Złotokap zwyczajny

Spotkaliśmy się pół roku temu na imprezie przy ognisku u wspólnych znajomych. Zacznijmy od tego, że kompletnie nie rozumiem konceptu imprez przy ognisku. Przy ogniu jest zawsze za ciepło, z dala od ognia jest zawsze za zimno. Po wszystkim człowiek calusieńki śmierdzi dymem. Na dodatek zawsze musi się pojawić ten jeden koleś wyrywający laski na gitarę akustyczną.

Chciałem zwinąć się po dwóch piwach, ale wtedy ją namierzyłem. To nie była jedna z tych kobiet, które spotykasz w klubie, na uczelni albo w biurze. Krótkie włosy tańczyły jej na ramionach kiedy opowiadała o czymś z przejęciem. Była głośna i rozćwierkana. Tylko ktoś zupełnie ślepy i głuchy mógłby ją przegapić. Śmiała się tak, że misją wieczoru stało się dla mnie rozbawienie jej jeszcze bardziej. Chciałem zobaczyć białe zęby i zmarszczony nos. Kręciłem się obok, przyniosłem jej piwo. Zaiskrzyło od razu.

“Masz zgryz zupełnie jak Freddie Mercury” – powiedziała do mnie. 

“To komplement?”

“Jak najbardziej”

“A ty się cudownie śmiejesz” – odpowiedziałem. Może i brzmiało banalnie, ale chwyciło. Zarumieniła się. Moje dwa piwa zmieniły się w sześć. Słońce zaszło, wieczór robił się coraz bardziej senny. Ludzie powoli zbierali się do domów i po chwili została nas już tylko garstka. Gospodarze imprezy kłócili się właśnie na śmierć i życie. Ja słuchałem Ronji, a po drugiej stronie ogniska chłopak z długimi włosami grał na gitarze akustycznej. Dookoła niego siedziało kilka dziewczyn.

“Widziałaś kiedyś coś bardziej żenującego niż koleś, który przynosi na imprezę gitarę akustyczną?” – zapytałem, a Ronja się znów roześmiała. 

“Nigdy. Kolesie z gitarą akustyczną są zakałą wszystkich imprez”

“Przyniesienie gitary akustycznej na imprezę jest ostatecznym aktem desperacji” – ciągnąłem widząc ten zmarszczony nos – “Zamiast targać ze sobą ten sprzęt mógł po prostu stanąć na środku i krzyknąć, że cierpi na kompletny brak osobowości. Co on w ogóle gra? Oasis?”

“Jak w mordę strzelił, to jest Wonderwall”

“O żesz kurwa. Gorsze byłoby tylko błaganie tych lasek na kolanach, żeby wróciły z nim do domu” – Ronja płakała ze śmiechu. Po policzku spłynęła jej pojedyncza łezka. Miałem ochotę ją zetrzeć. Albo objąć jej plecy ramieniem, żeby nie spadła przypadkiem z drewnianej ławki. Ale kiedy przygotowywałem się psychicznie na ten krok, Ronja wyprostowała się i starła łezkę sama wierzchem swojej dłoni.

“O raju. Było super miło, ale muszę się już zwijać” – powiedziała podnosząc się.

“Hej, może cię odprowadzę?”

“Nie trzeba” – uśmiechnęła się, po czym odwróciła się do gościa z gitarą – “Adam, idziemy?”

Chłopak przestał grać, przeprosił dziewczyny i podszedł do nas. Stanął za Ronją i objął ją w pasie.

“O czym sobie tak ćwierkacie?” – zapytał i skinął w moim kierunku głową na powitanie.

“Oj wiesz. O tym, jakie żałosne jest wyrywanie lasek na imprezach metodą na wrażliwego chłopca z gitarą” – Adam się skrzywił, a ja miałem ochotę wykopać sobie przytulną dziurę w ziemi, wpełznąć do niej i nie wychodzić już nigdy w życiu.

“Miło było cię poznać” – powiedziała na pożegnanie. Wypaliłem trzy fajki pod rząd. To było najszybsze zakochanie w moim życiu. I najszybciej złamane serce.

Dwa tygodnie później byliśmy razem. „Goście z gitarą są tacy żenujący. Idziemy na piwo?” – napisała. Nie wiem w jakich okolicznościach rozeszła się z Adamem, nie chciała o tym opowiadać. Zapytałem, czy jej coś zrobił. Czy uważa związek z nim za błąd. Odpowiedziała mi, że w życiu popełniła tylko dwa błędy. Pierwszy – sprzedawała kwas i drugi – próbowała sprzedać kwas policjantce. Adam był cudownym doświadczeniem. I tyle. Koniec tematu.

Długo o tym myślałem. Ja nie chciałem być tylko doświadczeniem. Chciałem, żeby Ronja szalała za mną tak, jak ja szalałem za nią. Ale ona nie szalała. Po prostu wpełzła między moje rzeczy i zupełnie jak kot zagarnęła sobie moją przestrzeń. Zagrzała miejsce w ciemnym mieszkaniu na będzińskiej Syberce. Zajęła mój ulubiony fotel. Malowała paznokcie u stóp na moim białym prześcieradle. Puszczała swój ulubiony serial i usypiała po czterech minutach z głową na moich udach. Namówiła mnie na przemalowanie sypialni na turkusowo (“Oszalałeś?” – powiedziała do mnie ze skwaszoną miną, kiedy staliśmy w dziale z farbami w Castoramie – “Nie po to wyprowadzałam się od matki, żeby teraz malować ściany na BEŻOWO”).

Uparłem się. Postanowiłem udomowić tego kota.
Uratować. Tak jak ten kot uratował mnie przed nudą i samotnością, rozlewając przy okazji czerwony lakier na pościeli i puszczając czarny rap z lat 90. o piątej nad ranem. 

*

Pierwszy wspólny wyjazd okazał się niestety też ostatnim.

Siedzieliśmy nad okrągłym, kretyńsko małym stolikiem na stacji benzynowej. Ledwo się na nim mieściły dwie duże kawy i dwa rogaliki. Ot, uroki śniadań w podróży. Ronja opierała łokcie na krawędzi stołu. Kaptur wielkiej, błękitnej bluzy naciągnęła na głowę. Szpiczasty podbródek schowała w dłoniach i wyglądała, jakby sekundy dzieliły ją od drzemki na siedząco.

“Powinnaś nauczyć się odmawiać. Mówić nie innym ludziom” – powiedziałem. Uniosła brew. W niebieskim oku błysnęła szalona iskierka.

“Tobie też?” – zapytała. Kącik ust powędrował w górę.

“Tak, mnie też. Musisz o siebie dbać, mała. Wyznaczać granice. To dobre dla twojej głowy” – Ronja westchnęła.

“Myślałam, że zmierzamy w kierunku seksu oralnego na leśnym parkingu. Takiego, że udajemy, że nie chcę. A nie… Bieda sesji terapeutycznej” – iskierka zniknęła. Dziewczyna zajęła się skubaniem swojego rogalika.

Seksu w samochodzie nie było. Posprzeczaliśmy się. 

“To się kurwa przestań zachowywać tak, jakbym ci miała coś zawdzięczać. Jakbyś mnie chciał… Sama nie wiem. Wychować.” – krzyczyała.

“Ronja. Ale ty rok temu dosłownie jadłaś ze śmietnika”

“To ekologia, kretynie!”

Cisza.

“Przepraszam” – zreflektowałem się.

“Patrz jaki śmieszny kościół” – wskazała palcem białą budowlę za oknem. Zrozumiałem przekaz – kłótnia zakończona.

“Powojenne kościoły są okropne. Jak karykatury”

“Żartujesz? Wyglądają niesamowicie. Jak pojazdy kosmiczne, które czekają na sygnał od statku-matki z okolic Alfa Centauri. Jak nic staną wtedy na wielkich, żelaznych nogach i zaczną inwazję. ” – roześmiałem się. Ronja wróciła.

Kiedy obudziłem się rano w hotelowym pokoju, jej nie było już obok. Zostawiła mi kartkę na stoliku nocnym:

“Jak potrzebujesz damy w opałach to sobie ją znajdź zamiast ją ze mnie robić. 
Nie potrzebuję pomocy.”

Zmiąłem kartkę w dłoniach i wrzuciłem do kosza na śmieci. Zapakowałem torby do bagażnika i odpaliłem silnik. Widziałem jak łapała stopa przed zjazdem na autostradę. Chciałem się zatrzymać, ale coś mnie powstrzymało. 

To nie był kot, to była cholerna puma. Miejsce pumy jest na wolności, nie w mieszkaniu jakiegoś kretyna.

Wszedłem do pustego mieszkania na Syberce. Wyciągnąłem telefon i napisałem do byłej.

Nie do Ronji. Do innej byłej.

Autor: argi

6 przemyśleń nt. „Złotokap zwyczajny”

  1. Aga, jestem wielka fanką tego Twojego cyklu związkowych opowieści. Świetne są. Czekam na następne jak na odcinek ulubionego serialu. Każda kolejna coraz lepsza, w każdej można odnaleźć jakiś bliski kawałek. Zachwycają mnie.

Dodaj komentarz