Budzi mnie ból. To moje lewe kolano nie daje mi spokoju. Odzywa się od czasu do czasu kiedy o nie nie dbam. Pulsujące kłucie rozdziera mi nogę i rozchodzi się po łydce. To pamiątka po kontuzji sprzed dwóch lat. Nic takiego, tylko kolejny powód by sięgnąć po tabletki. Mrużę oczy. Przez szare budynki przebija się ostre światło. Oślepia i nie pozwala spać dalej. Otwieram i zamykam ciężkie ze zmęczenia powieki. Rozmazany obraz, jak jakaś fatamorgana faluje przed oczami. Czuję, że jeżeli teraz nie wstanę to znowu zasnę. Nie pamiętam jak się tu znalazłam, ani czy ktoś mnie tu przyniósł. Okropnie boli mnie głowa.
Mam zaklejone oczy. Jednym ruchem dłoni przecieram śpiochy, nie cierpię ich, bo brutalnie przypominają mi chwile które już nigdy nie wrócą. Zawsze przypominają mi miękki i ciepły dotyk cioci Tolki, która każdego dnia budziła mnie głaszcząc po głowie i nucąc walca ze Śpiącej Królewny. Jej delikatny, trochę chropowaty głos o poranku pełen był miłości i czułości, uczuć których nie zaznałam będąc dzieckiem. I to właśnie to uczucie nie daje mi spokoju. Ukłucie zimna, które czuję w sercu za każdym razem gdy myślę o domu. Tym prawdziwym, który zostawiłam w Polsce. O mamie, tacie. Po nich pozostała mi tylko głęboka jak Rów Mariański dziura rozciągająca się w sercu. Dość pokaźnych rozmiarów to dziura, bo tak głęboka jak prawie 20 budynków o wysokości Freedom Tower ustawionych jeden na drugim w głąb ziemi. No tak, ale jak to mówią rodziny się nie wybiera. Więc mi w przydziale trafili się chujowi rodzice ale za to zajebista ciocia, siostra mojej mamy, Anatola Maj.
Wspomnienie cioci pozostawia uśmiech na twarzy, ale kiedy znowu otwieram oczy przypominam sobie gdzie jestem. I nagle uderza mnie pulsowanie w skroni. Mam sucho w ustach, próbuję przełknąć ślinę, ale to na nic. Potrzebuję wody. Rozglądam się po pokoju i powoli dociera do mnie, że nie jestem u siebie w mieszkaniu. Patrzę w prawo i widzę Marka rozciągniętego na pościeli obok. Jego prawa dłoń wyciągnięta w moją stronę, tak jakby domagała się żebym wróciła pod kołdrę. Na podłodze obok łóżka leży jeszcze pare innych osób. Niektóre z nich dobrze mi znane, innych w ogóle nie kojarzę. Wszyscy pogrążeni w głębokim śnie. Ciszę przerywa co jakiś czas tylko pochrapywanie jednego z chłopaków, ciężko powiedzieć którego. Pokój nie jest duży, ot zwykła sypialnia w mieszkaniu młodego singla przed trzydziestką. Gdyby nie 10 rozłożonych tu i ówdzie skłębionych ciał, można by powiedzieć że jest zupełnie pusty. Nie będę czekać aż ktoś się obudzi. Potem napiszę do Marka żeby sprawdzić czy już się obudził. Teraz muszę szybko ugasić pragnienie, które stało się już nieznośne. Kac nie odpuszcza. Powoli spuszczam stopy na podłogę i po cichu na samych opuszkach palców, przemykam bezgłośnie do kuchni. Łapię za stojącą przy zlewie szklankę i nalewam do niej zimnej wody prosto z kranu. Kątem oka dostrzegam na sofie moją torebkę. To cud, że tak szybko udało mi się ją znaleźć w tym bałaganie! Wczorajsza noc musiała być ostrą balangą skoro po ziemi walają się kawałki czipsów i złotego konfetti.
Ale zaraz! Nie mogę przecież tak wyjść. Nawet w Nowym Jorku gniazdo na głowie i rozmazany tusz pod oczami są raczej cechą charakterystyczną outfitu narkomanów bez nadziei lub żałosnych porzuconych przez chłopaka dziewczyn. Nie zaliczałam się jeszcze do żadnej z tych grup, więc postanowiłam iść do łazienki i doprowadzić się w miarę do porządku.
Jedno spojrzenie w lustro, a moim oczom ukazał się obraz nędzy i rozpaczy, jakby to moja mama ujęła. Cienie pod oczami, które zbierałam już od tygodni po nieprzespanych nocach i wczesnych pobudkach, teraz powiększyły się i zostały dopełnione opuchniętymi policzkami. Nawet chlust zimnej wody w twarz niewiele mi pomógł. A moje włosy? Normalnie są one poskręcanymi na różne strony, miedzianymi falami schodzącymi do ramion, które codziennie muszę prostować i zwijać w prosty koczek, by sprostać sztywnym zasadom mojego zawodu. Ale teraz zebrały się po prostu w jeden wielki kołtun! Koszmar! Nie mam przy sobie grzebienia, więc po prostu doprowadzam je palcami do jako takiego stanu i związuję nad karkiem. No właśnie, mój kark. To kolejne z wielu punktów na mojej mapie obolałych miejsc. Ruch w lewo, ruch w prawo. Słyszę jak strzyka mi w szyi. Całe ciało jest jakieś takie obolałe. Nogi ciężkie, pozbawione swej naturalnej lekkości i sprężystości. Po prostu ciągnę je za sobą. Dobrze że dzisiaj niedziela i mamy wolne.
No trudno, to nie czas ani miejsce na takie rozważania. Ale osoba która zerkała na mnie z odbicia nie przypominała w niczym 20-letniej dziewczyny jaką byłam. Wyglądałam starzej niż moje rówieśniczki z akademii. To zmęczenie, pocieszam się w myślach. I znowu ten świdrujący ból przeszywający na wskroś głowę. Odwodnienie i przemęczenie, krótka diagnoza – czas na mojego najbliższego przyjaciela – ibuprofen. O tak. Jedna żelowa kapsułka i głowa da mi spokój na co najmniej dwie godziny. Potem wezmę jeszcze paracetamol, tak żeby się upewnić, że ból nie wróci. A jak to nie pomoże to naproxen, który dodatkowo zatroszczy się o sztywność w mięśniach i stawach. Łapię torebkę i zanurzam w niej ręce w poszukiwaniu tabletek. Są! Biorę jedną i połykam popijając wodą. Powoli odzywa się brzuch, który od wczoraj rana niewiele w sobie miał. Zjem coś po drodze. Teraz muszę już wyjść. Która godzina? Rzucam wzrokiem na komórkę. Jest przed ósmą. Idealnie, może wstąpię jeszcze do szpitala do cioci zobaczyć jak dzisiaj się czuje. Ale najpierw! Croissant od francuza na rogu mojej ulicy i prysznic. Czuję ostry i mdlący odór wódki na podkoszulce, który pozostał po tym jak wczoraj wylałam na siebie zawartość jednego z ostatnich shotów. To chyba był już dziesiąty z kolei. Byłam na wpół przytomna, ale chciałam pokazać tym nudziarzom jak bawi się przyszła prima ballerina.
Wychodzę z budynku na głośną i ruchliwą ulicę. Patrzę w ekran telefonu, jest niedziela, 22. czerwca 2019 roku. Nawet w niedzielę rano Nowy Jork nie śpi. Widzę dwa nieodebrane połączenia od Camille, mojej francuskiej przyjaciółki z akademii. Na pewno chciała mi przekazać najnowsze plotki ze świata naszej baletowej społeczności, kto z kim zerwał, kto wyleciał z grupy, kto dostał rolę w najnowszym przedstawieniu. Gdyby nie Camille nie miałabym o tym wszystkim pojęcia, bo prawda jest taka że oprócz tańca nie interesuje mnie nic innego.
Mam 20 lat, a nigdy nie miałam chłopaka. Balet jest dla mnie wszystkim. To jedyna rzecz, która jest naprawdę moja. Moja i tylko moja. Tańczę od kiedy pamiętam. Nawet kiedy jeszcze nie chodziłam na zajęcia, już tańczyłam. Obserwowałam moją ciocię, jak uczyła na swoich zajęciach w szkole baletowej. Nikogo nie było stać na żłobek ani przedszkole dla mnie więc chodziłam z nią do pracy. Byłam cichym dzieckiem. Siadałam w kącie sali i patrzyłam na młode dziewczyny przy drążku jak z gracją i lekkością wymachują nogami przy dźwiękach muzyki Czajkowskiego i Stravinskiego. Byłam kompletnie oczarowana ich ruchami. Nie wiem co bym zrobiła gdyby nie balet. Chyba bym umarła. Nigdy nie miałam nikogo kto byłby ze mną tak długo. Balet jest moim jedynym przyjacielem i towarzyszem życia. I muszę go akceptować w całości. Ze wszystkimi jasnymi i ciemnymi stronami. Z bólem – odchodzącymi paznokciami, niegojącymi się pęcherzami i krwawiącymi otarciami na stopach. Po prostu chcę tańczyć tak długo jak się da, do utraty tchu. Tylko w tańcu czuję się żywa, naprawdę żywa. Dlatego biorę tabletki. Bo bez nich nie mogłabym trenować tyle ile trenuję. Nikt tyle nie pracuje co ja! Ja przychodzę na salę zawsze pierwsza i wychodzę z niej ostatnia. Nigdy nie byłam na zwolnieniu lekarskim, nie wzięłam urlopu dłuższego niż 7 dni. Tu spędzam najwięcej czasu. W mieszkaniu można powiedzieć, że jedynie śpię.
Nie mam chłopaka, bo po prostu nie mam czasu na związek. A zresztą, kto by ze mną wytrzymał? Potrafię być bardzo uparta kiedy czegoś chcę i nie uginam się tak łatwo. Te cechy przydają się w tym co robię, ale mogą być trochę uciążliwe w zwykłym codziennym życiu. Nie raz już słyszałam, że jestem bezczelna albo że nie umiem pójść na kompromis. Ale wiem jedno. Taniec zawsze będzie na pierwszym miejscu. Nawet przed miłością. Przynajmniej wiem, że on nigdy mnie nie opuści. To wiem na pewno. Wkładam słuchawki i pierwsza piosenka jaka leci z mojej playlisty to „Bury a friend” Billie Eilish. Idealnie pasuje do mojego nastroju. Jestem trochę rozbita i zła, że jest niedziela i nie mogę iść poćwiczyć. Normalnie spotkałabym się pewnie na kawie z Camille, ale wyjechała na weekend z chłopakiem na Long Island do letniego domku rodziców i niestety zostałam sama w tym wielkim mieście. Ale to tylko jeden dzień. Jutro znowu wrócę do tego co kocham.
***
Pierwsze co widzę gdy wchodzę do mieszkania to siatka z zakupami na stole w salonie. Czyżby…?
– Cześć Klociu!
– Ciocia! Już cię wypuścili? Myślałam…
– Sama się wypuściłam! Ile można leżeć w tej umieralni. Podpisałam wszystkie papiery i wyszłam.
– Ale… dobrze się czujesz?
– Tak, tak, wszystko w porządku!
Ciocia Tola wylądowała w szpitalu przedwczoraj wieczorem. Jej znajoma nauczycielka z akademii – Louise znalazła ją na podłodze łazienki i zadzwoniła po karetkę. Podobno zemdlała i rozcięła sobie czoło o kant umywalki, ale w jej wieku taki incydent mógłby się bardzo źle skończyć.
– A co powiedział lekarz? Zrobili ci prześwietlenie?
– Nic kochanie, wszystko w porządku. Po prostu zakręciło mi się w głowie i upadłam. Nic wielkiego, niestety w moim wieku to normalne.
– Ale…
– Robię właśnie śniadanie. Zjesz naleśniki? Kupiłam pyszną konfiturę z moreli, kwaśną taką jak lubisz.
– Pewnie! Wezmę tylko szybki prysznic i jestem.
Wchodzę do łazienki i zamykam za sobą drzwi. Mam złe przeczucia. Coś mi tu nie pasuje. Może powinnam zadzwonić do szpitala i dowiedzieć się co mówią lekarze. Ale z drugiej strony, Tola jest rozsądną kobietą, nie lekceważyłaby sytuacji gdyby była poważna. Przecież jej zdrowie jest dla niej ważne. Dzwoniąc do szpitala czułabym się jakbym robiła coś za jej plecami, tak jakbym ją zdradzała. Ufam jej i chcę wierzyć, że wszystko z nią w porządku. Zdejmuję wczorajsze ubrania i rzucam je na podłogę. Ciocia zawsze mi zwracała uwagę żebym tego nie robiła. Cóż, taki mam nawyk. No trudno. Wchodzę pod prysznic i po chwili delektuję się ciepłą wodą spływającą gładko po plecach i zmywającą wspomnienia wczorajszego wieczora. Co się tam wydarzyło? Jak znalazłam się w łóżku obok Marka? Znowu zaczyna mnie boleć głowa. Nie chcę o tym myśleć. Jutro się będę tym martwić. Nalewam w dłoń jaśminowego żelu pod prysznic i zaraz cała łazienka wypełnia się zapachem Indii. Chciałabym tam kiedyś pojechać. Uwielbiam jaśmin. Myję jeszcze włosy jakimś nowym szamponem poleconym przez Camille. Ona ma kompletnego fioła na punkcie kosmetyków a szczególnie tych do włosów! Ostatnio powzięła sobie misję poprawienia stanu moich włosów i wypisała mi listę odżywek i szamponów, które rzekomo idealnie sprawdziłyby się na moich wysoko-porowatych falach. Ja nawet nie wiem co to znaczy wysoko-porowaty! No cóż… zobaczymy, może zadziała. Wycieram się puchatym różowym ręcznikiem i wychodzę spod prysznica. Prawie sucha sięgam po olejek migdałowy i smaruję nim całe ciało. Lubię to jak miękka jest po nim moja skóra. Jedwabista. I ten zapach! Jaśmin miesza się z lekką nutką migdałowca. Wkładam mój żółty szlafrok, który dostałam w zeszłym roku na gwiazdkę od cioci i idę do kuchni. Tola stoi przy kuchence z patelnią w dłoni i w pełnym skupieniu rozlewa ciasto z miski na patelnię. Naleśniki to jej danie popisowe, które zawsze robi w niedzielę.
– Wyjmij twaróg z lodówki i dodaj do niego jajko z cukrem. – rzuca przez ramię.
Oczywiście, czym byłyby naleśniki bez twarogu. Dorwanie prawdziwego twarogu, takiego jaki znamy z Polski musiało być nie lada wyczynem. Najbliższy polski sklep mamy dziesięć przecznic stąd jazdy metrem. Za to właśnie kocham ciocię Tolę. Ona zawsze pamięta o takich detalach. Dla niej naleśniki w niedzielę to rytuał, o którym jeszcze nigdy nie zapomniała. Nawet kiedy ciężko pracowała na nadgodzinach w tygodniu. Ten niedzielny poranek był zarezerwowany tylko dla naszej dwójki. Telefony wyłączone. Nikt nie ma prawa nam przeszkodzić. I tak od czternastu lat. To właśnie miłość. – pomyślałam. Tola była przez te wszystkie lata moją bezpieczną przystanią, schronieniem, w którym zawsze znajdowałam spokój. Nawet wtedy kiedy na zewnątrz szalała burza z piorunami, ona była moim domem. Nie wiem co bym zrobiła gdyby jej zabrakło. Po prostu nie potrafię sobie tego wyobrazić.
– No dobrze, siadaj i opowiadaj co tam się wczoraj działo? – głos Toli wyrwał mnie z zamyślenia i sprowadził na ziemię. Ciocia była troskliwa, ale i stanowcza. Przed nią nie dało się niczego ukryć. Patrząc w jej zielone jak tafla spokojnego jeziora oczy, chciało jej się opowiedzieć najskrytsze życiowe historie.
– Poszliśmy na drinki do tego nowego baru na rogu Thompson St i 6th Avenue w Soho. Nazywa się JIMMY. Ale wypiliśmy tylko po jednym bo nie było miejsc do siedzenia. I poszliśmy do Marka.
– O, chyba słyszałam o tym barze. Louise chciała się tam wybrać na świętowanie jej sześćdziesiątki. Wyobrażasz to sobie? Stare baby świętujące starzenie się! Ha ha ha! No tak, a co tam u Marka? – mówi jednocześnie krojąc naleśnika i smarując go grubą warstwą konfitury. Ja sięgam po nutellę i okładam nią cienko mojego naleśnika. Na samą górę dodaję kleksa z konfitury morelowej. Kwaśny akcent na słodkiej czekoladzie. Nieoczywisty.
– Nie za dobrze. Znowu pokłócił się z ojcem, a jego matka najwyraźniej nie chce się mieszać i wyjechała do Hamptons na weekend. Kto wie kiedy wróci, ta kobieta jest nieprzewidywalna.
– Biedny chłopak. Mark to takie dobre dziecko. Masz prawdziwego farta, że na niego trafiłaś! – uśmiecha się i rzuca mi jedno z tych wiele znaczących spojrzeń, jakby chciała powiedzieć – „Masz szczęście, że masz takiego chłopaka.”
– Ciociu! Mark to tylko kumpel! Dobrze się dogadujemy i tyle. – spuszczam wzrok na talerz, bo wiem że w tej chwili ciotka świdruje mnie spojrzeniem w poszukiwaniu informacji.
– No przecież wiem. Ale Klociu ja nie jestem ślepa i widzę jak on na ciebie patrzy. Ten chłopak zdecydowanie chciałby czegoś więcej niż tylko przyjaźni. I proszę cię nie złam mu serca robieniem mu złudnych nadziei. Takie historie nie kończą się nigdy dobrze. – dalej nie unikam jej wzroku dłubiąc widelcem w talerzu w nadziei że znajdę w nim odpowiedzi na męczące mnie pytania. Nie cierpię kiedy ma rację.
– I know auntie!
– Tylko nie wyjeżdżaj mi teraz z tym amerykańskim luzikiem, moja droga. Ja wiem co się kroi. Ciotki nie oszukasz. – mówi i wstaje od stołu. – Chcesz jeszcze jednego?
– Nie, dziękuję jestem już pełna! Dzięki za pyszne śniadanie. – podchodzę i obejmuję ją w pasie. Jej włosy pachną cukrem waniliowym.
– Kocham cię, Klociu. – głaszcze mnie po głowie i całuje w skroń. – Idę dzisiaj na spacer po Central Parku, przyłączysz się?
– Chciałabym, ale chyba zrobię sobie półgodzinną drzemkę, a potem się trochę porozciągam. Po wczorajszym wieczorze jestem jakaś taka skamieniała, a jutro muszę być w formie.
– Pewnie, kochanie. Tylko nie przesadź znowu. Jesteś zmęczona, a przetrenowanie to ostatnie czego byś teraz chciała.
– Oczywiście. – Tola rzuca mi jeszcze pojednawcze spojrzenie i wychodzi do łazienki. A ja sięgam do szuflady z lekami i wyjmuję z niej coś na kaca oraz moje nieodłączne towarzyszki – tabletki przeciwbólowe. Zerkam na wyświetlacz komórki. Dochodzi dwunasta. Czas się trochę porozciągać i porollować. Ale najpierw trzeba przebrać się w dresy. Nasze mieszkanko do największych nie należy, ale za to bije od niego ciepło rodzinnego domu. Mieszkamy na trzecim piętrze w bliźniaku przy Remsen Street na Brooklynie. Mój pokój graniczy z salonem, cioci z łazienką i co najważniejsze – ma balkon! Kiedy się tu wprowadzałyśmy kłóciłyśmy się o to która ma mieć pokój z balkonem, ale przegrałam w papier, kamień, nożyce no i tak już zostało.
Kładę szlafrok na krześle przed biurkiem. Nie jest to takie biurko jakie chciałabym żeby zrobił mi tata z sosnowej deski. Zresztą tata nigdy niczego dla mnie nie zrobił. Zniknął z mojego życia szybciej niż zdążyłam czegoś od niego chcieć. Miałam sześć lat kiedy razem z ciocią przyleciałyśmy do Nowego Jorku. Moi rodzice nie protestowali kiedy oznajmiła im, że chce mnie ze sobą zabrać za ocean. Takie to były czasy. Kiedy dostała list od przyjaciółki z warszawskiego baletu, zapraszający do Nowego Jorku i oferujący pokój w małym mieszkanku na Queensie nie zastanawiała się dwa razy. Zamieszkałyśmy z Niną do czasu kiedy ciocia dostała pracę w prywatnej szkole tańca, gdzie miała uczyć baletu i tańca współczesnego. Lubiłam tamto mieszkanko. Nina zawsze powtarzała, że jesteśmy trzema muszkieterkami podbijającymi baletową scenę Nowego Jorku. I prawie wcale nie tęskniłam za domem. Tylko czasami przychodziły do mnie w nocy koszmary i wtedy rozkopywałam pościel, rzucając się dziko w łóżku. Pamiętam te sny. Śniło mi się, że rodzice przyjechali i chcieli mnie zabrać z powrotem do Polski. Tata wyszarpywał mnie z rąk cioci, a mama tylko stała w rogu pokoju i nas obserwowała. Darłam się na całe gardło żeby mnie puścił i zostawił nas w spokoju. Biłam pięściami o ramiona taty, ale jego uścisk nie słabł. Aż w końcu budziłam się zlana potem i nerwowo rozglądałam się po pokoju w poszukiwaniu Toli. Zawsze przytulała mnie do siebie i utulała do snu, nucąc motyw ze Śpiącej Królewny. Spałam z nią w jednym łóżku, a ona cierpliwie znosiła to że zabierałam jej pościel. Do czasu kiedy wpadła na pomysł spania pod kocem, co rozwiązało problem marznięcia w nocy. Z kolei Nina spała na rozkładanej kanapie w salonie. To był piękny rok.
Rozkładam matę do ćwiczeń na podłodze w salonie i zaczynam od rozciągania nóg i ud. Czuję jak wszystko się we mnie napina. To dobry znak, to znaczy że mam nad czym pracować. Pare powtórzeń na jedną i drugą nogę, a potem włączam laptopa i otwieram youtube na moim ulubionym kanale z jogą. Joga stała się nieodłączną częścią mojego rozciągania kiedy dwa lata temu ciężko trenowaliśmy do Giselle. Załapałam wtedy kontuzję kolana ćwicząc po nawet 12 godzin dziennie bez dnia przerwy. Mój fizjoterapeuta sam zalecił włączenie asan do mojej tradycyjnej rozgrzewki. Na początku byłam dość sceptycznie nastawiona do tego pomysłu i nie dowierzałam jak taki poważny i szanujący się specjalista jak Luke mógł polecić mi coś takiego jak joga. Jednak po paru tygodniach zobaczyłam, że joga przynosi ulgę nie tylko zmęczonemu ciału, ale także mojej głowie. Po dość krótkim okresie rehabilitacji wróciłam do tańczenia w pointach, a joga została ze mną do dzisiaj. Pół godziny i czuję się o niebo lepiej. Powoli wstaję z maty i idę po szklankę wody do kuchni. Nagle ciszę w pokoju rozdziera pojedynczy dźwięk dzwonka w telefonie. Sięgam na stół, gdzie zostawiłam mojego starego, odkupionego od Camille Iphona. To Mark. Chce się spotkać w naszej ulubionej kawiarni – Little Black Café na rogu Water i Dock St. Nie mam ochoty się z nim dzisiaj widzieć. Pisze, że może tam być za pół godziny! To niby tylko piętnaście minut spaceru od naszego mieszkania, ale żołądek ściska mi się na myśl o wczorajszym wieczorze. Po tym jak zgasły światła nic nie pamiętam! A co jeżeli zrobiłam wczoraj coś, czego powinnam się wstydzić, a on mi dzisiaj o tym boleśnie przypomni?
to moje pierwsze spotkanie z Klarą – ale mam wrażenie, że znam ją już od dawna 😀 przeczytałam jednym tchem, bardzo mi się podobały te detale jej codzienności, no i zostawiłaś mnie z naglącym pytaniem: CO BĘDZIE DALEJ? 😀
Wow🤩 Cieszę się, że dałaś jej szansę😁 Dziękuję za Twój czas i do usłyszenia w nowym wpisie😘
I znowu mnie porwałaś 🙂 I znowu będę czekała z niecierpliwością na ciąg dalszy <3
Mega się jaram!❤️ Nie będziesz długo czekać😉 Dziękuję!