Nabieram białą maź łyżeczką, pachnie kwaśno, ale przyjemnie, mam nadzieję, że będzie miało konsystencję jak z reklamy – “jedwabistą”. Przyglądam się podejrzliwie, ale nie widzę małych, miękkich sabotażystów. Łyżeczka powoli sunie do buzi, czuję posmak i zapach jakiegoś owocu, jak zwykle lekko chemiczny. Wolałabym jakiś nieowocowy, ale akurat nie było żadnego w sklepie. Zaciskam usta na łyżeczce, już chcę się rozkoszować smakiem, gdy nagle między językiem a dziąsłem czuję faflun.
Podobny do tego, jaki zdarza się czuć przy zapaleniu zatok, gdy mam wrażenie, że mózg wypływa nosem, oczami i gardłem.
Obleśna grudkowata maź, ale nie całkiem twarda. Miękka jak glut. Obrzydliwa.
Do tego nosem czuję zapach owocu z wnętrza siebie. Przestaję żuć, nawet nie gryzę, przełykam farfocel, byle szybciej przeszedł mi przez gardło.
Wykrzywiam się, patrzę na jedzenie z obrzydzeniem, wkładam łyżeczkę z powrotem do środka.
– Obrzydliwe, chcesz? – pytam męża.
– No pewnie – odpowiada z radością.
Nigdy nie zrozumiem jak można lubić owoce w jogurcie.
Tekst powstał podczas pisania na żywo u Aleks Makulskiej