Żegnaj.

Od razu gdy Cię zobaczyłam, wiedziałam, że będziesz moja.

Dałaś mi wolność i upragnioną niezależność, której wtedy tak rozpaczliwie potrzebowałam. Codziennie witałam Cię słowami „Dzień dobry, Micrusiu”. Przepraszałam gdy zaliczyłam dziurę, która mogła Cię zaboleć. To w Twoim malutkim ciałku najczęściej pozwalałam sobie na łzy.  Uśmiechałam się widząc Twoje zawadiackie oczka czekające na mnie po ciężkim dniu w poradni. Dla innych byłaś tylko samochodem, ale dla mnie byłaś drugim domem.

Chcieliśmy, byś to właśnie Ty zawiozła nas pod Urząd Stanu Cywilnego w najpiękniejszym dla nas dniu. Żadne lansiarskie czy odpicowane samochody nie dorastały Ci do kołpaków, bo Ty byłaś po prostu członkiem naszej rodziny. Tydzień przed ślubem zawracając nie zauważyłam nadjeżdżającego tramwaju, który wdarł się w Twoje ciało. Wtedy prawie zginęłyśmy po raz pierwszy.

Po powrocie z Wietnamu tego samego dnia koniecznie chciałam zawieźć ananasy dziewczynom z pracy. Nie po to wiozłam je przez pół świata, by teraz się zepsuły. Wyjątkowo nie chciałaś odpalić, jakbyś czuła, co się za chwilę wydarzy. Kierowca ciężarówki zmieniając pas, nie zauważył na nim małej czarnulki 1.0. „Tak wygląda koniec” pomyślałam. Wtedy prawie zginęłyśmy po raz drugi.

Niby wiedziałam, że kiedyś musi to nastąpić, ale nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Zawsze żartowałam, że Twoje życie zakończymy w sposób epicki dając czadu we wrak race albo ginąc razem gdzieś na trasie.

Tak bardzo mnie boli, że umarłaś w tak prozaiczny, niegodny Ciebie sposób. Pewnego dnia Twoje narządy wewnętrzne odmówiły posłuszeństwa, ale mimo wszystko, ten ostatni raz, zawiozłaś mój tyłek bezpiecznie pod dom. Bo Ty nigdy mnie nie zawiodłaś.

Przez miesiąc wychodziłam z kamienicy tylnymi drzwiami, by nie patrzeć na Ciebie i nie musieć podejmować decyzji o Twojej śmierci.

W ostatni wieczór zeszłam z winem, usiadłam w Twoim fotelu, ustawiłam zegarek na równą godzinę i ryczałam. Ryczałam jak nigdy dotąd.

Przepraszam, że nie byłam w stanie odbyć z Tobą tej ostatniej podróży. Podobno tego dnia odpaliłaś jak gdyby nigdy nic. Tak bardzo żałuje, że akurat wtedy nie zawiodłaś.

Teraz już mam młodą, szybką Toyotę, którą zawsze chciałam mieć. Posiada wszystkie możliwe bajery i w końcu nie muszę ustępować innym samochodom jadąc pod górkę. Nie ma to kompletnie znaczenia, bo bez wahania zamieniłabym ją na Ciebie, gdybyś tylko mogła żyć.

Micrusiu, chcę żebyś wiedziała, że Toyocie nie mówię dzień dobry.

Przepraszam, że Cię zawiodłam.

Żegnaj Micrusiu.

8 Comments

    • Wnętrzności

      Micrusia miała mnóstwo wad. Latem się w niej gotowałam, zimą zamarzałam, przy 120km/h zaczynała się cała trząść.. I tak do końca życia będę mówić, że to był najlepszy samochód pod słońcem.

  1. Rozczulilam się i wzruszyłam. Mój pierwszy samochód to toyota corolla i autentycznie za nią tęsknię. Już żaden inny samochód taki dla mnie nie będzie. Choć chyba muszę spojrzeć inaczej na swojego Hyundaia teraz; p Ale takie uczucia bardziej kieruje do roslinek i z nimi gadam: ) więc rozumiem: ) A tak w ogóle, super tekst!

  2. Joanna Urbanek

    Muszę przyznać, że po przeczytaniu kilku pierwszych akapitów pomyślałam sobie „ale jak to? To o samochodzie będzie?”, ale jakże się srogo pomyliłam. To przecież nie o samochodzie, to o członku rodziny i przyjacielu. Mam łzy w oczach. To jest prawdziwa sztuka – wprowadzić w czytelnika emocjonalnie w swój świat, nawet gdy mu się na początku wydaje, że to nie jego bajka. Chapeau bas.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *