Wyciągam z uszu słuchawki i naciągam na głowę kaptur. Drzwi SKMki zamykają się z trzaskiem tuż za moimi plecami. Wkładam ręce do kieszeni bluzy szukając znajomego kształtu. Jest. Telefon spoczywa na swoim miejsce. Sprawdzam odruchowo czy jest włączony. Działa. 2:30. Za 15 minut będę w domu.
Wszystko wokół tonie w ciemnościach i ciszy. Mój wzrok wyłapuje dwie młode dziewczyny, które idą w tym samym kierunku co ja. Trzymam się kilka metrów za nimi w nadziei, że nie zmienią trasy. Maszeruję prędko, stawiam krok za krokiem. Oddech mam płytki i urywany, słyszę szybkie uderzenia swojego serca.
Zmysły mam wyostrzone. Co jakiś czas rozglądam się nerwowo. Nasłuchuję czy nikt za mną nie idzie. Gdy słyszę za plecami męskie śmiechy wpadam w lekką panikę. Przez głowę przelatuje mi milion myśli. Biec czy się bronić? Jeśli biec to w którą stronę? Czy ktoś mnie tu usłyszy? Wyciągam z kieszeni telefon i udaje, że z kimś rozmawiam. Czuję się jak idiotka, ale jest za późno, żeby faktycznie do kogoś dzwonić.
Po chwili właściciele głosów omijają mnie jakbym nie istniała. Są pochłonięci beztroską rozmową na temat imprezy z której właśnie wracają. Żadnemu z nich pewnie nie przyszło do głowy, że ich obecność mnie paraliżuje.
Wreszcie widzę swój blok. Jeszcze kilka kroków. Wchodzę do klatki, otwieram drzwi do mieszkania, zatrzaskuje je prędko i przekręcam zamek. Ufffff. Wdech i wydech. Jestem w domu. Moje ciało rozluźnia się, oddech i bicie serca wracają do normy.
Znasz to?
Strach. Towarzyszy mi odkąd pamiętam. Wpełza pod moją skórę, kiedy jadę nocą pustym autobusem. Nagle wsiada jakiś facet i zaczyna się we mnie wpatrywać. Jest gdy przemierzam w pojedynkę ciemne uliczki i niespodziewanie za moimi plecami rozlegają się ciche dźwięki kroków. Pojawia się gdy wędruję sama z psem przez las i nagle mija mnie nieznajomy.
A on czasem nie zwraca na mnie uwagi. Niekiedy uśmiechnie się albo próbuje zagadać. Jest nieświadomy tego, co się we mnie dzieje. A tam wrze. Niepewność, gonitwa myśli, napięcie. To wszystko wydaje się irracjonalne, groteskowe i pozbawione sensu.
Strach. Skąd się wziął? Może przeniknął do mojej świadomości wraz z przestrogami mamy i babci, które słyszałam już jako mała dziewczynka? Ostrzeżeniami sąsiadek i nauczycielek? Miejskimi legendami i komunikatami w wiadomościach? Nie rozmawiaj z obcymi. Uważaj na chłopaków. Nie wracaj sama po ciemku. Nie zwracaj na siebie uwagi. Uważaj w co się ubierasz. Ten makijaż jest zbyt wyzywający.
Przesada? Bezsensowne straszenie? Nie wiem.
Wiem jednak dla ilu z moich przyjaciółek, znajomych, kobiet w mojej rodzinie ten niby irracjonalny lęk okazał się realnym zagrożeniem. Ile z nas uciekało przez park w obawie o swoje bezpieczeństwo. Szamotało się, szarpało, walczyło o swoje ciało. Ile z nas doświadczyło niechcianego dotyku w postaci ręki podpitego wujka położonej w tańcu, niby przypadkiem, trochę za nisko. Klepnięcia w pośladki przez nieznajomego, który akurat nas mijał i miał na to ochotę. Deptania naszych granic. Słownej przemocy w postaci niewybrednych żartów, nieproszonych zaczepek, komentarzy na temat wyglądu.
A gdy się bronimy, protestujemy i tupniemy nogą, słyszymy, że nie znamy się na żartach. Jesteśmy sztywne i zbyt poważne.
Przesadzasz. Weź wyluzuj. Czemu jesteś taka spięta dziewczyno?!
Czasem to działa. Słowo przesadzasz niekiedy ma magiczną moc. Wywołuje wątpliwości. Może faktycznie trzeba trochę odpuścić? Przesunąć granice? Przecież ten miły pan na pewno nie miał nic złego na myśli. To tylko takie żarty.
Przestajemy zatem przesadzać. Kolejnym razem śmiejemy się głośno, żeby na pewno każdy nas usłyszał. Strach jest nadal z nami, ukryty głęboko. Tym razem to lęk przed oceną i etykietą sztywniary.
Chciałabym, żeby mama i babcia przesadzały, a ich przestrogi były wymysłem. Żeby te wszystkie historie kobiet, które słyszałam nie wydarzyły się naprawdę.
Podobno tekst, który coś zmienia powinien dawać nadzieję. Nie wiem jak ją dać, ale wciąż ją mam.
Mam nadzieję, że kiedyś przestanę bać się wracać do domu po zmroku. Bez lęku odwzajemnie uśmiech i odpowiem cześć facetowi, który zaczepi mnie w nocnym autobusie. Będę powoli szła ciemną ulicą słuchając ulubionej muzyki.
Mam nadzieję, że moja mama pójdzie jeszcze kiedyś bez obaw na samotny spacer po lesie. Przyjaciółka bez wahania założy na imprezę krótką, czerwoną sukienkę. A jeśli kiedyś będę miała córkę, że ten strach będzie jej zupełnie obcy. Mam też nadzieję, że żadna z nas już nigdy nie usłyszy, że przesadza.
Nie przesadzamy. Nigdy. I nie dajmy sobie tego wmówić.
Jeśli coś czujemy, ktoś przekracza nasze granice, coś nas nie bawi, to nie jest to kwestia czyjejś interpretacji.
Jeśli coś nam nie pasuje, to mamy do tego prawo. Koniec. Kropka.
I jeśli ceną jest bycie uważaną za sztywną laską bez poczucia humoru – trudno. Wolę to niż ciągły strach.
Tego życzę sobie i każdej z nas z okazji Dnia Kobiet.
Amen! Mam taki zwyczaj – i chyba nie tylko ja – kiedy wracam późno sama do domu, trzymam klucze między palcami, żeby w razie czego móc się obronić. Chciałabym nie musieć myśleć o takich rzeczach, o tym, jak się w razie czego obronić.
kiedyś widziałam wideo, które powstało w ramach jakiejś kampanii społecznej – pokazywało ono świat, który powinien istnieć, dziewczyna wracała wieczorem do domu w krótkiej sukience, mijała facetów w metrze, na dworcu, w ciemnym zaułku i nic się nie działo. Po prostu przechodziła obok, oni nie reagowali, bo byli zajęci swoimi sprawami, tyle.
Ja i wszystkie moje koleżanki przy każdej scenie mijania facetów miałyśmy dreszcze – no bo przecież COŚ ZARAZ SIĘ STANIE.
Totalnie czuję zatem Twój tekst – cieszę się, że przypomniałaś mi o tym, że mówienie „koniec, kropka” to nic innego, jak nasze prawo <3