Ballada o wiedźmie

Wykroiłam mu serce, gdy tylko księżyc wzeszedł nad klifami. Pulsowało w mojej dłoni, chłodne i bezbarwne, odbijając srebrnymi błyskami światło pełni. Tak właśnie sądziłam, pomyślałam. Tak właśnie sądziłam, że jest zimne. To dlatego musiał je ogrzewać w tak wielu dłoniach i u tak różnych kobiet szukać dla niego barw. 

Serce wiło się jak ryba pomiędzy moimi palcami, usiłując wrócić w bezpieczną klatkę jego żeber, wtulić się w objęcia żył, tłuszczu i mięśni, schować znów przed moim spojrzeniem, które przykuło go do mnie w Beltaine. Zapomnieć mój dotyk i zapach, i słowa szeptane między uderzeniami fal o skały, gdy nawet przyrodę porwała nasza nagła namiętność. Ruszyć dalej po tym, jak zatrzymało się w chwili, gdyśmy się w sobie zakochali.

Wykroiłam mu serce i schowałam głęboko w fałdach sukni, by nie mógł odejść, jak odchodzili inni przed nim. Bez serca, które nie należało już do niego i dla którego nie musiał już dłużej szukać ciepła, ucichł i złagodniał, spotulniał jak stary kot, który niczego więcej nie pragnie niż słońca i pieszczot. Ja stałam się jego słońcem, we wszystkim był mi odtąd posłuszny. Mogłam wodzić go na niewidzialnej smyczy, stał się wierny jak najszlachetniejszy pies. 

Wiedziałam, jak wielką zyskam nad nim władzę – oraz jak ciężka będzie to odpowiedzialność. Serce trzeba karmić wzajemnością, by nie zmarniało, poić codziennie czułymi słówkami – inaczej uschnie, a on razem z nim. Serce należy dokładnie otulać czynami: tymi drobnymi jeszcze częściej niż największymi, bo to tych najdrobniejszych gestów łaknie najbardziej. Serce pragnie obecności, bycia w tu i teraz. Serce chce być widziane. Dlatego z początku regularnie wyjmowałam jego serce z warstw materiału, głaskałam czule, śpiewałam mu pieśni. Zawsze przy pełni, sama na klifie, by nikt nie podejrzał, jak rzucam zaklęcie, przelewałam w to serce niemal całą siebie. 

Szybko odkryłam, że uzależniłam się od jego bicia. Z drżeniem wyczekiwałam chwili, by zostać samej i spojrzeć na serce. By dotknąć go, posłuchać, jak przyspiesza, gdy biorę je w dłoń i pieszczę palcami. Nie spodziewałam się, że serce zyska władzę nade mną. Zastanawiałam się czasem: czy to ja zaklinam jego serce, czy może ono przeklęło mnie? Studiowałam uważnie jego tajemnice, ukryte w obu komorach, zapomniane w przedsionkach, tłoczone przez zastawki – by nawet teraz, trzymając je w dłoni, móc się upewnić, że jest całkowicie mój.

Wykroiłam mu serce, by nie pragnął już żadnej innej, by w moim blasku grzał się i żył. Przywiązałam go do siebie, bo nie potrafiłam zaufać, że mając serce na własność, podaruje je właśnie mnie. Lecz teraz, gdy jego spojrzenie przylgnęło do mnie z uwielbieniem i czcią, gdy był ze mną i dla mnie wszędzie i zawsze, gdy srebrzyste serce spoczywało w mojej ręce i mogłam je przejrzeć na wylot, zaczęłam się zastanawiać: czego tak naprawdę chcę? Czy wbiłam miecz w jego ciało z miłości do niego – czy może jednak po to, by pławić się w jego miłości do mnie?

Zaczełam uciekać przed nim i jego sercem. Wyjęłam je z fałd mojej sukni i ukryłam na dnie szuflady, by przestało mnie kusić. Zamknęłam szufladę na klucz, a klucz schowałam w kieszeni. Poczułam, że jego serce przesłoniło i jego, i mnie. Nie mogłam znieść ogromu jego oddania, bo czułam, że nie jest prawdziwe. Że je wymyśliłam i wyczarowałam, bo nie wierzyłam, że można tak po prostu i zwyczajnie pokochać taką mnie, jaką naprawdę jestem, bo sama się sobą brzydziłam. Sądziłam, że pragnę być tą jedyną, bezgranicznie kochaną. Że tylko jego miłość potwierdzi, że jestem kimś więcej niż tylko sobą. Nie potrafiłam dostrzec, że odbierając mu wolność, związałam i siebie. Zażądałam, by zrezygnował z siebie, zawłaszczyłam go, odbierając mu serce, i sama się przez to zgubiłam.

Wykroiłam mu serce tylko po to, by się przekonać, że go nie potrzebuję. Nie potrzebuję tego serca, wijącego się jak srebrzysta ryba między palcami mojej dłoni, by nadać sobie samej sens. 

* * *

Wiedźma wykroiła mi serce, gdy tylko księżyc wzeszedł nad klifami. W zimnym, srebrzystym świetle była jeszcze wspanialsza niż gdy ją po raz pierwszy ujrzałem. Jej oczy skrzyły się mocą, miała jej w sobie mnóstwo. Zdecydowana, pewna siebie i władcza, doskonale zdając sobie sprawę z własnej wartości, rozcięła mieczem moją skórę i ciało. Patrzyłem, jak serce wije się i pulsuje, zamknięte w jej mocnej dłoni. Nie protestowałem. Chciałem jej podarować o wiele więcej. Oddałem jej serce, by zawsze nosiła je przy sobie. Schowała je chciwie między fałdami sukni, ukryła przed światem, by mieć mnie na własność. Podziwiałem ją i byłem szczęśliwy, że wybrała właśnie mnie. Lecz szybko się okazało, że to ona, nie ja, nie potrafi wyżywić serca. Że nie ma dość wzajemności, by utrzymać je w dobrym stanie. I że to nie mnie tak naprawdę szukała, bo najpierw powinna zobaczyć samą siebie. Nie wystarczyło, że dzieliłem się z nią tym, jaką ja ją widziałem.

Wykroiła mi serce, by uschło ukryte w szufladzie, i odeszła. Szkoda, że nie oddała mi tego, co zawłaszczyła – przecież bez serca nie mogę pójść dalej.


Tekst inspirowany obrazem Pauli Rego „Anioł”.

Autor: Paulina Boguta-Miller

Jedno przemyślenie nt. „Ballada o wiedźmie”

Dodaj komentarz