O końcu i początku

Czerwona apaszka łagodnie powiewała, trącona letnim wiatrem. Gałązka, na której wisiała, wyginała się coraz bardziej w stronę ścieżki, którą szła Gosia. Można by odnieść wrażenie, że to nadnaturalna siła ciągnęła ją coraz bardziej i bardziej, o wiele silniej, niż było to możliwe przy prawie bezwietrznym dniu. Gosia widziała apaszkę już z daleka, gdy tylko odrzuciła burzę rudych włosów z twarzy, i nie mogła oderwać od niej oczu. Nawet gorący piasek, wsypujący się do sandałów i wciskający między palce, nie był w stanie odciągnąć jej uwagi. Gosia patrzyła na połyskujący materiał i pragnęła go dotknąć. W głowie zaczęła snuć domysły. Skąd wzięła tu apaszka? Jeszcze wczoraj wieczorem, gdy Gosia wracała do domu, na pewno tu nie wisiała. Nikt jej nie zgubił, bo i jak znalazłaby się na gałęzi? W nocy przez okolicę przetoczyła się burza, a apaszka wydawała się bardzo delikatna. Jak to możliwe, że nadal tu wisi? Czy ktoś jej szuka? A może to podstęp? Gosia zawahała się przez chwilę i rozejrzała po okolicy, jednak nie zauważyła niczego podejrzanego. Las był cichy.

Pchana nieco ciekawością, a nieco niezrozumiałym pragnieniem dotknięcia śliskiego materiału, wyciągnęła rękę. Poczuła między palcami aksamitną tkaninę, gdy apaszka zsunęła się jej na dłoń jak chłodny cień. Gosia poczuła nieodpartą chęć założenia jej na szyję. Przylegała do niej jak druga skóra i idealnie pasowała do ciemnorudych pasm.

Po kilku chwilach materiał zaczął się zaciskać, a trzy oddechy później Gosia padła bez tchu na ziemię. Zaczęły się konwulsje, które trwały, póki jej dusza walczyła. Potem ciało znieruchomiało. Następnie wstało i otworzyło całkowicie czarne oczy. Z ust wypłynął cichy szept. 

Tego, że Gosia jest opętana, nie zauważył zupełnie nikt. Nawet policjant, który zastrzelił ją trzy dni później, podczas popełniania rytualnego mordu.

* * *

„Czerwona apaszka to taki piękny symbol”, pomyślał demon, którego za lenistwo wygnano z piekła. Dostał ostatnią szansę i musiał dobrze się sprawić, żeby z powrotem dostać przepustkę do apartamentu wypełnionego dziwkami, wódką i cierpieniem. Długo się ukrywał i migał przed wyrobieniem normy. Gdy inni chętnie szli raz do roku wypełniać swoją powinność, on robił wszystko, żeby nie musieć przebywać w pobliżu ludzi. Strasznie brzydziły go rozwrzeszczane dzieci, ale jeszcze bardziej – rozmodleni starcy z brzuchami ledwo mieszczącymi się pod sukienkami. Budziło w nim sprzeciw to, że musiał – w ramach zawartej przed wiekami umowy – zwijać się do piekła po usłyszeniu kilku łacińskich formuł. Ludzie wybili już prawie wszystkie wiedźmy, które mogły im cokolwiek zrobić, stąd ten pakt. Już dawno demony przejęłyby władzę nad światem, gdyby nie jedno ale – jeden był bardziej leniwy od drugiego. Ale teraz on wymyślił plan, a do niego potrzebował kilku dusz. Chciał je zdobyć, uwięzić na tym ludzkim świecie, żeby tyrały za niego. Potem wróciłby do apartamentu i przyjmowałby raporty. Nie musiałby już nigdy więcej zadawać się z ludźmi.

Tylko to marzenie motywowało go na tyle, że siedział od kilku godzin w krzakach, okrutnie marzł na tym niby-upale i dmuchał w pierdoloną apaszkę, żeby powiewała i rzucała się w oczy. Kręciło mu się już porządnie w głowie, gdy na horyzoncie zobaczył rudowłosą kobietę. Z daleka wpatrywała się w powiewający materiał. Gdy założyła apaszkę  na szyję, demon nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Poczekał, aż zacznie działać, podszedł do zwijającego się w konwulsjach ciała i zostawił w nim cząstkę siebie. Ruda otworzyła oczy i wyszeptała:

– Tak jest, Mistrzu…

„Kurwa, tylko dla tych słów warto było wpaść w hiperwentylację!”, pomyślał demon. Chwilę potem, gdy ruda już odchodziła, usłyszał zza pleców słowa:

– Zapraszamy z powrotem!

To był dobry dzień dla demona, który od tej pory nazywał siebie w swoich myślach Mistrzem. Rudowłose Gosie już zawsze zajmowały ważne miejsce w jego czarnym sercu.

Autor: Paulina Grzybowska

Jestem pisarką i malarką, a najbardziej uwielbiam malować słowami.

Dodaj komentarz