Widzę ją. Siedzi we wnęce, na parapecie okna, otoczona roślinami i poduszkami. Popija kawę z wielkiego kubka. Śmieje się, gdy spienione mleko łaskocze ją w nos – czasem jest jak taka mała dziewczynka umorusana czekoladą – to urocze, bo się tym zupełnie nie przejmuje. Czarno-biały pies śpi obok, łebek oparł o jej stopę. Głaszcze go czule. Zawsze miała w sobie ten rodzaj energii (jakieś pozytywne fluidy), która zjednywała jej psy i koty. Bije od niej blask – a może to tylko światło za jej plecami? Nie, nie. Widzę go w jej oczach. Pochodzi z jej wnętrza i czyni ją piękną także na zewnątrz. Delikatne zmarszczki w kącikach potwierdzają, że teraz jeszcze więcej się śmieje. To dobrze, cieszy mnie to. W jej śmiechu kryje się zachwyt światem.
Czuję ten spokój, który ją wypełnia. Wylewa się z niej, rozświetla pomieszczenie, otula i mnie ciepłą falą. Unosimy się w jej pogodzeniu się ze sobą. Patrząc na nią wiem, że nie tylko odnalazła siebie – ale też żyje dokładnie tak, jak naprawdę chce. Jest tu i teraz. Przeżywa w pełni każdą minutę, ponieważ uwolniła się zarówno od oczekiwań, jak i wątpliwości co do samej siebie. Nie musi nikomu niczego udowadniać, a już najmniej samej sobie. Uwolniła się od strachu przed brakiem akceptacji, bo wreszcie zaakceptowała, kim jest i jaka jest. Celebruje obecność ludzi w swoim życiu, ale nie jest od niej uzależniona – wie, że niektórzy idą z nią tylko przez fragment drogi i tym bardziej docenia, że są.
Dojrzała do tego, by nie bać się swojego zdania. Naprawdę jej zazdroszczę, że głośno mówi, co myśli, zamiast zapadać się w siebie. Wyciągnęła rękę do świata, a ten wyciągnął ją na powierzchnię.
Wiem, że dużo podróżuje. Widzę, że daje jej to kopa, by iść naprzód. Jednocześnie nadal lubi pielęgnować wspomnienia – zawsze była trochę sentymentalna. Na półce trzyma pełno fotobooków – pamiątek po odwiedzonych miejsca. Jestem pewna, że wraca do nich z radością, uskrzydlona własnymi opowieściami o tamtych przeżyciach, a jej myśli wybiegają już ku kolejnym wyjazdom.
Jak zwykle ma wokół siebie mnóstwo książek, ale dostrzegam też, że znów rysuje – zamiast gotowych zakładek używa swoich szkiców i akwareli. Hej, zresztą – czy tej sukienki, którą ma na sobie, przypadkiem nie uszyła sama? Tak się cieszę! Nareszcie po prostu robi to, co sprawia jej frajdę, zamiast jedynie w kółko mówić, czym chciałaby się zajmować. Jak wspaniale, że pielęgnuje swoje pasje. To dla mnie ważne, że spełnia się twórczo.
Teraz pisze jeszcze więcej, w dodatku publikuje sporo swoich tekstów. Lubi wypuszczać je w świat. Mówi, że skoro nadała kształt słowom, są już poza nią i mogą zacząć własne życie.
Widzę jej siłę – i jestem z niej dumna.
Patrzę na nią teraz, w świetle dnia, gdy tak siedzi na tle okna, a za sobą ma las. Na ekranie laptopa, który postawiła na stoliku kawowym, wyświetla się mój blog, a ona trzyma na kolanach moje zeszyty. Gładzi w zamyśleniu okładki, wącha pożółkły papier. Kartkuje jeden z pamiętników, tuż przy uchu, z lubością wsłuchując się w szelest zapisanych stron. To nasze wspólne małe dziwactwo – ten dźwięk sprawia nam przyjemność.
Widzę, jak czyta moje zapiski, a w jej oczach jest mnóstwo czułości. Nieważne, czy czyta mój dziennik, opowiadanie czy wpis na blogu. Czy sięga po jedną z recenzji książek, czy relacji z podróży. Nieważne, czy pochyla się nad nowym tekstem, napisanym niedawno, czy też sięga po ten najstarszy, popełniony przeze mnie jeszcze w liceum. Zawsze widzę w jej spojrzeniu zrozumienie i radość. „Cieszę się, że to napisałaś”, mówi. Uśmiecha się do mnie, ten uśmiech dosięga mnie przez pokój, przez czas i przestrzeń.
To właśnie dla niej piszę – trochę po to, by ją odczarować, by jej pomóc wyjść ze skorupy. A trochę po to, by pomóc sobie ją odnaleźć. Bo wiem, że tam jest. Zawsze wiedziałam. Czasem udaje mi się jej dosięgnąć – muskam ją słowami moich tekstów. Jest mi wdzięczna za to, że piszę, by lepiej nas zrozumieć.
Wiem, że mnie kocha, że mnie akceptuje taką, jaką jestem, razem z moimi lękami i nadziejami – także wtedy, gdy ja sama tracę z oczu swoją wartość. Ma ode mnie więcej doświadczenia i więcej wyrozumiałości. Kibicuje mi, gdy stawiam kolejne kroki. Powoli zmierzamy ku sobie.
Kiedyś spotkamy się w połowie drogi. Potwierdzi: „Zawsze miałaś mnie w sobie” – i przytuli mnie mocno. Będziemy tak trwać chwilę w objęciach, ja poszukująca, niepewna siebie, rozdarta między wieloma możliwościami samej siebie, oraz ja z głębi mnie, ta, którą zawsze się czułam, ale której nie umiałam wyrazić.
A później pójdę dalej, w zupełnie nowym kierunku, niesiona naszą wspólną siłą i odwagą, lżejsza o te słowa, które nieustannie piszemy dla siebie wzajemnie.
jesień 2020
Kocham <3
Wzrusz! <3 <3 <3
Poruszył mnie Twój tekst. Odnajduję w nim siebie. Ja już jestem po tym spotkaniu na wpół drogi. I jestem szczęśliwa. Dziękuję Ci za te piękne słowa <3
Dziękuję za te słowa i bardzo się cieszę, że Ty już odnalazłaś siebie! <3
Tak sobie myślę, że ta poetyckośc to jest to co najbardziej lubię w Twoich tekstach.
Ten bardzo mnie wzruszył – to, że umiesz w sobie dostrzec taką piękną stronę, że pomimo, że nadal jej poszukujesz to wiesz, że ona jest.
Gdyby ktoś mnie zapytał dla kogo piszę pomyślałabym, że dla siebie, ale ocenzurowałabym tę odpowiedź zanim wypowiedziałabym ją na głos. Podziwiam, że Ty napisałaś bez cenzury – z taką szczerościa i ciepłem wobec siebie.
Przejrzałam się w tym tekście. Piękny jest.
Dziękuję, Asiu ♥️
Ten tekst wypłynął ze mnie w zasadzie sam, pisał się trochę jakby bez mojego udziału. Myślę, że to taki pierwszy krok do pokochania siebie 😉 Cieszę się, że poruszył w Tobie jakieś struny i że widzisz w nim swoje odbicie. I dziękuję za słowa o poetyckości! To dla mnie ważne, bo prawda jest taka, że ja też to w swoich tekstach lubię, takie teksty jak ten są chyba najbardziej „moje”…