Jeżyk

Krystyna prowadzi samochód krętymi leśnymi drogami. Właśnie minęli miejscowość Laski, a jej mąż reaguje tym samym brodatym żartem, co zawsze, kiedy jadą tą drogą:

– Ciekawe, czy są jakieś fajne laski w tych Laskach?

– Jeeeeżyk! – wyje Maciuś na tylnym siedzeniu.

Najpierw Krystyna myśli, że przejechała jakiegoś jeża, ale przecież nic nie poczuła, no i skąd by to Maciek mógł wiedzieć? 

– Nie mam jeżyka! – woła Maciuś.

Krystyna zatrzymuje się z piskiem opon. Szymon, jej mąż, niechętnie podnosi wzrok znad służbowego telefonu.

– Krystin, co ty wyprawiasz? – pyta.

Kobieta odwraca się do synka:

– Co się stało, Maciusiu?

Chłopczyk jest spokojny:

– Wyrzuciłem jeżyka przez okno, mamo.

– Co takiego? Jak mogłeś? Co ci strzeliło do głowy? – krzyczy Krystyna.

Mały zaczyna mieć niepewną minę.

– A jak ty teraz pójdziesz spać? Przecież zawsze zasypiasz z jeżykiem! Wiedziałam, że zostawić ci otwarte okno to był zły pomysł. Jak mogłeś to zrobić?!

Maciuś, drobny pięcioletni chłopczyk w okularkach, z szopą jasnych włosów, zaczyna płakać:

– Chciałem żeby się przewietrzył… Uciekł mi z rączki…

– Musimy go znaleźć – zarządza Krystyna, wysiada z samochodu i zaczyna przeszukiwać pobocze drogi. Las jest tutaj mieszany, poszycie gęste. Brązowego pluszaka niełatwo będzie wypatrzyć. Po za tym kto wie, kiedy mu wypadł?

– Czyś ty oszalała? – woła za nią Szymon, pozostawiony w samochodzie z płaczącym synkiem. – Co ty tam robisz?

Krystyna idzie poboczem, rozgląda się wokół, czubkiem buta rozrzuca liście, zagląda między gałęzie krzewów. Jej mąż siada za kierownicą, zawraca samochód i jedzie na awaryjnych światłach obok niej. Wyprzedza go jakaś ciężarówka.

– Wsiadaj, będziesz wypatrywać z okna samochodu – prosi żonę.

Krystyna idzie dalej niezmordowanie. Jest przerażona stratą jeżyka. Taki słodki, puchaty, kochany pluszaczek. Ulubiony Maciusia! Bez niego będzie źle. Mały nie zaśnie, będzie ciągle płakał, nic mu go nie zastąpi. Znowu przyjdą nieprzespane noce, histerie w domu, ucieczki Szymona do pracy, skargi sąsiadów. Już to przerabiali. Maciuś jest strasznie wrażliwym dzieckiem. Płacze dużo, długo i wszystko pamięta. 

Kobieta idzie już tak kilometr, dwa, Na szczęście ruch jest mały, wszystkie samochody ich mijają. Jeżyka ani śladu. Maciuś ciągle płacze w foteliku na tylnym siedzeniu:

– Ja chcę mamę! Chcę szukać z tobą mamo! Mamo, mamo, gdzie jesteś?

– Czy ty chcesz iść piechotą do domu, Krystin? – pyta coraz bardziej zirytowany Szymon – bo ja już zaczynam mieć tego dość. Zabieram małego i jadę. Masz ostatnią szansę.

– Ja muszę znaleźć tego jeża! – mówi Krystyna z rozpaloną twarzą.

Szymon wkurzony odjeżdża, ale po około dwóch kilometrach zawraca na leśnym parkingu. Maciuś wrzeszczy o mamę tak, że jego ojcu uszy pękają.

Krystyna tym razem daje się przekonać. Twarz ma skamieniałą.

– Nie ma tego przeklętego jeża – mówi ze ściśniętym gardłem.

Szymona oświeca nagła myśl:

– Przecież kupiliśmy go w Megazabawkach, pojedziemy tam i kupimy Maćkowi takiego samego.

– Ale to już nie będzie TEN jeżyk – odpowiada Krystyna i dwie łzy płyną jej po policzku.

Przypomina sobie, jak Maciuś upaćkał go kiedyś atramentem i jak pół nocy wywabiała te plamy. Przyszywała mu łapkę, którą urwał pies sąsiada. Maciuś wszędzie go ze sobą nosił i widać to było po pluszaku. Przybrudzony, łatany, przytulany, spany. Nie, nic nigdy nie zastąpi jej tego jeżyka. Nie mówiąc już o tym, że w Megazabawkach na pewno mają już zupełnie inną kolekcję przytulanek.

Robi się ciemno, do Bytomia, gdzie mieszkają, jeszcze daleka droga. Przejeżdżają przez wieś o nazwie Sieroty. Krystynie coraz bardziej chce się płakać. 

Czuje wyraźnie, że strata jeżyka uderzyła bardziej w nią niż w Maciusia, choć wcale nie chce się do tego przyznać. Nie chce zbłaźnić się przed Szymonem, choć w sumie już to zrobiła. 

Czegoś nie ma, a miało być. 

Podjeżdżają pod dom późnym wieczorem, Szymek zanosi śpiącego Maciusia na rękach do łóżeczka. Potem myje zęby, daje żonie buziaka na czoło i idzie spać.

Krystyna siedzi sama w ciemnym, zimnym salonie. Jest roztrzęsiona, zesztywniała, jakby umarła w środku. Chciałaby się do kogoś lub do czegoś przytulić, ale jej ramiona są puste. Nie ma jeżyka. Jeżyk umarł, zaginął, został zabrany, a może nigdy nie istniał?

Krystyna czuje, że zapada się w sobie, jakby burzyła się od środka. Normalnie nalałaby sobie kieliszek wina, żeby się uspokoić, ale nie dzisiaj. 

W pewnym sensie rozumie, że Maciuś złożył dla niej ofiarę ze swojego pluszaka, by wszystko mogło jej się przypomnieć.

Krystyna otula się kocem, ale nie zapala światła. Nie sięga po telefon, by scrollować kolorowe obrazki i na chwilę zapomnieć o tej pustce, która panoszy się w jej wnętrzu.

Czuje ją wyraźnie, jakiś brak, jakiś deficyt, ale nie wie, co to jest. 

Czy chodzi o te dzieci, które umarły w jej brzuchu zanim urodził się wymodlony Maciuś? Przecież dużo po nich płakała. Szymon nie, on uważał, że nie ma o czym mówić. Ale ona pozwoliła sobie przecież na krótką samotną żałobę. Czy to nie wystarczyło?

A może jeszcze wcześniej? Ktoś miał ją widzieć, a nie widział, ktoś miał być, a nie był. Tata? Krystyna ledwo pamięta jego twarz. Z to dobrze pamięta mamę, otumanioną środkami nasennymi, odwróconą do niej plecami, nieprzytomną ze smutku.

Czegoś jej brakowało od zawsze, jakiegoś jednego, najważniejszego elementu w tej jej osobistej układance. Zionie w niej dziura, którą cały czas próbuje jakoś łatać. Nowymi ubraniami, pochwałami od szefowej, urlopem na Kanarach, przytulaniem się do syna. Tłumaczy samej sobie, że skoro ma taką piękną rodzinę, nie powinno jej niczego brakować. Więc dlaczego brakuje?

“Przecież masz zdrowego syna, na tym się skup, przestań żyć przeszłością” – mówił jej wiele razy Szymon i ona mówiła samej sobie. 

Krystyna schodzi głębiej. Czuje, że weszła na drogę, z której nie ma odwrotu.

Ta droga prowadzi w dół. Krystyna schodzi po zimnych kamiennych stopniach. Dotyka oślizgłych ścian swojej prywatnej wewnętrznej piwnicy. Przez szparki zagląda do poszczególnych cel swej duszy, gdzie zamknęła cały swój niewypowiedziany ból. Jeszcze nigdy tam nie była, a przecież to fundamenty, na których zbudowane jest całe jej życie.

Tata – mały chłopiec osierocony przez matkę. Babcia i wszyscy jej martwi bracia i narzeczeni zabici na wojnie, a potem pierworodne dziecko z wodogłowiem, które umarło zaraz po urodzeniu.  Pradziadowie, którzy pochowali połowę swoich dzieci, zanim sami umarli umordowani ciężką pracą. Prapradziadowie, głodni i bosi chałupnicy bez ziemi. Im głębiej schodzi, tym mocniej odczuwa głód, chłód i pustkę. Stracone nadzieje, niewyleczone zranienia. Nie ma tam już żadnych konkretnych obrazów, ludzi, informacji… są gołe emocje. Opuszczenie, smutek, bezsilność, wola przeżycia. 

Nikt na świecie, żaden pluszowy jeżyk, żaden mąż ani dziecko, żadne terapie ani workshopy nie załatają tych dziur w sercu, własnych i odziedziczonych po przodkach.

Jest już 01:18 na zegarze kuchenki mikrofalowej. Krystyna siedzi tak już kilka godzin, jest jej zimno i chce jej się pić. Musi w końcu wstać.

Pije szklankę wody, a potem przypomina jej się porzucony w przedpokoju plecak, w którym zostały niedojedzone kanapki z wycieczki. Zaczyna go rozpakowywać i jakoś wcale się nie dziwi, że znajduje w nim zapomnianego jeżyka z krzywo doszytą łapką i plamami po atramencie. 

– To tutaj jesteś – przemawia do niego ciepło – ty rozbójniku. A ja przez ciebie tyle płakałam.

Tej nocy to ona śpi z jeżykiem. Przyciśniętym do serca. 

Następnego dnia przy śniadaniu oznajmia Maciusiowi, że jego jeżyk się znalazł i pokazuje mu pluszaka. Mały uśmiecha się szeroko pobrudzoną od czekoladowych kulek buzią. Radośnie wita się z przytulanką, a potem uroczyście oddaje ją mamie.

– Mamusiu, weź sobie jeżyka. Ja już go nie potrzebuję. – woła i leci do przedpokoju ubrać buty do przedszkola.

Photo by Clément Falize on Unsplash

Autor: Stefania Martinez

Jestem Stef i opowiadam historie. Pokazuję kobietom, jak być bliżej siebie. Bujam w obłokach, zakorzeniam się w Ziemi.

3 przemyślenia nt. „Jeżyk”

  1. Słów mi brak, żeby opisać, co mi się stało po tym tekście. Zaczął się dla mnie niewinnie, pomyślałam, że może przeczytam jakąś zabawną, lekką historię, a tu… głębia, moc, prawda. Wzruszyłam się ogromnie. Przepięknie to napisałaś i skonstruowałaś. Tekst trafia dokładnie tam, gdzie ma trafiać, i nie odpuszcza. Ja go na pewno zapamiętam.

Dodaj komentarz