Kasjopeja

Konie na mazurskiej łące

 – Długo jeszcze? – zapytała Iza, wpatrując się wymownie w oczy przyjaciółki. Kurwa, kto w ogóle wymyślił tę imprezę.
– Wyluzuj. Wyszłaś z domu po raz pierwszy od trzech miesięcy. Korzystaj, zabaw się, zaszalej!
– Wychodziłam do sklepu – odparła Iza jadowitym głosem, zaciskając usta w ledwie widoczną linię.
 – Doprawdy, przygoda życia! I co? Masz po tych eskapadach kilkoro nowych przyjaciół? – odgryzła się Marlena, wywracając oczami. Co się stało z tą Izką? Kiedyś była duszą towarzystwa.

Owszem, była. Tylko że kiedyś nie miała za sobą druzgocącego rozwodu, a z łóżka wstawała co rano bez żadnego problemu. Boże, ona przecież chłonęła życie jak gąbka. Zawsze uśmiechnięta, zawsze pełna werwy, zawsze pozytywnie nastawiona do świata. A teraz truskawki przestały smakować latem, a zapach lasu wydawał się równie atrakcyjny, co swąd palonych przez sąsiadów śmieci.

Iza nie wiedziała, dlaczego dała się wyciągnąć na imprezę. Ognisko w stajni, serio? Czy istniało coś, co bardziej przeczyło jej ideałowi piątkowego wieczoru? Ziąb, wilgoć, podchmieleni ludzie i zapach polskiej wsi, czyli po prostu smród gnoju. „Po królewsku” – pomyślała Iza, sącząc kolejnego drinka. Marlena i tak już gdzieś zniknęła, więc równie dobrze mogła umilić sobie czas procentami. Stała nieco z boku i wodziła oczami po twarzach zgromadzonych. I wtedy zobaczyła ją.

Miała ciemne blond włosy i pełną figurę. Śmiała się głośno – chyba akurat opowiadała jakiś żart. Wokół niej stała grupka osób. Jedna z towarzyszących jej dziewczyn, jeśli Iza się nie przesłyszała, była trenerką blondynki. Całe kółko chichotało i pokrzykiwało radośnie, racząc się opowiastkami rodem ze stajennego życia. „Zdecydowanie za dużo entuzjazmu” – pomyślała Iza i odeszła na bok, by uciec od gryzącego ją w oczy dymu z ogniska oraz ukryć przed kilkoma parami bacznie obserwujących ją oczu.

Stanęła przy ogrodzeniu, oparła się o biały płot i wpatrywała w gwiazdy. No dobra, akurat gwiazdy się dzisiaj udały. Wodziła wzrokiem po nieboskłonie, szukając ulubionych konstelacji.

– Kasjopeja! – Usłyszała zza pleców Iza. Odwróciła się i zobaczyła blondynkę, którą wcześniej przez chwilę obserwowała. Dziewczyna odłączyła się od grupki przyjaciół. Stała obok i uśmiechała się przyjaźnie.
 – Co? – odparła rezolutnie Iza. Wiedziała, co to Kasjopeja, ale nieznajoma ją zaskoczyła.
 – Kasjopeja. Mój ulubiony gwiazdozbiór – odrzekła blondynka. – To jej zawsze pierwszej szukam wzrokiem.
– Wolę Łabędzia – rzuciła Iza. Nie była w nastroju na pogaduszki, a zdecydowanie za mało wypiła, by się do nich zmotywować. Miała zresztą dość udawania, że wszystko w porządku.
– Wszystko w porządku? – zapytała dziewczyna z troską w głosie, jakby czytając w myślach Izy.
 – Nic nie jest w porządku! – Słowa wystrzeliły jak z procy, zanim zdążyła się nad nimi dobrze zastanowić i przypomnieć sobie, że przecież nie jest w nastroju na pogaduszki. – Mąż mnie zdradził i zostawił, rozwód ciągnął się miesiącami, w poniedziałek w pracy wygłoszę kolejną nikomu niepotrzebną prezentację reklamującą nikomu niepotrzebne rzeczy, a potem pójdę do domu i padnę na łóżko bez sił, gapiąc się w sufit. Jakoś dotrwam do końca tygodnia, a w piątek przyjaciółka pewnie wyciągnie mnie na ognisko do stajni, na które pójdę, bo chyba upadłam na głowę. Kurwa, ja nawet nie lubię koni! W ogóle nie lubię zwierząt.
 – Nie rozumiem, ale szanuję. – Dziewczyna zaśmiała się wesoło. – Ale wiesz, z tym ogniskiem nie może być przecież aż tak tragicznie. Można zawsze pogapić się w gwiazdy i znaleźć Łabędzia. Albo Kasjopeję. Ewentualnie poznać mnie. Jestem Monika.

Iza spojrzała w niebieskie oczy Moniki. Coś było w tej dziewczynie. Coś interesującego, choć nie potrafiła powiedzieć, co takiego. Jedno wiedziała na pewno: już dawno nikt tak po prostu nie podszedł do niej, żeby pogadać o gwiazdach. A już na pewno dawno nikt nie zapytał jej szczerze, czy wszystko w porządku.

 – Pokazałabyś mi swojego konia? – rzuciła nerwowo Iza, jakby bała się, że zaraz się rozmyśli. Znała Monikę od jakichś trzech minut i właśnie poprosiła ją o zapoznanie z nieprzewidywalną, wielką bestią na czterech nogach. Wspominała już, że nie lubi koni?
 – Pewnie! Tylko ostrzegam. Ona jest piękniejsza od Kasjopei, Łabędzia i jeszcze kilku konstelacji razem wziętych. Chodź ze mną.

Monika odwróciła się i ruszyła w kierunku stajni. Iza zostawiła niedopitego drinka na ławce, wzięła głęboki oddech i zrównała z Moniką krok.

 – Opowiedz mi coś o sobie – poprosiła miękko, a w jej głosie dało się usłyszeć subtelne wołanie o to, by samotne wieczory, wpatrywanie się w nieprzyjazny, biały sufit i budzące panikę, krótkie wycieczki do sklepu skończyły się wreszcie. Niech coś się, kurwa, zmieni.

Może to ognisko to jednak nie był aż taki zły pomysł.

Autor: Monika Barańska

Tłumaczka audiowizualna i pisemna, redaktorka, korektorka. Psia matka, hobbistyczna amazonka, dusza uzależniona od natury. Lubię kawę z mlekiem i kłaczkiem oraz zapach stajni. :)

10 przemyśleń nt. „Kasjopeja”

Dodaj komentarz