Kocica, ogień i Afera

Pracowałam w młynie ojca tak ciężko, że w moich żyłach zamiast krwi płynęła mąka.

Byłam najmłodszą córką młynarza i na swoje nieszczęście jedyną. Moja matka nie żyła. Mój ojciec zamienił miłość na pieniądze i bat, który spadał na moje plecy. Mój najstarszy brat łoił każdego dnia swoją żonę, ale i tak to on dziedziczył młyn. Mój młodszy brat łoił każdego dnia wino w oberży, ale i tak on dziedziczył pola ojca.

A ja – cóż, ja miałam na nich wszystkich pracować.

Płakałam tylko wieczorami, gdy światła gasły, a moja komórka pogrążała się w mroku. Moje serce nie znało radości, a każdy mój dzień zlewał się w jedno. Poranek, południe, wieczór, to wszystko przepływało jak ziarna mąki między moimi palcami. Pamiętałam, że kiedyś było inaczej. Że kiedy żyła moja matka, ja spędzałam z nią czas w ogrodzie, poznawałam piękno świata i cieszyłam się tym, co przynosi każdy dzień. Razem z matką siadałyśmy wśród krzewów i opowiadałyśmy sobie historie. Kochałam snuć opowieści, tworzyć nowe postacie, zamykać uczucia w słowa, a mama zawsze głaskała mnie po głowie i mówiła: Moja mała, dzielna bajarka.

Teraz nie było już bajarki.

Teraz została młynarka. Jej zapłakane oczy, zdarte dłonie i zbolałe serce.

Ale wszystko się zmieniło, gdy we młynie pojawiła się ona.

***

Tego ranka najpierw zobaczyłam czub złotego buta, wystający zza worów z mąką, które pięły się aż pod sufit stodoły. Potem moim oczom ukazała się noga – dziwna noga, kosmata noga, zdumiewająca mała noga. A gdy zza wora wyskoczyło obce stworzenie, ja prawie padłam w siano ze zdumienia.

Stworzenie owo miało złote buty na solidnym obcasie, kapelusz z pawim piórem, bordowy klejnot na włochatej szyi i szmaragdowy wisior na ogonie.

Tak, to stworzenie miało ogon.

W pierwszej chwili język mi stanął dęba i nie wiedziałam co powiedzieć. Ale na pysku stworzenia pojawił się szelmowski uśmiech, a spod różowego noska popłynął ludzki głos.

– No co tam, Kochanieńka? Kocicy w butach nie widziałaś?

***  

Mała młynarka patrzyła na mnie, jakbym była dziwem. Owszem znalezienie butów na koci rozmiar graniczyło z cudem, nie mówiąc o podwędzeniu kapelusza i klejnotów, ale na wszelkie kocie miłości, przecież ludzkie kobiety wierzą w większe niewiarygodności, niż to.

Na przykład: w to, że on się zmieni.

Albo w to, że ta baba, całująca go na uczcie, nic nie znaczy.

– Posłuchaj, moja droga, bo mam sprawę – powiedziałam jej, gdyż czas mnie naglił. – Gdybym była facetem, teraz pewnie leciałby jakiś skomplikowany fortel, ale ja lubię prosto i do rzeczy. Pieprznięta bestia pustoszy wioskę obok. Potrzebujemy Twojej pomocy.

Zamiast strachu w oczach córki młynarza pojawiły się łzy.

– A jak ja mogę pomóc? Mam strzelać mąką czy sypać bułkami?

– Moja kumpela – zniżyłam głos – twierdzi, że będzie potrzebna pomoc bajarki.

Oczy młynarki rozszerzyły się jak dwie kajzerki.

Nie zdążyłam jednak wiele wyjaśnić, bo nagle przed drzwiami zrobił się rumor i do środka wparowała…

– Afera! – huknęłam, bo moja rudowłosa towarzyszka wpadła z impetem do stodoły na swoim rumaku. Odstawiona jak zwykle, jakby szła na bal, a nie na napieprzankę z potworami – w zielonej sukience, z długim welonem i czarnymi glanami.

Do przemierzania mil po pustkowiach i kopania skurwysynów po jajach.

– A ty kim jesteś? – zapytała pobladła młynarka.

– Nazywam się Afelandra Mimoza Karlenna Riverni – odparła moja towarzyszka. – W skrócie: Afera.

– Dalej nie wiem, kim jesteś.

– A nie widać? – parsknęła Afera. – Jestem księżniczką na białym koniu, urwałam się z balu i nie mam zamiaru wracać. Porywam cię z tego pierdolnika, bo potrzebujemy…

– Bajarki – przerwałam Aferze – właśnie rozmawiałam z nią o tym na spokojnie.

Afera popatrzyła na mnie, a ja już wiedziałam, że jest źle.

– Nie ma na spokojnie, Kocico. Dziki ogień płonie nad jej siedliskiem.

Za jedno doceniłam młynarkę.

Bez większych pytań wskoczyła na białego konia i pognałyśmy obie w siną dal.

***

Gdy wjechałyśmy do lasu, ja niczego nie rozumiałam. Przede mną na koniu siedziała rudowłosa piękność, wyszczekany kot, a gdzieś na horyzoncie łopotała złota łuna pożaru. Powietrze robiło się coraz bardziej gęste i duszące, z każdym mijanym drzewem było coraz goręcej, iskry coraz mocniej tańczyły w powietrzu, aż wreszcie wpadłyśmy na polanę.

Wtedy przeraziłam się nie na żarty.

Na środku polany rosło drzewo – a raczej to, co z drzewa pozostało. Jego korona tonęła w ogniu, ale nie spalała się, zupełnie, jakby jakieś stworzenie opętało ją swoją mocą. Ogień nie rozprzestrzeniał się dalej, ale dookoła, jak okiem sięgnąć, pojawiały się plamy nadpalonych fragmenty lasu, a na wzgórzu, które zamykało horyzont w prześwitach między pniami, widać było spalone zabudowania gospodarstw. Najwyraźniej ten ogień był dobrze zorganizowany i zdecydowanie kapryśny.

A co gorsza, nie tylko ja stanęłam z nim do walki. Dookoła drzewa, wśród ściętych czernią pogorzeliska krzewów, jaśniała biel ludzkich szkieletów.

– Byli tu już książęta wszelkiej maści, ale spasowali, jak się okazało, że nie ma w tym biznesie żadnej księżniczki do zdobycia. – powiedziała Kocica. – Aż wreszcie my tu wpadłyśmy z Aferą i Afera ma teorię, że trzeba opowiedzieć temu czemuś bajkę.

– Dlaczego? – zapytałam, nie wnikając, że pytam puchatego kota.

A wtedy odezwała się rudowłosa Afera.

– Wszyscy kochają bajki. Nawet, jeśli o tym nie wiedzą.

***

Miałam wrażenie, że młynarka zaraz obedrze nas ze skóry. Na pewno mnie, bo jako kocica byłam mniejsza, ale nie miałam pewności co do losów loków Afery. Dziewczyna stała. Patrzyła na płonące drzewo. Ocierała łzy. Drżała jak wierzba na wietrze.

Aż wreszcie podeszła bliżej.

– Czy jest ktoś z tobą na drzewie? – rzuciła nieśmiało ku górze.

– Nie ma nikogo i nikogo nie będzie! – zacharczał głos. – Tutaj, na całym świecie, spalę wszystko.

– Możesz wszystko spalić na całym świecie. – powiedziała spokojnie młynarka, jakby ukoiło ją to, że usłyszała jakikolwiek głos. – Ale wiesz, jak wtedy będziesz samotna?

– Ja chcę być samotna! – warknął głos a iskry mocniej furgnęły w górę.

Dziewczyna zadrżała, jakby miała złożyć się do płaczu.

– To nie jest miłe. – powiedziała po długiej chwili. – Gdy jesteś samotna, nikt nie podziwia blasku Twojego ognia.

A potem usiadła u stóp drzewa, naprzeciw kości martwych śmiałków i zaczęła opowiadać bajkę.

***

Bajkę o Matce Ziemi opowiadała mi matka w ogrodzie. Pamiętałam ją jak dzisiaj – i bajkę, i moją piękną matkę, czeszącą swoje włosy w blasku poranka.

W tej bajce Matka Ziemia rodziła cały świat. Wydawała z siebie niebo i ziemię, słońce i gwiazdy, morza i połacie pól.  Moja mama mówiła: a na koniec narodziła ciebie, moją najwspanialszą dziewczynkę. I dopiero, jak Matka Ziemia zobaczyła najwspanialszą dziewczynkę, zrozumiała, jak to wszystko było dobre.

A teraz ja, siedząc pod płomienistym drzewem, powiedziałam: a na końcu Matka Ziemia narodziła iskrę.

I wtedy z drzewa rozległ się dziki wrzask.

– To nieprawda! Ogień niszczy.

Zamilkłam. Tak, wiele rzeczy może niszczyć. Mój ojciec niszczył moje życie, moi bracia niszczyli moje życie.

A przecież moglibyśmy żyć razem i pomagać sobie tworzyć się na nowo.

Zamiast zła wybrać dobro.

Głos mi uwiązł w gardle, gdy sobie to wyobraziłam, gdy pomyślałam o czułości ojca i braci. Ale baśnie mają swój porządek, a ciarki na plecach zdradzały mi, że pora na morał.

– Ale ogień może też grzać – powiedziałam ognistemu stworzeniu. – Może rozświetlać ciemność i przywoływać jasność, kiedy wszystko wydaje się nocą.

I wtedy drzewo zatrzęsło się potężnie.

*** 

Nie sądziłam, że to kiedyś zobaczę w swoim kocim życiu. Płonące do tej pory drzewo nagle zadygotało i zadrżało, ziemia zatrzęsła się jak cholera, a ja pożegnałam się z każdym ze swoich dziewięciu żyć.

A potem… ognista korona drzewa trysnęła najprawdziwszymi łzami.

Zasyczałam i dałam dyla w krzaki, bo ogień ogniem, ryzyko ryzykiem, ale kot i woda to najgorsze połączenie. I z tych krzaków widziałam, jak szarozłota sylwetka schodzi z drzewa. Jak pada w objęcia młynarki. Jak mokra od stóp do głów Afera przytula się do nich.

Wskoczyłam im na ramiona, gdy deszcz łez ustał.

A potem… sami wiecie, co jest na końcu każdej bajki.

*** 

Gdy księżniczka Afera złapała udziec dzika, nie mogłam w to uwierzyć. Nadal byłam sobą, prostą młynarką. Ale siedziałam obok księżniczki, gadającego kota i ducha ognia – zagubionej salamandry, która była ostatnią ze swojego gatunku na świecie.

Ogień palił się radośnie, pieczyste piekło się wybornie, bo salamandra czuwała nad tym,  a księżniczka polewała nam wszystkim wino do złotych kubeczków.

Tak, miałyśmy co świętować.

Kocica i Afera zdecydowały się przyjąć nas do ekipy. Mnie i zagubioną salamandrę. Miałyśmy razem ruszyć, pomagać ludziom, ratować światy i robić te wszystkie rzeczy, o których potem powstają najlepsze opowieści.

A ja nie myślałam o domu. Nie myślałam o ojcu i braciach. Myślałam o tym, że znów jestem bajarką.

I o tym, co jeszcze tego samego wieczora powiedziała mi pucująca złote buty Kocica.

To Twoja pasja jest iskrą, co potrafi rozświetlać każdą ciemność.

Dodaj komentarz