i miejsca, jakby akcja toczyła się tu w pokoju, na zapadniętym łóżku, pachnącym zapowiedzią śmierci, a nie kilkadziesiąt lat temu. Chciała mnie pocieszyć. Umierała, do ostatniego tchnienia myśląc, jak dam sobie radę w tym okrutnym świecie, do którego nie pasuję.

Miałam już 18 lat, a wciąż nie wyszłam za mąż. Wolałam latać z psem po łące łaskoczącej gołe łydki niż wystawić się jako wolna panna na miejskim targu ślubnym. Śmiałam się z tych panien, które stały tam od świtu z numerami, powtarzam numerami, nie imionami, przyczepionymi szpilkami do sukienek na wysokości piersi. Gardziłam wszystkim, co w najmniejszym stopniu mogłoby sprawić, że wpiszę się w standardy idealnego numeru wystawionego na targu. Nosiłam sukienki oblepione długą, białą sierścią i ciemnozielone glany, a włosy związywałam w warkocze, z których uciekały przy pierwszej możliwości. Nie recytowałam z pamięci dekalogu związków ani nie znałam historii najbardziej znanych par rządzących tym miastem. Byłam inna, dzika, wolna.

Rada starszych długo przymykała na mnie oko. „W końcu zmądrzeje” – mówiła. Straciła nadzieję, gdy umarła ostatnia osoba z mojej rodziny, moja babcia.  Po jej śmierci nie byłam już godna, aby żyć w mieście stworzonym dla par. Pojedynczy element wprowadzał chaos. Kusił, drażnił, wkurwiał. Należało go usunąć jak chwast. I zrobiono to.

Wyrzucili mnie z miasta zaraz po pogrzebie babci. Wyrzucili mnie jak pasożyta, który tylko bierze, a nic nie wnosi. Gdy upadłam na ubitą ziemię za murami, wciąż miałam na sobie czarną, koronkową sukienkę zmoczoną łzami.  Moje rzeczy spakowali w foliowe worki na śmieci i wyrzucili je razem ze mną. Psa mi nie oddali. I wtedy rozpętało się prawdziwe piekło. Mojego psa zastrzelili, każąc mi patrzeć jak jego oczy zastygają w strachu, a ciało opada i po kilku konwulsjach nieruchomieje. Zabije ich za to tak bestialsko, jak zabili jego. Spalę to miasto. Niech spłonie wraz zakorzenionymi w nim poglądami.

Minęło kilka lat nim dotrzymałam słowa. Stoję na tej samej ubitej ziemi, na której kiedyś leżałam. Patrzę na płonącego ducha miasta, ściskając w dłoni pusty kanister. Dym wgryza się w nozdrza i oblepia moje ciało napięte żądzą zemsty. Miasto płonie, lecz to nie przynosi mi ulgi, bo jego już nie ma. Jego już nie ma, a ja wciąż słyszę ten ostatni jęk. Piekło w moim sercu gaśnie dopiero wtedy, gdy przekraczam bramę i wchodzę w płomienie.

Autor: Introwertyczka z Pasją

Cześć, nazywam się Beata i jestem Introwertyczką z pasją. Wierzę, że każda z nas może żyć twórczo. Moim celem jest sprawić, aby kobiety, które porzuciły dziecięce pasje, znalazły je w sobie na nowo i odkryły frajdę w dorosłości. Dlatego stworzyłam stronę introwertyczkazpasja.pl, gdzie: pomogę Ci odkryć, co sprawia Ci frajdę, zainspiruję Cię do kreowania dorosłości na własnych zasadach, pokażę jak żyć pięknie, będąc introwertyczką.

2 przemyślenia nt. „I wtedy rozpętało się prawdziwe piekło”

Dodaj komentarz