Bluszcz

“Kiedyś będziecie się z tego śmiać” – powiedziała mi przyjaciółka tydzień wcześniej. Chuja, a nie się będziemy śmiać. Śmiać się będziemy na pogrzebie. Ja na twoim, albo ty na moim.

Pamiętasz nasz wyjazd nad jezioro? To był sam początek wiosny, twoje urodziny. Nocą wciąż jeszcze trochę mroziło. Ja właśnie wychodziłam z depresji, ty w swoim szaleństwie zaczynałeś dopiero nurkować. Rozwiesiłeś mi hamak między dwiema sosnami. Za wysoko. “Nie sięgam nogami do ziemi” – powiedziałam, licząc że pomożesz mi się na niego wdrapać. Ale ty wzruszyłeś tylko ramionami i wróciłeś do ogniska. Po chwili byłeś już z powrotem przy mnie z herbatą. Najpierw powąchałam, próbując wywąchać nietypowe nuty. Gorzkie migdały? Cykuta? Nic, żadnego zapachu. Ale to o niczym nie musi świadczyć. Potem zamoczyłam sam czubek języka. Żadnej goryczki. Ale ostrożności nigdy za wiele. Skoro ja wpadłam na pomysł z truciem, ty przecież też mogłeś. Zamiast pociągnąć łyk z parującego kubka, poczekałam aż się odwrócisz i wylałam całą zawartość na leśną ściółkę. Domyślałam się, czego sobie życzyłeś zdmuchując świeczki na urodzinowym torcie i trochę się obawiałam, że mógłbyś chcieć trochę pomóc szczęściu.

Czyj to był pomysł? Nie pamiętam. Od czasu do czasu robiliśmy sobie takie ratunkowe wyjazdy – zafundować sobie lot w przeszłość, obudzić wspomnienia. Znowu się zapragnąć, znowu spojrzeć na siebie tak, jak przed laty. Wracaliśmy nienawidząc się jeszcze bardziej. Umęczeni swoim towarzystwem. Ukradkiem szukający zasięgu, żeby napisać krótką wiadomość do tej osoby, co ją akurat mieliśmy na boku. I cholernie skacowani. Mimo wszystko to były dobre dwa dni. Może nawet najlepsze od wielu, wielu miesięcy. “To dlatego, że głównie siedziałaś cicho” – powiedziałbyś teraz. I pewnie masz rację. Milczeliśmy, spoglądaliśmy na siebie spode łba. Byliśmy czujni. Skazani na leśną głuszę i oglądanie swoich zmęczonych twarzy. A jednak było coś miłego w tych wieczorach. Nietoperze przecinające ciemniejące niebo. Twoje ciche pochrapywanie na składanym krześle. Zapach gasnącego ogniska.

Pociągnęłam łyk prosto z butelki. “O czym myślisz?” – spytałeś. Mogłam odpowiedzieć zgodnie z prawdą, ale mogłam też ci dosrać. Oczywiście, że wybrałam opcję numer dwa.

“O tym, gdzie bym mogła teraz być, gdybym za ciebie nie wyszła” – przewróciłeś oczami i zaśmiałeś się bezbarwnie. Ciągnęłam dalej: “Miałabym wysokiego faceta. Leżelibyśmy teraz razem na plaży w jakimś ciepłym kraju i palili trawę. Żadnego ślubu. Trójka pięknych, pięknych dzieci – zostałyby w domu, z naszą nianią.” – tu czknęłam – “Nie za młodą, nie za starą. Mój facet by jej po kryjomu nie ruchał, bo by był kurwa lojalny.”

“Jego też byś zniszczyła. Ty wszystko niszczysz” – podałam mu butelkę, wziął łyk, skrzywił się lekko. “Musimy się w końcu rozwieść:” – powiedział. Przytaknęłam.

Dwójka nienawidzących się ludzi w samym środku lasu. Północ. Uprawialiśmy wtedy najlepszy seks. W końcu nie zostało nam już nic innego.

Autor: argi

Jedno przemyślenie nt. „Bluszcz”

  1. Aga, jestem zakochana w Twoich tekstach!
    Tak trafnie pokazujesz jak ciężko ludziom się dogadać, jak nie jesteśmy nauczeni komunikacji, jak wielu problemów możnaby uniknąć gdybyśmy chcieli i umieli ze sobą rozmawiać.

Dodaj komentarz