Rozpoczęło się niewinnie. Od małej tęsknoty za smakiem delikatnego, białego twarogu i prawdziwego chleba. Takiego na zakwasie, puszystego, z chrupiącą skórką, różniącego się w każdym calu od gumowych wypieków jakie jadła od pół roku. Zaczęło ją kłuć w śródpiersiu. Skrzywiła się znając to uczucie aż za dobrze. Pojawiła się tęsknota za jaskrawo-zieloną tapetą w jej starym, studenckim mieszkaniu. Nienawidziła jej wtedy za barwę. Teraz za wyrazisty obraz w głowie.
Potem było jej niedobrze od płytkich relacji. Od niewypowiedzianych słów palących w przełyk niczym zgaga. Nigdy nie miała zgagi. Ale jej ojciec miał. Nawet za nim tęskniła. Tęskniła za dźwięcznym “cz” i siarczystym “r”, za latem w mieście, zapachem deszczu na betonie i możliwością wzięcia głębokiego oddechu.
Pożegnała się z nim jeszcze tego samego dnia. Zanim powiedział pierwsze kocham i zanim wzięli razem jakiś kredyt. Na moment zapomniała, dlaczego w ogóle zamieszkała z tym obcym człowiekiem. Mieli całkowicie odmienną wizję na życie. Nic do niego nie czuła. Czy była z nim tylko przez tęsknotę za bliskością? Być może. Kilka przekleństw rzuconych w drzwiach, jedna łza i połknięte rozczarowanie. Kolejny most spalony. Bilet lotniczy kupiony w pośpiechu.
Wróciła, by wraz z przekroczeniem granicy zatęsknić za różnorodnością i smakiem wolności. W swoim nowym, pomarańczowym pokoju przypomniało jej się dokładnie, dlaczego wyjechała. Zapach ucieczki drażnił nozdrza. Tak wyrazisty, jak świeżo skoszona trawa wczesnym latem. Nie da się jednak uciec przed sobą. Siebie się zabiera. Zabiera się wraz z tęsknotami. Małe tęsknoty uprzykrzały życie. Te duże za to podejmowały decyzje. Te duże były prawdziwym zagrożeniem.
Była skrajnościami. Była swoimi emocjami. Była chora na tęsknotę.
Podczas kwarantanny tęskniła za spotkaniami z ludźmi. Mimo, że nigdy ich nie lubiła. Mimo, że po każdym spotkaniu tęskniła za wieczorem w swoim towarzystwie. W mieście tęskniła za usłyszeniem ciszy, świeżością lasu i symfonią ptaków. Jednak po dotarciu tam, jej myśli ją konsumowały i marzyła jedynie o zgiełku i zapachu spalin o poranku.
Jedni mówią, że ta choroba rozprzestrzenia się niczym wirus i jest silnie zakaźna. Inni, że jest przekazywana w genach. Naukowcy są zgodni co do jednej rzeczy- nie da się jej wyleczyć. Zostaje tylko oswojenie, osłabienie skutków jakie ze sobą niesie, przygotowania od wczesnych lat…
Czy ona była na to skazana? Na brak satysfakcji? Na wieczną pogoń? Czy kiedykolwiek zrozumie, że można mieć wszystko, ale nie wszystko na raz?
Aga, jak pięknie napisane 💕 jeśli kiedyś napiszesz książkę to z miłą chęcią ją przeczytam ☺️
Wow, jakie to jest świetne!!!
Genialnie ujęłaś tę palącą tęsknotę i pogoń nie wiadomo za czym. Ucieczkę przed samym sobą i wsłuchaniem się w swoje prawdziwe potrzeby. Bardzo podoba mi się ten tekst <3