Uwielbiam wprost tę chwilę po długim, letnim dniu, gdy rozbieram się w łazience, szykując się na chłodny prysznic, i czeszę włosy. Rozczesuję je z namysłem, patrząc sobie w oczy w lustrze – jakbym rozczesywała wspomnienie dnia. Kocham zapach swoich włosów latem. Biorę kosmyk w palce, podsuwam pod nos i wdycham.
Wdycham poranek, gdy jeszcze nie jest parno, wstaje dzień i złoto-pomarańczowe światło oblewa ramy otwartego na oścież okna.
Wdycham nieśpieszne śniadanie na balkonie, zapach kawy z mlekiem owsianym, pyszczek Zoi na moim kolanie – i to spojrzenie: „Hej, pańciu, tak bardzo cię kocham, przecież podzielisz się jajeczkiem, prawda?”
Wdycham cały długi spacer wzdłuż wału nad Wisłą, tak blisko Warszawy, a jakby w innym świecie.
Wdycham zieleń i obłędne, bezchmurne niebo. Słoneczne refleksy na wodzie, plusk, gdy M. rzuca Zoi patyk, bo płakała przy brzegu, że chce popływać, ale musi mieć konkretny cel, by wejść do wody i czuć się bezpiecznie.
Wdycham zapach arbuza i pomidorów, świeżej bułki i camemberta, które jemy, schowani wśród krzaków, by choć na chwilę uciec przed słońcem.
Wdycham śmiech, beztroskę, wędrówkę bez celu przed siebie. Radość, którą dzielę z psem, gdy tarza się w trawie, i z M., gdy leżymy i gapimy się w niebo. Krzyk jaskółek i złotą godzinę, wydobywającą całą miękkość ze świata.
Wdycham ciepły wieczór, gdy powietrze w końcu porusza się w lekkim wiaterku.
Uwielbiam, że to wszystko zostaje na moich włosach latem.
26 czerwca 2021