Erotyk na jesienny wieczór

Stałam w ciemnym pokoju oświetlanym jedynie słabym płomieniem świecy. Pogrążona w myślach wpatrywałam się w srebrzystą taflę księżyca. Podszedł do mnie powoli. Po cichu. Jakby stąpał po kruchym lodzie. To co go zdradziło to piskliwe skrzypnięcie starej drewnianej podłogi, które dobiegło mych uszu gdy był już na wyciągnięcie dłoni. Odwróciłam się od okna i spłoszona pobiegłam wrokiem po pokoju w poszukiwaniu źródła owego dźwięku. I wtedy go zobaczyłam. Mgliste światło księżyca muskało jego twarz.

Patrzył mi prosto w oczy. Przeszywał mnie na wskroś jakby przyglądał się mojej duszy. Wcale nie wyglądał na przestraszonego swym nagłym ujawnieniem. Zatrzymał się na parę centymetrów od mej twarzy. Spojrzałam na jego usta. Były tak blisko. Tak blisko. Ciepło rozlało się po moich policzkach. Płonęłam pod jego spojrzeniem. Czułam się taka naga i bezbronna. To przecież niemoralne! To był mój chlebodawca. Mój pan. A najgorsze w tym było to, że chyba to właśnie mnie najbardziej podniecało. 

Napięcie między nami rosło. A ja tak bardzo chciałam je przerwać i rzucić się w jego objęcia, zatopić się w nim bez pamięci, zapomnieć choć na chwilę kim jestem. A on był już tak blisko. Oglądał mnie jakbyśmy się nigdy wcześniej nie spotkali, jakby widział mnie po raz pierwszy. W jego oczach czaił się żar i coś, czego jeszcze nie umiałam zdefiniować. W myślach krzyczałam – Tak! Chcę tego! Chcę Ciebie! – och jak chciałam żeby usłyszał, żeby zakończył te katusze. Po jego twarzy przemknął cień uśmiechu i nagle, tak jakby czytał w moich myślach, ujął mój podbródek i przysunął się jeszcze bliżej. Byliśmy już tak blisko że czułam jego oddech na wargach. Spojrzał mi głęboko w oczy jakby szukał pozwolenia, jakiegoś znaku, że nie posuwa się za daleko. Chwila wydawała się ciągnąć w nieskończoność.

I wtedy mnie pocałował. Delikatnie i nieśmiało jakby bał się, że zaraz ktoś nas tu przyłapie.

– Ach, panie Rochester nie możemy… – wyszeptałam najciszej jak umiałam, tak by mnie usłyszał, próbując go przy tym od siebie odepchnąć. 

– Panno Eyre, nie mogę już dłużej ukrywać mych uczuć. – powiedział i pocałował mnie mocno i stanowczo. To było jak spadanie. Spadanie bez końca. Mimo tego co wcześniej powiedziałam, nie odsunęłam go. Nie protestowałam. Przeciwnie. Zarzuciłam mu ręce na szyję i jeszcze mocniej do siebie przyciągnęłam. Rozwarłam drżące wargi i zaprosiłam go by wszedł do środka. Oddychaliśmy teraz jednym powietrzem. Ale wciąż było mi mało. Odsunął mnie delikatnie na parę centymetrów od siebie i spojrzał mi prosto w oczy.

– Nie obchodzi mnie co powiedzą ludzie, panno Eyre. Wiem tylko, że pragnę pani odkąd panią zobaczyłem. Patrząc na panią zawsze chciałem zrobić to… – i rozpiął guziki mojej sukni. Jeden po drugim, strażnicy mojej moralności, ustępowali jego zwinnym palcom. Parszywi zdrajcy. Ach, Jane co się z tobą u licha dzieje!

– i to… – zaczął rozpinać mój gorset i już po chwili byłam wolna. Stałam przed nim zupełnie naga, odarta z codzienności, bezbronna. 

– Och Edmundzie… – wyrwało mi się gdy wziął mnie na ręce jak dziecko i posadził na swym biurku. Powoli składał pocałunki na moich ustach, szyi piersiach. Powoli jak byśmy mieli cały czas tego świata. Jakby nie martwił się, że zaraz ktoś może tu wejść i nas przyłapać. Służącą i pana. Z ust wyrwał mi się cichy jęk, kiedy przygryzł moją skórę. Czułam zalewające mnie ciepło i wilgoć. Pragnęłam go. Boże, jak ja go pragnęłam! Nie bałam się. Nigdy tego nie robiłam, ale marzyłam o tej chwili od dawna. W moich snach byłam niewinną dziewicą a on brutalnym i gwałtownym rycerzem. Tak sobie to wyobrażałam. Nie chciałam delikatności, chciałam by wziął mnie gwałtownie i ze zwierzęcą dzikością. Chciałam by wziął mnie tu i teraz. Na tym biurku. W tym gabinecie. Z podsłuchującą służbą za drzwiami.

Nagle pomyślałam: Niech słuchają, nic mnie to nie obchodzi! Chciałam go w tej chwili! Co się ze mną dzieje? Wygrał instynkt. Rozwarłam nogi i otoczyłam go nimi. Był tak blisko. Czułam jak wzbiera w nim podniecenie. Odsłoniłam cienki materiał jego koszuli i pogładziłam miękką skórę pod nią. Zatrzymałam dłoń w miejscu gdzie wyczułam bicie jego serca. Podniósł moje palce do ust i czule je ucałował. Nasze oczy się znów spotkały. Przeskoczyła między nami jakaś iskra, która pchnęła mnie do działania. Zaczęłam rozpinać jego spodnie. Guzik po guziku. Już po chwili byliśmy tylko my. Wyzwoleni z wszelkich barier i konwenansów. 

Nie byliśmy już pracodawcą i pracownicą. Byliśmy Edmundem i Jane. 

Spragnioną siebie dwójką ludzi.

Złapałam jego dłoń i przyciągnęłam do siebie. Nasze nagie piersi się spotkały. Natarł na mnie z całą siłą. Zalał mnie jak fala. Straciłam dech i odzyskałam go dopiero kiedy zaczął błądzić palcami po mojej skórze. Jego palce pozostawiały po sobie palące ślady. Był jak pożar trawiący las. Posuwał się powoli i pochłaniał mnie całą. Jednym stanowczym ruchem rozpuścił moje włosy i ciemna kurtyna spadła na moje plecy. Czułam się jakbym nie jadła od lat, a on był pierwszą osobą, która zatrzymała się by mnie nakarmić. Chciałam więcej i więcej. 

Ale byłam kobietą! A kobiecie nie przystoi pożądać. Nie przystoi oddawać się mężczyźnie, który nie jest jej mężem, a już na pewno nie przystoi jej całować się ze swym panem. A ja właśnie łamałam te wszystkie zasady. Nie miałam jednak odwagi mu pokazać, że ja też go pragnęłam. Ach, do diabła z obyczajami! 

Podsunął dłoń pod moje pośladki i wszedł we mnie. Powoli. To on nadawał rytm. Dałam mu się ponieść i złapałam się krawędzi biurka. Rozłożył ręce po obu moich bokach i raz po raz we mnie wchodził i wychodził, szepcząc me imię. Jak fala, co leniwie przykrywa brzeg i gwałtownie się cofa. Krzyknęłam kiedy już myślałam, że umrę z rozkoszy. Podniósł mnie jak niegrzeczne dziecko i zaniósł do łóżka. Tu było zdecydowanie wygodniej. Na miękkich poduszkach stopiliśmy się w jedno. Chociaż na tę krótką chwilę. Jakbyśmy zawsze do siebie pasowali i tylko błądzili w poszukiwaniu drogi do siebie. W tym momencie poczułam, że wreszcie po tylu miesiącach znalazłam swój dom. I nie zamierzałam już go nikomu oddawać.

Autor: Panna_Misia

Dodaj komentarz