Domek w lesie

Granatowo-czarne niebo ozdabiały miliony gwiazd i srebrny księżyc tracący pierwsze centymetry po pełni. Rozpalone na polanach ogniska strzelały pomarańczowymi płomieniami, a huk palonego drewna niósł się po lesie. Gęsty, srebrzysty dym osiadał na ubraniach zgromadzonych przy ogniu ludzi. Drażnił oczy i wkręcał się w nozdrza. Chłodny wiosenny wiatr nie pozwalał oddalać się od źródła ciepła. Miesiąc mgły dobiegał końca, a płonące ogniska mogły oznaczać tylko jedno – kończyły się także tygodniowe obchody pierwszej w roku równonocy.

Przez ostatnie siedem dni, codziennie o świcie, Elfy zbierały się na polanach i oddawały cześć Matce Naturze. Nie prosili o dobre plony ani o łagodne lato. Matka Natura doskonale wiedziała jak dbać o swoje królestwo. Elfy oddawały jej hołd by nie stracić sympatii kapryśnej bogini. Wieczorami zaś spotykali się by ucztować. Do Leśnej Osady zjeżdżały się Elfy z gór i innych części puszczy. W ciągu dnia przywódcy osad dyskutowali o przyszłości rasy i zdawali raporty za poprzedni rok. Wymieniali doświadczenia i podsumowywali trwającą już setki lat wojnę z Czarodziejami.

Dziś wypadał ostatni dzień świętowania. Zgodnie z tradycją, najstarszy wśród gospodarzy miał opowiedzieć historię. Wśród zebranych wokół ogniska przeważały dzieci, to one były najbardziej zainteresowane opowieścią. Rodzice, w drodze wyjątku, pozwolili swoim pociechom położyć się później do łóżek. Sami zajęli się plotkowaniem z dawno niewidzianymi krewnymi i przyjaciółmi.

– W sercu puszczy. W najgłębszym jej zakamarku, tam gdzie promienie słońca ledwo dosięgają najniższych gałęzi drzew, znajduje się mały drewniany domek.

Opowieść snuł dostojny Elf siedzący na wysokim pniaku. Siwe włosy miał przystrzyżone tuż przy głowie, a zielone jak szmaragdy oczy obserwowały małych słuchaczy. Wypatrywał strachu na twarzach zgromadzonych dzieci. Opowiadał tę historię już trzeci rok z rzędu i samo wspomnienie domku w lesie wywoływało drżenie kolan. I tym razem zbite w ciasne gromadki młode Elfy drżały. Po części z zimna, po części z grozy.

– Dawno, dawno temu w domku tym zamieszkała wieszczka – kontynuował starszy Elf. – I to nie byle jaka wieszczka. Kobieta była obdarzona niespotykanym darem. Wszystkie jej przepowiednie się spełniały, jakby jej ustami przemawiało samo Przeznaczenie. Mieszkańcy pobliskich osad chętnie odwiedzali Lepidendrię i słuchali co przyniesie im los.

Mocniejszy podmuch wiatru rzucił iskry w kierunku mężczyzny. Stanowczym ruchem zgasił ogniki zbliżające się do twarzy. Okrzyki zachwytu wyrwały się dzieciom z gardeł. Na co dzień spotykały się z magią, ale każdy jej przejaw ciągle je fascynował.

– Po kilku dramatycznych i makabrycznych przepowiedniach Lepidendria straciła popularność. Elfy zaczęły obawiać się jej słów. Mimo że miała dla nich także szczęśliwe wróżby, oni woleli zwrócić się do lokalnych jasnowidzów. Ich przepowiednie nie zawsze się sprawdzały, nie znali wszystkich wyroków Przeznaczenia, ale ich omylność wydawała się Elfom bardziej naturalna i zdecydowanie mniej przerażająca.

Topos zrobił dramatyczną pauzę. Teraz miał opowiedzieć najbardziej przerażającą część. Słyszał jak dzieci wstrzymują oddechy. Ledwo zauważalnym ruchem dłoni wprawił w ruch płonące drewno, które zmieniając położenie wystrzeliło płomieniami. Elfy siedzące najbliżej ogniska cofnęły się odrobinę. Ogromne napięcie rysowało się na twarzach zgromadzonych.

– Lepidendria – podjął opowieść –  wciąż zamieszkiwała drewniany domek i nie opuściła go nigdy. Została w nim nawet po śmierci. Legenda głosi, że śmiałkowie, którzy odnajdą dom w sercu puszczy nadal mogą liczyć na wróżbę.

Niektóre dzieci pisnęły ze strachu, inne ukryły twarze w dłoniach. Na oko dziesięcioletni, białowłosy chłopak siedział wyprostowany, a oczy błyszczały mu z podekscytowania. Zerknął na siedzącego obok przyjaciela. W spojrzeniu Epira dostrzegł tę samą żądzę przygód. Cicho umówili się na poszukiwanie domku Lepidendri.

Nazajutrz, kilkanaście minut przed wschodem słońca, Galileusz stawił się przy drewnianym mostku pod rozłożystym dębem. Na plecach miał zawiązany tobołek wypchany kanapkami i ciastem. Dreptał nerwowo w miejscu w oczekiwaniu na przyjaciela, który odrobinę się spóźniał. Chłopcy nie znali się długo. Epir wraz z rodziną przenieśli się do osady, po dramatycznym wypadku w Górach, niespełna pół roku temu. Od tego czasu chłopcy byli niemal nierozłączni. Bardzo szybko zawiązała się między nimi silna przyjaźń. Pozbawiony towarzystwa rówieśników Galileusz lgnął do nowego dzieciaka. Obaj nad wiek poważni rzadko psocili. Chętniej wędrowali po puszczy albo czytali.

Zatopiony w myślach Galileusz nie usłyszał zbliżającego się szybkim krokiem przyjaciela. Gdy dotarł do dębu stuknął czekającego chłopaka w ramię. Ten podskoczył, ale wyraźnie ucieszył się na widok przybysza. Mimo że Epir nie wyglądał najlepiej. Półdługie, ciemne włosy miał mocno rozczochrane. Jasne, szare oczy były wyraźnie przekrwione i opuchnięte. Ciemne, niemal fioletowe cienie pod oczami dopełniały ten smutny obraz. Epir ruszył w stronę mostka, nim Galileusz zdołał otworzyć usta. Po przekroczeniu rzeki ruszyli w głąb puszczy.

Kilka godzin później, kiedy słońce stanęło wysoko na niebie, połowa prowiantu zniknęła, a stopy piekły od długiej wędrówki, dotarli naprawdę daleko w głąb puszczy. Zielonkawy półmrok, który tu panował i elektryzująca cisza wywoływały w wędrowcach niepokój. Zatrzymali się pod strzelistą sosną aby zastanowić się nad dalszą drogą. Galileusz wyciągnął z tobołka wyrwaną ze starej książki mapę i próbował zlokalizować ich pozycję. W tym czasie Epir zaczął rozkopywać butem ziemię, czasem trafiając w zalegające tu szyszki.

– Wszystko w porządku? – zapytał białowłosy.

– Nie – odpowiedział Epir, nie przerywając kopania. – Chodzi o Maję. Podsłuchałem jak wczoraj wieczorem mama rozmawiała z uzdrowicielem. Prawdopodobnie koniec jest już bliski.

Głos mu zadrżał przy ostatnim zdaniu. Opuścił głowę, a kilka grubych, błyszczących łez spadło na ziemię. Galileusz podszedł do przyjaciela i położył mu dłoń na ramieniu. Nie miał pojęcia co powiedzieć w takiej sytuacji. Ostatecznie miał tylko dziesięć lat i w miarę szczęśliwe dzieciństwo. Nie przeżył jeszcze śmierci nikogo bliskiego, a rodzina Epira doświadczyła już niejednej straty. Nagle jedna z kopniętych szyszek trafiła Galileusza w czoło.

– Ała. Za co?

– To nie ja! Ta szyszka zawróciła w tamtym miejscu.

Zapominając o wcześniejszej rozmowie puścili się biegiem. Po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów poczuli wyraźną zmianę w powietrzu. Miejsce od którego odbiła się szyszka było wyraźnie chłodniejsze i stawiało delikatny opór. Po wkroczeniu w niewidzialną barierę na chwilę oczy zaszły im mgłą, a całe ciało oblekła kleista ciecz. Z kolejnym krokiem mgła opadła i dostrzegli drewnianą chatkę. W słomianym dachu ziała ogromna dziura, a drewniane, niegdyś bladoniebieskie, okiennice zwisały smętnie. Deski budujące ściany w wielu miejscach przegniły. Upiorne wrażenie potęgowała stara, na wpół spalona brzoza stojąca na straży domostwa.

– Myślisz, że to ta? – szeptem zapytał Galileusz.

– Musimy wejść żeby się przekonać – trochę głośniej odpowiedział drugi.

Ruszyli w stronę solidnie wyglądających drzwi. Te ustąpiły nim zdołali pomyśleć o sięgnięciu do mosiężnej klamki. Wewnątrz było duszno, a od wygaszonego, kaflowego pieca biło ciepło. Z głębi izby dochodziły ciche pomruki.

– Wchodźcie moi mili, dawno nie miałam gości – eteryczny, ociekający słodyczą  głos zapraszał z głębi.

Należał do widmowej kobiety, siedzącej w fotelu w najdalszym kącie izby. Długie, siwe włosy miała zaplecione w warkocz, który przerzuciła sobie do przodu przez lewe ramię. Białą, niemal przezroczystą twarz ozdabiały paciorkowate oczy w kolorze wyblakłej zieleni.

– Chcecie poznać swój los, kochani? – zapytała. – Podejdźcie i podajcie mi dłoń, a ja powiem co was czeka.

Epir bez wahania podszedł do pradawnej wieszczki. W trzech krokach pokonał dzielącą ich odległość i wyciągnął w jej stronę dłoń. Kobieta złapała chłopaka za nadgarstek. Oczy wywróciły jej się do wnętrza czaszki, a usta poruszyły się kilkukrotnie w niemej rozmowie.

– Śmierć twojej siostry – przemówiła po wyjściu z transu – nie będzie ostatnią, którą przeżyjesz. Siła, którą otrzymałeś nie dana ci jest przypadkowo. Tylko dzięki niej udźwigniesz cierpienie, które przyniesie ci Los.

Chłopiec zabrał rękę i wolno wycofał się w stronę przyjaciela. Popchnął go lekko w stronę wieszczki. Jednak Galileuszowi nie spieszyło się do niej. Obawiał się jej słów. Nie miał ochoty dowiadywać się cóż takiego zaplanowało dla niego Przeznaczenie. Z drugiej strony nie chciał być mniej odważny od Epira. Ostrożnie zbliżył się do zjawy. Wyciągnął prawą rękę i czekał. Poczuł chłód widmowych palców kobiety i mimowolnie się wzdrygnął.

Wieszczka pobladła jeszcze bardziej, a jej maleńkie oczka rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów. Usta zastygły jej w niemym krzyku. Nie wpadła w trans, tylko szybko cofnęła rękę.

– Ach, mój drogi chłopcze – zaczęła pełnym współczucia głosem. – Lepiej by było gdybyś się nigdy nie urodził. Los zakpi z ciebie okrutnie.

Przez ułamek sekundy widział w oczach Lepidenri złośliwy błysk satysfakcji. Kiedy poczuli, że nieznana siła pcha ich w stronę wyjścia oczy wieszczki były już pełne łez i smutku. Przelecieli przez izbę, minęli drzwi i magiczną barierę chroniącą domek przed niechcianymi gośćmi. Krótki lot zakończyli bolesnym upadkiem na ziemię.

– Nie będziemy o tym nikomu mówić – przełykając głośno ślinę  zaproponowała Galileusz.

Przerażonego Epira nie trzeba było przekonywać, skinął głową. Podniósł się z ziemi i podał dłoń przyjacielowi. Ruszyli w długą drogę powrotną, nie oglądając się za siebie.

Chłopcy byli ostatnimi osobami, które usłyszały przepowiednię z ust Lepidendri. Krótko po ich wizycie dach chatki ostatecznie się zapadł. Podniszczone ściany zawaliły się do środka i przestały być schronieniem dla widmowej postaci. Duch kobiety przepadł, a tląca się w niej iskra zapłonęła w nowo narodzonej dziewczynce.

Autor: Agnieszka L.

Entuzjastka aktywnego trybu życia (badmintonistka, biegaczka, spacerowiczka). Miłośniczka kotów. Z zawodu geolożka. Aspirująca pisarka.

3 przemyślenia nt. „Domek w lesie”

Dodaj komentarz