Wszystko zaczęło się od tego, że pewnego dnia ciocia wzięła mnie na bok i, w skrytości ciemnego pokoju, pochyliła nade mną, aby mi coś powiedzieć. Jej duże niebieskie oczy były przejęte, a panujący półmrok i fakt, że schowałyśmy się przed kimkolwiek, kto mógłby niechcący podsłuchać, sprawiły, że poczułam lekki niepokój, ale i nutkę zaciekawienia. Jaki sekret mi zdradzi? Może podzieli się za mną jakąś mądrością, której się nauczyła w ciągu swojego życia?… Ciocia pochyliła się nade mną i cichym, lekko drżącym głosem, powiedziała: Nie śmiej się tak głośno. Dziewczynki nie powinny się tak głośno śmiać. Miałam wtedy lat nawet nie tyle, ile palców na trzech rękach. W ogóle nie rozumiałam, dlaczego mi to mówi i dlaczego powinnam być cichsza. Dziś nie pamiętam już, co jej odpowiedziałam, pamiętam natomiast coś, co wtedy poczułam chyba po raz pierwszy, a dziś nazwałabym jednym słowem: wkurw.
Taki zdrowy i potężny, tak szczery jak szczere i silne może być oburzenie nastolatki, która dopiero zaczyna odkrywać, że świat bywa niepiękny i niesprawiedliwy. Miałam to szczęście, że nikt tego wkurwu mi nie zabrał. Ta emocja była jak ster. I dawała mi siłę. To zabawne, ale prawdopodobnie ta sama ciocia nauczyła mnie, że słabszych trzeba bronić, że z niesprawiedliwością trzeba walczyć. To w połączeniu z moim wkurwem, moją siłą, potem sprawiło, że odeszłam z Kościoła, w którym się urodziłam i w którym mnie wychowano. Nauki o dobrym Jezusie, który walczy z hipokryzją i daje przede wszystkim akceptację, weszły mi do głowy aż za bardzo. Może dlatego dzisiaj tak bardzo wkurwia mnie hipokryzja Kościoła Katolickiego i jego niezdrowych nauczań. I pewnie właśnie dlatego nauczyłam się walczyć o siebie.
Ale ja o czym innym chciałam. Ta historia utkana jest z kilku nici i muszę je wszystkie jakoś uchwycić. Miało być o kobietach. I o mężczyznach właściwie też, bo o jednych bez drugich trudno mi mówić. O płaszczu zbiorowej mądrości, o tym zbiorowym pancerzu przeświadczeń, który otrzymujemy w spadku od poprzedniej generacji i który czasem grzeje i chroni, a innym razem dusi i przygniata. O nas chciałam. O tym, jak w szkołach uczymy się, że nasze społeczeństwo od zarania właściwie było prawe, niemal demokratyczne, no i tolerancyjne. Państwo bez stosów, państwo akceptujące żydów i innowierców, państwo mlekiem i miodem płynące. Tak, wspomina się, że społeczeństwo składało się ze szlachty i chamstwa, tfu, chłopów, ale jakoś tak umiejętnie przeplata się to z informacją, że tej szlachty to najwięcej w Europie u nas było, czytaj – właściwie każdy może się z nią utożsamiać.
A gówno prawda. Szlachty może i było dużo, ale gołodupców też. A większość z nas pochodzi z chamstwa i trzeba o tym wreszcie zacząć mówić. Ja pochodzę z chłopów i niczego się nie wstydzę. Moja rodzina uprawiała ziemię, część gdzieś na wschodzie, część rozsiana w Wielkopolsce. Tak, niektórzy potem zdobyli wykształcenie i żyli w mieście, i to ich wysiłkom zawdzięczam fakt, że sama też mogłam się uczyć, i wyjechać, i zobaczyć coś więcej niż tylko mój fyrtel. No więc ja o tym chciałam, że wszystkich nas, potomków gołodupców i poddaństwa, niewolników – można by rzec, jak się człowiek tak wczyta w definicję tego poddaństwa – pozbawiono tożsamości.
Najpierw przyszła nowa religia. Burzyli chramy, palili święte drzewa. Zastąpili stare święta nowymi. Gwałcili i mordowali wszystkich, którzy chcieli pozostać przy starym porządku. Prawo miecza zwyciężyło, tak jak zwycięża zazwyczaj, dziś religia katolicka utożsamiana jest z polskością, czyż to nie chichot historii?… Kłania się podstawowa teoria postkolonialna, w której poddany przyjmuje tożsamość opresora za swoją i zapomina, kim naprawdę był. To ten sam zabieg, który zresztą dziś uprawia polska szkoła, ucząc o wspaniałej szlachcie potomków uciskanego chłopstwa.
Potem jeszcze dochodzi fakt, że nasza obecna tożsamość narodowa tworzyła się, gdy naszego państwa w rzeczywistości nie było. Nie istniało, a to, co nas łączyło, to nie tylko religia i chrześcijaństwo, ale też walka z najeźdźcą i martyrologia. Nie oszukujmy się, to nas stworzyło: krew, krzyż i poświęcenie. To znaczy: krew wyzyskiwanego chama, krzyż na barkach polskich kobiet i poświęcenie młodych i naiwnych ludzi, którzy dawali się zabijać dla idei.
Kościół w tym całym bajzlu stał się takim płaszczem-zbroją, którym się otoczyliśmy, aby nie czuć tak bardzo kolejnych ciosów i bólu. Był jak przemocowiec, który daje pocieszenie i jest najsłodszy na świecie, ale gdy się mu sprzeciwisz, bije tam, gdzie boli najbardziej. Z biegiem czasu płaszcz się skurczył, a może to my wyrośliśmy?, a teraz uwiera, stał się obcisły i za mały, a my wciąż czujemy, jakby był drugą skórą, naszą skórą, której nie można się pozbyć.
O czym ja właściwie piszę? Tak naprawdę to o tych uciśnionych, o tych pokrzywdzonych, o tych grupach społecznych, o których na lekcji historii się raczej nie uczy, o których cierpieniu się milczy, bo nieważne przecież. Także o kobietach. O pokoleniu mojej mamy, dzisiejszych 50-60 latkach. Bo one żyły już w zupełnie innym świecie, niż ten, który opisałam powyżej. Czegokolwiek złego by nie powiedzieć o komunizmie – a powiedzieć można sporo – zrobił coś, co Andrzej Leder nazywa prześnioną rewolucją. Wyrównał rachunki. Wyczyścił do zera. Sprawił, że wszyscy zaczynali od niczego. To nie było dobre ani sprawiedliwe, to było okrutne i złe, ale miało pewien nieoczekiwany pozytywny skutek. Wyrównano szanse.
[Btw, w innych krajach ten sam proces również się wydarzył i dziś jest znany pod wieloma słynnymi nazwami. Jako Rewolucja Francuska na przykład. Tylko że tam dokonali tego Francuzi i byli tego procesu świadomi. U nas odbyło się to za sprawą złych okupantów, a lekcji z tego żadnej nigdy nie wyciągnęliśmy].
Może dlatego, kiedy koło historii wykonało kolejny obrót i Polska nagle odzyskała sprawczość i niepodległość, nikt się nie upominał o tych słabych i pokrzywdzonych. Kobietom wydawało się, że tak naprawdę to mają się dobrze, że walczyć to trzeba o rzeczy ważne, jak wolność i niepodległość, a nie o to, kto wypierze jutro gacie. Może to ta zalatująca fałszem równość między płciami partii komunistycznej tak je oślepiła. A może po prostu nie miały świadomości, że można inaczej, bo przecież ich mamy je uczyły, że dziewczynkom nie wypada się głośno śmiać. Kiedy więc powstawała wolna Polska, o kwestii kobiet zapomnieli wszyscy, włącznie z kobietami. Nie krzyczały. Większość z nich wierzyła, że zaimek „oni” obejmuje także „one”, gdy mowa o prawach do wyboru, wolności, szacunku, gdy mowa o równości; inne nie wierzyły we własne siły. Nie dopytały, bo nie przyszło im pewnie do głowy, że może być inaczej. Przecież walczyli o wolny kraj, wolny dla wszystkich, prawda?… Wszyscy się narażali, wszyscy walczyli, ale to one grzecznie parzyły herbatki, gotowały obiadki i oporządzały dzieci, kiedy oni potem stawiali sobie nawzajem pomniki, robili sobie na ich tle zdjęcia i poklepywali się po plecach.
Ja wiem, że to były inne czasy, świadomość była zupełnie inna, mentalność rodem z księżyca, a płaszcz nauk poprzednich pokoleń wciąż zapięty na wszystkie guziki aż po brodę. Ale może dziś nadszedł w końcu dzień, kiedy możemy kilka z nich rozpiąć, poluzować pasek i pomyśleć, że tamta historia już się skończyła. Dziś jest dziś. Może czas na to, aby przypomnieć sobie, że w ogromnej większości przypadków pochodzimy ze społeczeństwa umęczonego wyzyskiem do krwi, które totalnie zasklepiło się w swojej krzywdzie i nieufności do wszystkiego, co choć trochę przypomina oprawcę – czy to pana, czy okupanta. Może możemy zakwestionować to, co od lat siedzi na tronie świętości, czego uczą nas podziwiać, co stawiają za wzór. Może możemy odnaleźć w sobie ten żywy, pierwotny, nastoletni wkurw, znaleźć siłę i w końcu wykrzyczeć, kim jesteśmy.
Bo jesteśmy obywatelkami tego kraju. I mamy do niego prawo.
Przeczytałam dwa razy i gdyby dało się wrzucić komentarz wizualny, to byłaby to owacja na stojąco – taką reakcję we mnie wywołało to, o czym piszesz. I to piszesz świetnie, bo nie tylko temat ważny, ale i ujęty w świetnie dobrane słowa.
Uruchomiłaś różne moje wspomnienia i odczucia, i nawet przykurzony wkurw. Dzięki!
Dzięki Ci bardzo za miłe słowa <3
Dzięki za miłe słowa <3
Fantastyczny tekst! Jak się cieszę, że ty go napisałaś, a ja przeczytałam. Dał mi dużo do myślenia. Jak dobrze ujęłaś temat, i ten element ucisku i przemocy, który niestety reprezentuje naszą polską kulturę. To się zmienia, ale długa droga przed nami. Wielkie dzięki za ten bogaty tekst!