Klara, ibuprofenowa baletnica – rozdział 1.

do tego rozdziału posłuchaj: Fink – Looking Too Closely

rozdział 1.

– Sobota – dzień wolny.  A jednak nie dla wszystkich. – mruczy pod nosem Jen i wyjmuje spod lady butelkę Jim Beam’a. 

Rzucam się w jej kierunku, wyrywam jej butelkę whiskey póki nikt tego nie widzi i chowam z powrotem na miejsce. Jednocześnie zastanawiam się skąd się tu wzięła, w małej kawiarni serwującej jedynie kawę i ciasto.

– Jen! – dodaję głośnym szeptem. – Co ty do cholery odwalasz?! Znowu pijesz? Miałaś przecież odstawić. Znowu coś z Jamesem? – James, chłopak Jen lubił od czasu do czasu ją uderzyć. Sprawiało mu wyjątkową radość znęcanie się nad ukochaną. A dziewczyna była ślepo w niego zapatrzona i wierzyła że ten kiedyś się zmieni.

– Tęsknię za nim. Nic nie rozumiesz. – mówi to z tak głośnym westchnieniem jakby nie miała już sił ukrywać prawdy. Wlepia wzrok w podłogę a gdy w końcu patrzy mi w oczy widzę w nich okropną pustkę. – Wczoraj powiedział, że już chyba mnie nie kocha. – patrzy na mnie jakby szukała we mnie oparcia, znaku że wczorajszy wieczór nie miał miejsca. Pociąga nosem, a ja widzę lśniące w jej oczach łzy. 

Znam ten wzrok. Wzrok dziewczyny zakochanej, uwięzionej w miłości. Znam go bardzo dobrze. Nie raz przywdziewałam ten sam wzrok na scenie. Ale nigdy w życiu.

– Jen, weź się w garść. Zaraz otwieramy. Nie chcesz chyba wypłakiwać ludziom łez wprost do kawy? – macha przecząco głową i łapie się za szmatkę leżącą na ekspresie do kawy.

– Masz rację. Uczucia do kieszeni. – Odchodzi do najbliższego stolika, a ja nie mogę pozbyć się wrażenia, że powinnam jej pomóc – wygląda jak uwięziony na łańcuchu pies. 

– Pogadamy później, okej? – rzucam jej przez ladę i zabieram się do przygotowywania ciasta na dzisiaj. W sobotę naszą specjalnością jest tarta cytrynowa i sekretne Brownie Mary Anne przywiezione prosto z brytyjskiego Cambridge. Na trzech piętrach szklanych pater rozkładam babeczki w trzech smakach. Zielone, przypominające leśny mech z kremem mascarpone w środku i posypką z granatu, czekoladowe z wiśniową konfiturą i waniliowe z kawałkami Snickersa i bitą śmietaną na wierzchu. Czy już wam cieknie ślinka? Mnie już dawno minęła chęć na słodycze, po pierwszym miesiącu pracy tutaj zupełnie przestałam potrzebować słodkiego smaku w mojej diecie. 

A pracuję tu już rok! Spód od tarty wrzucam do piekarnika na 180 stopni i przysypuję go wcześniej grochem żeby nie urósł za bardzo.

Często słyszę pytania klientów i znajomych o to jak trzymam linię pracując w takim miejscu. To proste! Mając te wszystkie smakołyki pod nosem i samemu je przygotowując traci się ten dreszczyk emocji związany z podkradaniem zakazanej słodyczy. Może tak właśnie działają dobre małżeństwa? Szczęśliwy związek odbiera ludziom chęć skoku w bok. Sprawia, że nie rozglądają się na boki, bo  to co ich najbardziej interesuje mają przed sobą. Może. Nie wiem. 

– Eee… Klara? Klara?! – z zamyślenia wyrywa mnie krzyk Jen, która właśnie macha mi przed oczami żółto-niebieską szmatką. 

– Co? A, zamyśliłam się. Przepraszam. – przecieram oczy wierzchem dłoni i rozmasowuję drętwiejący kark. (skąd się wzięła tarta)

– Zamyśliłaś? Ty odpłynęłaś, kobieto! Co z tobą? Spód od tarty prawie ci się spalił! – szybkim ruchem wskazuje mi na leżący na blacie spód od tarty cytrynowej. Był mocno przyrumieniony, ale jeszcze nie spalony. Uff! Dobrze, że Jen tu ze mną jest, bo musiałabym wszystko robić od nowa. 

– Dzięki Jen, jesteś niezastąpiona! 

– Luz! Tylko już nie odpływaj, dobrze? Masz jeszcze do zrobienia masę cytrynową i Brownie, a do otwarcia już tylko dziesięć minut. Dobrze, że babeczki zrobiłaś wcześniej, bo inaczej nie wiem co by było.

– Już dobrze, dobrze! Nic się przecież nie stało. Już nie krzycz, biorę się za masę. 

– O czym ty tak rozmyślasz? O tym przystojniaku co tu przedwczoraj za tobą biegał? – mruga do mnie porozumiewawczo i lekko się uśmiecha.

– Ten „przystojniak”, jak go nazwałaś, to tylko Mark. Mark, mój kumpel z baletu. Nic specjalnego. Idę dzisiaj do niego na imprezę.

– Aha…, i co? – w jej oczach pojawiło się nagłe zainteresowanie. 

– Co „i co”? No będzie tam tłum ludzi, których nie znam i wiesz jak to na takich domówkach wygląda. Nie chciałabym wyjść na odludka.

– Musimy ciebie jakoś ubrać! Przecież ty nigdy nie pojawiasz się na takich akcjach. Chcesz, to coś ci pożyczę. – i znowu to porozumiewawcze spojrzenie. W żadnym wypadku, nie ma mowy żebym coś od niej pożyczała! Mam własne ciuchy. Nie muszę się za nikogo przebierać. Co za bezsens!

– Nie ma potrzeby, coś na pewno znajdę. To nie przyjęcie u królowej brytyjskiej tylko zwykła domówka na Upper West Side. Nic wielkiego. – okłamuję nie tylko Jen, ale i samą siebie. To znaczy, to wszystko prawda, z tym jednym wyjątkiem, że Mark zaprosił całą śmietankę towarzyską ze światka baletowego i z Górnego Manhattanu. 

– O której zaczyna się impreza?

– O siódmej.

– Będę u ciebie o wpół do szóstej. – mówi i odwraca się do czerwonego KitchenAida.

– Co? Ale przecież powiedziałam ci, że…

– Koniec dyskusji! Już postanowione. Ty potrzebujesz doradcy modowego, a ja nie mam planów na wieczór. Koniec i kropka.

I tak to właśnie z nią jest. Kiedy coś sobie postanowi nie ma sposobu na odciągnięcie jej od tej myśli. Jen jest uparta jak osioł. Nie pozostało mi nic jak tylko skapitulować i pozwolić sobie pomóc.

***

– Nie. – Jen przeglądała moją szafę w poszukiwaniu najmniejszego skrawka nadziei na strój na imprezę Marka. Z mojego pokoju do kuchni wpadały co rusz zduszane przekleństwa. – To nie. To też nie. I… och! Ten różowy tshirt to z Coney Island? – odwraca się do mnie i wskazuje z zażenowaniem na mocno już znoszoną dziecięcą koszulkę z tęczą.

– Tak, pojechałyśmy tam razem z Tolą na moje siódme urodziny. To był nasz pierwszy rok w Nowym Jorku.

– Słodkie. Kiedy ostatnio byłaś na zakupach? – dalej nie spuszczając pełnego politowania wzroku z koszulki dodała. – Przydałoby ci się porządne wietrzenie szafy. 

– Nie pamiętam. – wzruszyłam ramionami i zaczęłam nerwowo skubać niesforny kosmyk.

Jen miała rację. Już od dawna zbierałam się na zakupy. Prawda jest jednak taka, że nie miałam ostatnio pieniędzy. A zresztą ja nigdzie nie wychodzę, kręcę się tylko między salą treningową a kawiarnią. 

– Chyba coś mam! – widzę jak wyciąga z szafy czarną obcisłą sukienkę. – A ta? Przymierz i się w niej pokaż.

Idę do łazienki. Zaczynam żałować, że się na to zgodziłam. Przecież to zwykła strata czasu. Normalnie ubrałabym czarne rurki i białą formalną koszulę, na usta nałożyłabym czerwoną szminkę, rozpuściłabym włosy i byłoby po krzyku. Rzucam okiem w lustro. Nie wierzę własnym oczom. Leży idealnie! Nie nosiłam jej chyba z pięć lat. Gorset dopasował się do talii jak druga skóra, stanik obszyty cienką półprzezroczystą koronką podkreślił mój mały biust. Wow, nieźle!Kiedy wchodzę z powrotem do pokoju, widzę że Jen z uśmiechem kiwa głową. 

– No i po robocie! Teraz tylko szminka i włosy. 

– Włosy?

– No tak głuptasie! Trzeba je upiąć!

W tej samej chwili słyszę jak otwierają się drzwi wejściowe do mieszkania. Uff! To na pewno Tola!

– Hej! Jestem w domu! – wychylam głowę z łazienki i wołam ciocię do kuchni.

– Hej! Ciociu poznaj Jen, moją koleżankę z kawiarni.

– O co za niespodzianka! Klara rzadko przyprowadza kogoś do domu. Cześć, jestem Tola. – z uśmiechem na ustach i lekko rozwianym włosem podaje rękę Jen.

– Bardzo mi miło. – na twarzy Jen maluje się zdziwienie pomieszane z zakłopotaniem. Tylko dlaczego? Nie mówiłam jej, że mieszkam z ciotką, która mnie wychowała? 

– To my już może pójdziemy. Mamy mało czasu. – Jen łapie mnie za rękę i prowadzi przed łazienkowe lustro. Za plecami słyszę tylko stłumiony chichot Toli. – O, zrobimy ci koka. Takiego luźnego na karku i puścimy jedno pasmo lekko na policzek. – tak jak powiedziała tak zrobiła i zabrała się do makijażu. Obserwowałam każdy jej ruch, była w tym naprawdę dobra. Jej dłoń nie omsknęła się ani o milimetr. – Et voilà! Jesteś teraz super laska! 

Nie nazwałabym się „super laską”, ale rzeczywiście nigdy tak się nie malowałam. Po prostu nie myślałam że mogę tak wyglądać. Moje drobne usta przypominały teraz płatki róży a oczy zdobiła cienka linia na górnej powiece, co optycznie wydłużyło moje rzęsy. Muszę przyznać, ze efekt końcowy bardzo mi się podobał.

– Jest idealnie! Dzięki Jen.

– Nie ma za co! Teraz przynajmniej mogę spać spokojnie. – wyglądała na zadowoloną ze swojej roboty. Jednak jej wcześniejsze zachowanie nie dawało mi spokoju, musiałam się dowiedzieć o co chodzi.

– Jen? Czemu tak uciekłaś przed Tolą?

– Uciekłam? Ja? Nie, ja po prostu wiem że się śpieszysz. – chyba sama nie wierzyła w to co mówiła. Jen zaczęła gorączkowo rozglądać się w poszukiwaniu komórki. – Która to? O kurwa! Już szósta trzydzieści. Muszę lecieć! I ty też! Jutro w pracy mi opowiesz co i jak. Bye!

Coś było nie tak. Jen wyskoczyła z mieszkania jak poparzona, jakby ktoś ją gonił. Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi przypomniałam sobie, że miałam zadzwonić do Camille żeby zapytać czy przyjdzie na imprezę! Teraz było już za późno. Zdecydowałam, że idę i tyle! Tego wieczoru chcę zaszaleć.

Autor: Panna_Misia

Dodaj komentarz