Taniec ze śmiercią

Stoję na moście Gdańskim i tańczę ze śmiercią na balustradzie. Miało być epicko, miało być dramatycznie, w strugach deszczu, z piorunami grającymi tę ostatnią piosenkę. Nie wyszło. Słońce napierdala tak mocno, jakby chciało ugotować moje wnętrze na miękko. Jedyne, co słyszę, to strzępki rozmów.

Tańczę na balustradzie, a moje ciało oblepia spocona koronkowa sukienka. Nagrzana zielona stal parzy podskakujące bose stopy. Szpilki zrzuciłam do Wisły, aby przetarły mi szlak. Strużki potu przeciskają się przez fiszbiny stanika i mkną po fałdkach brzucha pokrytego meszkiem do czarnych, niewygodnych stringów wciskających się w szparę między pośladkami.

Tańczę, a ludzie myślą, że to jakiś performance. Że jestem tancerką, że zabawiam ich w to niedzielne popołudnie, gdy spacerują z jednego brzegu życia na drugi. Ktoś bije brawo, ktoś wrzuca 10 zł do wiklinowej torebki, którą zostawiłam na betonie. Ktoś patrzy. To Wisła patrzy i mruga do mnie zachęcająco.

On nie patrzy. Nawet nie zauważy, że zniknęłam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *