Huldra – mówili o niej we wsi. Że paskudne to, upiorne i sprowadza chłopów na złe ścieżki. Że włazi im do wyra i żywi się ich sokami. Czy rzeczywiście ją widzieli? Czy jakikolwiek chłop kiedyś ją w pościel wpuścił? Chyba nie, ale na wsi zawsze gadali. gadają i po grobową deskę gadać będą.
Nie czekałam długo. Ledwie zapadł zmierzch, i huldra wynurzyła się spomiędzy gęstwiny. Dziki wzrok sprawił, że przeszły mnie chłodne ciarki. Ogon ciągnął się za pożółkłą koszuliną. Na twarzy miała rozmazaną ziemię, za paznokciami ciemny piach. Nie przywitała się. Nigdy się nie witała. Nie popędziła do wioski, żeby usidlić jakiegoś jurnego rybaka. Ominęła mnie jak gdyby nigdy nic i położyła się w mokrej trawie. Leżała przede mną, rwała źdźbła z pola i obracała w sękatych pazurach. Długie po samą ziemię włosy kładły się teraz na niej srebrzącą się kaskadą, odsłaniając wielką dziurę w plecach. Widziałam, że w środku jest pusta jak spróchniały pniak.
Od dwóch księżyców spotykałam huldrę w tym samym miejscu. Jak co wieczór, położyłam się na trawie tuż obok. Widziałam, jak jej piegi błyszczą w księżycowym świetle, i jak zaśmiewa się z historii, które przynosiłam jej z wioski. Jej chichot niósł się po okolicy jak szum strumienia za ostatnią, żółtą chatą. Słów ludzkich znała niewiele – ot, kilka na krzyż. Wioskowe baby powiedziałyby, że zna tyle, ile trzeba, żeby wejść chłopu do wyra.
Leżałyśmy obok siebie. Wysokie trawy łaskotały nasze policzki i czubki głów. Chłód spowijał dolinę, przysunęłam się więc do huldry, robiąc sobie lepszy widok na jej księżycowe piegi. Nigdy nie pomyślałam, że się odważę – a jednak.
Wzięłam huldrzą twarz w dłonie i przyciągnęłam do swojej, całkiem ludzkiej gęby córki kowala. Gęby starej panny, co to po śmierci ma pod postacią zorzy polarnej ściągac w górę niesforną dziatwę. Nasze usta złączyły się w pocałunku. Jej chłodne, białe dłonie błądziły po moich brwiach, ramionach i plecach. Moje – żywe i gorące – omijały dziuplę w zdrewniałych plecach i sięgały do miękkich piersi.
Chciałam oderwać się od jej ust i spytać, czy pożywi się mną, czy zabierze do świata po drugiej stronie lasu, w którym huldry trzymają swoich kościstych rybaków i myśliwych uprowadzonych z wioski. Czy łamała zasady świata huldr, tak jak ja łamałam zasady narzucone przez wioskę? Czy będzie trzymać naszą zażyłość w sekrecie – tak jak ja trzymam w sekrecie miłość do istoty o krowim ogonie i plecach pustych jak spalony pniak?
Nie odsunęłam się jednak. Sięgałam coraz dalej, łącząc się z huldrą bardziej, niż wszystkie chłopy ze wsi razem wzięte łączyły się z huldrami w swoich snach. Kiedy wracała do lasu, zostawiając w tyle mnie i polanę skąpana w księżycowym świetle, widziałam krowi ogon pod pożółkłą koszuliną, kiwający się to w lewo, to w prawo. Po raz pierwszy chciałam być jak te wioskowe chłopy, ściągane przez pradawne demoniska w leśne odmęty.
Tekst napisany podczas pisania na żywo w Pisalni u Aleks Makulskiej.
A obrazek to „Huldra ved Matbrunnen” – Theodor Kittelsen, 1892 🙂
Zaskakujące i jakże magiczne 🙂