W sklepie z sukniami ślubnymi zapytała się, czy może kupić mi welon. Bez namysłu odpowiedziałam „taaaa” po czym wyszeptała mi do ucha, że ten welon będzie idealny jako osłonka dla dziecka…. I zaczęła snuć plany jak wykorzystać ten welon nie tylko w dniu ślubu… do mnie już nic nie docierało… Jakiego, kurwa dziecka!?! Zaczęłam się macać po brzuchu by tylko przypomnieć, że to nowozelandzka dieta a nie ciąża!
Mam z nią pakt. Z teściową, żeby rozmyć wszelkie wątpliwości. Gdy pojawi się dziecko, welon będzie mu towarzyszył cały czas! Zgodziłam się na to, bo nie miałam nastroju do dyskusji o bezdzietności w sklepie z sukniami ślubnymi z kobietą, której największym marzeniem było posiadanie dzieci….
Z terminem „child-free” albo „childless” po raz pierwszy zetknęłam się rok lata temu, gdy przeczytałam artykuł w magazynie „good”. A za niedługo po tym przeczytałam post u Aleksandry Makulskiej o bezdzietności. Wtedy dotarło do mnie, że to co podświadomie czułam całe życie, w końcu zostało nazwane i…jest nas więcej. Bo nie ukrywajmy, bezdzietność to temat tabu. Kobiety nie chcące mieć dzieci nadal sa piętnowane, oceniane. A przecież rola kobiety to nie tylko rodzenie i wychowanie dzieci. Sama zawsze mówiłam, że nie chce mieć dzieci. Nikt tego nie brak na serio, bo jak singielka może w ogóle mówić o dzieciach, no helol?
A zaczęło się bardzo dawno. Zawsze uważałam, że dzieci nie są dla mnie. Dzieci potrafią być zabawne, pocieszne, rozbrajające – wiem bo mam siostrzeńców i koleżanki z ogonkami. Pobawię się z nimi, poczytam, powygłupiam, będę fajna ciocia co zabierze na lody i wycieczki rowerowe, ale nie chce być mamą… Nie wiem czy brednie o instynkcie macierzyńskim zmieniły by moje podejście, mój się we mnie nie obudził. Mam tez partnera, który nie wymusza na mnie zajścia w ciąże, szanuje moje zdanie bo dla niego to nie jest ważne.
I słyszę (od innych kobiet!), że jestem egoistka. Że niektóre z moich przypadłości zdrowotnych by się wyleczyły (wtf? – zbawienny i magiczny wpływ ciąży na choroby XXI w – czy właśnie wymyśliłam tytuł pracy doktorskiej!?!) i w końcu, że nie jestem w pełni kobietą dopóki nie zostanę matką… Że moje życie jest niedopełnione, że jest bez sensu i jestem nieszczęśliwa… Wirują wtedy we mnie setki emocji, które uspokajam jogicznym oddechem i ze stoickim spokojem odpowiadam: Jestem kobieta spełnioną, szczęśliwą i to jest moja decyzja i proszę o jej uszanowanie. To jest Moje życie.
Przez pierwszy rok małżeństwa, gdy mieliśmy ważna wiadomość do przekazania – teściowa zawsze wyprzedzała, to co mieliśmy do powiedzenia i krzyczała: Gosia jest w ciąży. Zonk. W trzecim roku, zaprzestała, ale ja czuję że ona czeka na tą wiadomość. Wiem, że ta wiadomość odmieniłaby jej życie… Ale czy ja jestem od uszczęśliwiania innych? Już nie.
Bezdzietność to nasz wybór. Mam męża, który ma podobne poglądy do moich i wzajemnie się wspieramy w działaniach i decyzjach. Mamy czarne, mruczace futerko które traktujemy jak członka rodziny. Co z tego, że ma ogonek. Planujemy mieć też mieć takie szczekające i może nawet meczące. To jest moja rodzina. A, że zostanę bez potomka, no cóż majątek odziedziczy schronisko dla zwierząt.