Akcja bazarek, bo wiadomo święta. Nie kumam opcji, wytłumaczcie mi o co kaman: wstaję bladym świtem rano i idę na bazar. Ja zawsze chodzę koło trzynastej i też wszystko kupię. Jeszcze się nie zdarzyło, że nie ma liści, to nie PRL. No ale babcie i dziadki wolą nie ryzykować. A potem się kłębią w metrze z tymi co do roboty muszą rano jechać. Metro 7:00 rano zajebane ludźmi po sam czubek, tzn. wiadomo, że nie teraz, ale normalnie w okresie bezpandemicznym, i do tego chmara babć z różnymi wózkami, torbami, innymi worami, no bo przecież po dwie rzeczy na Wolumen to się nie opłaca jechać, jak już wychodzić z domu to po kilka ton, a jak wojna przyjdzie. Na Szembeka to samo, po pracy jak tam wchodziłam to żadnego żywego ducha, ale rano! od zajebania amatorów kolejek, tłumów i ścisków, aż człowiek się cieszy, że teraz to dystans obowiązuje w majestacie prawa i można zjebać nawet babcię. Na moim hutniczym osiedlu to tak z grubsza 30% ludzi ma powyżej sześćdziesiątki. Może im się marzy powrót do komuny i wspominają czasy jak to w latach siedemdziesiątych na Skaryszewskiej stali po ciuchy z zachodu. Ci młodsi z łezką w oku marzą o powrocie stadionu X-lecia albo przynajmniej bud spod Pałacu. Ale czy to jest powód, żeby zrywać się o świcie, żeby zrobić zakupy w tłumie innych babć. A może to jest ich wersja flash mob’u, zmawiają się konspiracyjnym tonem „Dobra to 6:30 na bazarku robimy kolejkę, jak w latach osiemdziesiątych, pogadamy nad liściem sałaty, pokażemy tym młodym jak to było kiedyś, bo teraz to ta dzisiejsza młodzież taka niewychowana, za moich czasów to była młodzież, w powstaniu walczyła, a teraz, Pani szkoda gadać.” Taka Klubokawiarnia babć bazarowych, która ma jakiś tajemy kod i wie gdzie i kiedy marchewka o dwanaście groszy taniej, a rzodkiewka 50% off. Pamiętam, że moja babka też tak miała: „Idź teraz, bo potem nie będzie albo nie tutaj, idź tam po ziemniaki, bo tu nieładne”. Kurwa, ziemniaki to nie konkurs piękności, że każdy musi mieć ładnie wyrzeźbioną klatę jak Jason Mamoa. A brzydki ziemniak to co gorzej smakuje, roli w sałatce nie dostanie, marchewce się nie spodoba i się biedna skisi. I tak dwa razy w tygodniu na Wolumenie jak wchodzę do metra to spotykam babcie i dziadki amatorki tłumów. Jakby nie mogły w tym czasie iść z psem do lasu, a nie robić ludowi pracującym konkurencję o miejsce siedzące. A już najgorzej w sobotę, albo przed świętami, a jak to jest i sobota i przed świętami to prawdziwy dramat. Bo nie od dziś wiadomo, że sobota dzień sprzątania i zakupów. A już przed świętami to lista tradycji świątecznych Polaków konserwów musi zostać odhaczona, więc: bazarek, mycie okien, mycie samochodu (tu przodują faceci, no w czymś muszą), święconka, robić żarcie, więcej żarcia, piec ciasta i pokłócić się ze dwa razy z rodziną. Pamiętam jak u mnie w domu babka z matką cały tydzień zapierdalały, żeby naprodukować tego żarcia tonę, z czego pół jedliśmy przez następny tydzień, a reszta lądował w koszu. A do tego zawsze przynajmniej jedna awantura, że nic nie robimy tzn. ja + mój brat + mój ojciec. Ale jak żyć, jeśli wchodzenie do kuchni, jak te dwa smoki tam grasowały, mogło skończyć się opieprzam za samo oddychanie, więc lepiej było strategicznie ulotnić się do schronu. Nevermind, że jesteśmy niewierzący i że połowa z nas nie je mięsa, ale w święta to śledzie, pasztety i biała kiełbasa do żurku muszą być w ilości dla plutonu wojska. A ja pytam po chuj?
Jedno przemyślenie nt. „Świąteczne bazarki bez dystansu”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Mi cos zostalo z tego krejzolstwa świątecznego… ale pracuje nad tym😂