Koralik

Nie pamiętała pomarańczowego koralika z tych czasów, gdy był jeszcze częścią całego sznura.

W świecie, w którym istniała już ona, koralik zawsze był małym szpargałem. Kręcił się po szufladach, wypadał z zakamarków, znajdował się w najmniej oczekiwanym momencie. Widywała go czasem wśród pożółkłych książek po prababci, niekiedy między rozkosznymi filiżaneczkami w drobne, fioletowe kwiaty, a czasem wśród zapisanych kart z kuchennymi przepisami. Dorośli mówili jej, że to bursztyn, ale ona nie przejmowała się słowami, a jej wyobraźnia szukała własnych ścieżek.

Żółte smugi kamiennej tkanki jak pradawne galaktyki.

Ciemniejsze plamki pomarańczowego ciała jak samotne gwiazdy.

Błysk wypolerowanego koralika jak miłosny dotyk człowieka, który wypuścił go z warsztatu.

Choć w dotyk człowieka wierzyła najmniej, bo koralik nosił na sobie zbyt wiele opowieści.

Gdy słońce padało na pomarańczową tkankę, wydawało się jej, że w jego głębi odbija się słoneczne popołudnie. Przybliżała wtedy dziecięce oczko do kamienia i prawie-prawie już to widziała: wesołe kobiety, radosnych mężczyzn, instrumenty i koce z jedzeniem pod prastarym drzewem. To samo drzewo rosło tu i teraz, okolone rzędami truskawek, ale nie dzieliło się swoimi historiami, trzymało je w zwojach swoich pni i gałęzi. A ona nie musiała go pytać, nie musiała krążyć wokół niego jak księżniczka wokół złośliwego skrzata – ona miała swój koralik.

W inne dni, gdy patrzyła w pomarańczowe warstewki, widziała korowody zwierząt, które od lat krążyły wokół stuletniego domu. Oglądała subtelne tańce kotów, które przemykały się przez krzaki, przez zagonki, przez chodniki, ciche jak sama śmierć i sam wiatr. Oglądała krótkie nogi kur, które pędziły na półślepo za najlepszą muszką albo grzebały w ziemi z pasją i zaintrygowaniem. Czasem widziała długie uszy królików, piękne futra szynszyli albo lekko wygięte szyje gęsi, ale ich nie mogła wyraźnie dostrzec.

A kiedy na niebie nad ogrodem zbierały się czarne chmury i pierwsze pioruny rwały się w stronę ziemi, koralik ciemniał i gęstniał. Wtedy widziała obrazy, które mogłaby zapomnieć, ale żaden jej na to nie pozwalał. Ciężkie ciała samolotów, niosące się nisko na niebie, które zrzucały ze swoich trzewi śmierć i zniszczenie. Uciekających ludzi, których gonił zwodniczy blask karabinów w rękach ciemno umundurowanych mężczyzn. Gasnące oczy ludzi, zastygające piersi ludzi, rozerwane piersi ludzi, które ziały tak, jak potężne leje w ziemi tuż obok nich.

Wtedy uciekała od pomarańczowego koralika.

Ale on i tak zawsze ją znajdował.

***

Trzydzieści lat potem dałaby wiele za to, by znów go zobaczyć. By pomarańczowy kształt wyturlał się zza nowoczesnego regału, wypadł zza świeżością pachnącej książki, wytoczył się zza białego, minimalistycznego serwisu. Ale jego już nie ma wśród istniejących zakamarków – razem z korowodem tkniętym czasem przeniósł się do przeszłego świata.

Zostawił opowieści i obrazy.

Już nie w swoim połysku, nie w swoich tkankach czy smugach, tylko w głowie pewnej dorosłej księżniczki.

1 Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *