Halloween 2022

To zdarzyło się parę dni temu w nocy, już przykładałam głowę do poduszki i powoli odpływałam w błogi niebyt jak nagle 100 decybeli jakiejś heavy metalowej kapeli z lat 80tych wyrwało mnie i postawiło do pionu. Ktoś z góry znów urządzał sobie party. Nie znam sąsiadów, bo dopiero od paru miesięcy mieszkam w tym budynku i to w pierwszych drzwiach na parterze, więc mam najmniejsze szanse, żeby kogoś poznać. Nade mną mieszkają ludzie z małymi dziećmi, które ciągle wyją, ale już wolałabym je niż tą imprezę, szczególnie, że z samego rana miałam w robocie ważną prezentację. Leżałam tak z 10 min i zastanawiałam się jak te bachory przy tej ilości decybeli mogą spać i że jeszcze ich rodzicie z awanturą nie wybiegli na klatkę to był chyba cud. Para staruszków z drugiego piętra pewnie spała kamiennym snem bo i tak aparaty słuchowe leżały obok wyjęte. Reszta sąsiadów to chyba wyjechała już do rodziny zwiedzać groby, bo nikt z góry nawet „kurwa zamknijcie się wreszcie” nie rzucił. No nic postanowiłam się ubrać, bo jakie miałam wyjście i potraktować małą awanturką imprezowiczów, w końcu każdy powód jest dobry, żeby wreszcie poznać sąsiadów. Mój blok ma trzy lub cztery piętra, nie wiem dokładnie, bo oprócz piwnicy i parteru niczego innego nie zwiedzałam, bo i po co. Na każdym piętrze są po dwa mieszkania i zakładałam, że na samej górze tak samo. Ale okazało się, jak szłam przez ciemną klatkę schodową świecąc sobie komórką, że ostatnie piętro ma tylko jedno, i z tego właśnie mieszkania wydobywała się muzyka żywcem wyjęte z sali tortur z Guantanamo. Na klatce walały się puste butelki po piwie, niedopałki papierosów i zużyte prezerwatywy a wokół unosił się charakterystyczny zapach trawki. Stojąc na ostatnim stopniu schodów zastanawiam się czy nie wyskoczy na mnie zaraz jakiś ujebany typ i nie skończę tu tej mojej przygody z poznawaniem sąsiadów. Nic takiego na szczęście się nie stało, a oprócz syfu na klatce nie pojawił się żaden odpowiedzialny za ów syf człowiek. Drzwi mieszkania były lekko uchylone i z wnętrza wydobywało się czerwone światło a la disco lata 70te, zmieniające się co chwila w różowe, a potem znów czerwień. Na drzwiach wisiał fluorescencyjny kościotrup z halloweenowej kolekcji Tigera za 5,99, wiem bo sama miałam identyczny, a pod spodem zachęcający napis „Cukierek albo psikus wejdź jeśli się odważysz”. Odwagi mi na szczęście nie brakowało, bo byłam już na takim wkurwie, że gotowa byłam zrobić im Halloween razem z piątkiem trzynastego, wiem co zrobiliście zeszłego lata i Carrie. Pchnęłam drzwi tak że uderzyły w ścianę a kościotrup z chińskiego plastiku spadł i roztrzaskał się na kawałki, no 5,99 do czegoś w końcu zobowiązuje. Weszłam do środka i od razu wyłączyłam dudnią muzykę, bo komórka i głośniki stały akurat na półce w przedpokoju. Dzwoniąca w uszach cisza była jak balsam na moje serce. Spodziewałam się wrzasków i protestów ze strony imprezowiczów ale nic takiego się nie stało, nawet nikt nie wyszedł z pokoju sprawdzić co się dzieje.
 „Pewnie leżą ujebani i jest mi wszystko jedno” pomyślałam i postanowiłem wrócić do łóżka.
Skoro sprawa i tak się rozwiązała to po co bez sensu robić awanturę. Wrzuciłam jeszcze komórkę do stojącego na środku białego kozaczka i na wszelki wypadek, żeby za 5 min znów nie włączyli mi nad głową dyskoteki, buta kopnęłam w nieokreślone miejsce w głąb mieszkania i jak gdyby nigdy nic wycofałam się w stronę drzwi. Te jednak były zamknięte. Złapałam za klamkę i mocno szarpnęłam i nic. Nie było żadnej zasuwy, a jedyny zamek nie miał klucza. Mocno już wkurwiona pomyślałam, że jakiś jajcarz postanowił sobie ze mnie zakpić i jak tylko go znajdę to zrobię mu z dupy jesień średniowiecza. W tym samym momencie moja komórka postanowiła odmówić współpracy i mieszkanie zalała ciemność, a jedynym światłem stały się miejskie latarnie, które przynajmniej pozwoliły mi się nie zabić. Już żałowałam, że pozbyłam się komórki właściciela, którą kopnęłam nie wiadomo gdzie i teraz na pewno przy tym świetle nie uda mi się jej znaleźć.
Przede mną przez otwarty salon z dużymi dwuskrzydłowymi drzwiami wylewało się przydymione światło z ulicy i tam postanowiłam zacząć swoje poszukiwania. W mieszkaniu było cicho, za cicho, nie słychać było ani chrapanie pijanych imprezowiczów ani nawet ich oddechu. Salon miał chyba z 50 m, jasne kanapy, chyba skórzane, stały na środku wokół designerskiego stolika kawowego, na którym walały się resztki drinków z oczkiem, Halloweenowych cukierków, butelki po szampanie i niedopałki fajków. Z sufitu zwisały eteryczne dekoracje duchów, które o mało nie przyprawiły mnie o zawał serca. W świetle latarni robiły piorunujące wrażenie. Oprócz tego pokój był pusty. Szłam dalej potykając się o leżące na podłodze balony i plastikowe szkielety z tej samej kolekcji Tigera. Dalej była kuchnia. Ani żywego ducha, ale resztki jedzenia i alkoholu stały na blatach i stole. Skubnęłam halloweenowe ciasteczko w kształcie palucha czarownicy. „Mmmm pycha, do muzyki może nie mają gustu, ale catering pierwsza klasa” – pomyślałam. Szłam dalej otwierając po kolei drzwi czterech sypialni i dwóch łazienek. Nikogo. Wróciłam do salonu i usiadłem przy stoliku. Nagle usłyszałam jakiś dźwięk wydobywający się z szafy.
– Jest tu ktoś – zapytałam głośno – wyłaź do cholery, bo ja muszę wrócić do domu, a drzwi są zamknięte na klucz.
Odpowiedziała mi cisza.
– Ja pierdolę niech się ktoś odezwie- krzyknęłam już nieźle wkurwiona.
Nic wciąż cisza.
Zabrałem się za szukanie nieszczęsnego kozaczka, do którego wrzuciłam komórkę właściciela. Zawsze to jakaś opcja zadzwonić po straż albo policję. Klęcząc na podłodze i macając po omacku pod kanapą zauważyłam nagle, że zrobiło się ciemniej. Wstałam i podeszłam do okna, uderzając się po drodze w mały palec o nóżkę stolika i klnąc przy tym niemiłosiernie. Osiedle spowiła gęsta, mroczna mgła, światła latarni nie było już prawie widać a blok z naprzeciwka znikną całkowicie. Byłam już tym coraz bardziej zmęczona, chciałam wrócić do łóżka, a w panikę nie wpadłam na razie tylko dlatego, że miałam wrażenie, że w mieszkaniu nie ma nikogo. Na wszelki wypadek nie chciałam myśleć o tym w jaki sposób zatrzasnęły się drzwi, może ktoś zamkną mnie od zewnątrz dla jaj. W końcu jak nie cukierek to psikus, a słodyczy ze sobą nie wzięłam. Postanowiłam iść do kuchni i pogrzebać w lodówce, bo z tego wszystkiego zrobiłam się głodna. Zawsze żarłam na stres. Poszłam w kierunku kuchni, ale zamiast drzwi zderzyłam się ze ścianą. Czemu wcześniej nie przyszła mi do głowy ta myśl że pięćdziesięciometrowy salon, wielka kuchnia, kilka sypialni w PRL-owskim bloku z lat siedemdziesiątych to sprawa co najmniej podejrzana. Sama miałam niecałe 40 m. Macając rękami ścianę natknęłam się na coś mokrego, gęstego i lepkiego.
 „Fuj – pomyślałam – „co za paskudztwo mają na tych ścianach”. Powącham to świństwo i zorientowałam się że to krew. Z wrzaskiem odskoczyłem od ściany. Odwróciłam się totalnie spanikowana, ze mną stał w cień wielkiego mężczyzny. Dreszcz przeszedł mi po plecach. Potem pojawił się następny cień i następny. Pomóż nam, pomóż nam, pomóż nam jęczały najpierw szeptem potem coraz głośniej i głośniej. Zaczęły otaczać mnie ze wszystkich stron. Było mi coraz duszniej i duszniej i wpadałam w coraz większą panikę.
Obudziłam się zlana zimnym potem we własnym łóżku. Za oknem wśród gęstej jesiennej mgły wstawał świt. Leżałam przez chwilę w łóżku oddychając głęboko, a po chwili zadzwonił budzik w komórce dźwiękiem heavymetalowej kapeli. A jeszcze wczoraj miałam ustawione bicie dzwonu. Na stoliku nocnym leżało nadgryzione ciastko w kształcie palca wiedźmy.
Dopiero po paru dniach odważyłam się wejść na ostatnie piętro, na którym były, jak wszędzie indziej, dwa mieszkania.

2 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *