Nie będzie piękniejszego dnia niż dzisiejszy, pomyślałam, by obmyć się w żywej wodzie przed Wielkanocą.
Żywa woda to taka, w której jest życie.
Taka, która jest Źródłem życia.
Taka, która ma moc oczyszczenia.
Tematem Wielkiego Tygodnia oraz nadchodzących świąt jest śmierć i zmartwychwstanie. Nie tylko Jezusa Chrystusa, także całej przyrody, która jak co roku odradza się w swej nieposkromionej, seksualnej sile. Zając, towarzysz anglosaskiej lunarnej bogini Eostre, jest właśnie symbolem płodności i seksualności.
Kościół katolicki nie ma na te podstawowe tematy żadnego monopolu. Warto ująć je po swojemu, rytualnie, przeżyciowo.
Pełnia księżyca w zeszły weekend znowu była dla mnie trudna. Wypłynęło mnóstwo samoobwiniających, krytycznych myśli. Pojawiły się jak zatruty szlam na rzece.
Z pełnią to już jest tak, że strasznie potrafi namieszać. Wyciąga na powierzchnię to, co fałszywe i niepotrzebne. A to boli. Dzieje się to jednak nie po to, byśmy się w tym babrały, ale po to, byśmy się z tym pożegnały.
I ja się żegnam, oddaję wodzie, nie raz, wiele razy, ciągle od nowa. Patrzę jak umierają iluzje, plany, niedokończone projekty, przeświadczenia, że to lub owo “musi być tak i nie inaczej”. Schematy myślowe, do których byłam tak przywiązana.
Zimna żywa woda zabiera wielką część mojego przedcovidowego życia.
A ja odradzam się w tym, co JEST.