Mieszkanie wymarłe niczym miasto duchów
Rozprowadza po kątach nieswoją ciszę
W pokojach wyłączonych z prądu milczenie
Za oknem uchylonym wysięk z czarnych chmur
Za oknem pociemniałym mrok podwórza
Rozchyla nieśmiało kurtyny zasłon
Pogłębia marszczenia firan zastanych
Powietrzem omdlałym późnego lipca
Lipca dusznością wieczorną stępiałe
Zmysły płatają niewybredne figle
Zwodzą przez chwilę krótką na mgnienie
Manowcami wspomnień sypią sól w oczy
Okiem wątpiącym zapatruję w tę ciszę
Pamięci oddaję momenty wahania
Rozglądam uważnie wnętrza korytarzy
Mury odbijają echami wołania
Wołania sączą tęsknoty aż do piwnic
Senne zapatrzenia rozkładają myśli
Przymknięte powieki trzymają na wodzy
Marzenia bezsenne którym nie przystoi
A potem stoję tak jeszcze lotną chwilę
Spoglądam przelotem i do dna wnikliwie
A potem odwracam od Ciebie na pięcie
I znikam bezpowrotnie za ramką zdjęcia
Dawno nic tak przyjemnie mi się nie czytało. Wspaniały język, zaskakująca puenta. Super!