Studzienna dziewczynka

Nigdy nie pomyślałam, że się odważę, a jednak… podeszłam do studni. Już od dawna mnie wołała. Stała na podwórzu, w tylnej jego części. Pokrywa była odsunięta od cembrowiny. Żeby zajrzeć do środka, musiałam przysunąć sobie wiadro, odwrócone dnem do góry. Pochyliłam się i zobaczyłam, jaka jest głęboka. Był to pionowy tunel, wypełniony zgniłą ciemnością. 

Byłam tylko zrozpaczonym dzieckiem, które nie rozumiało swoich opiekunów. Ciemność w studni mnie pociągała. Byłam przekonana, że ktoś tam jest. Szepcze do mnie. Kiedy mocno nachyliłam się nad cembrowiną, słyszałam wyraźnie jej głos. Bałam się oczywiście. Ale kiedy pomyślałam, że mam wrócić do domu, do mamy, która leży odwrócona do mnie plecami, do taty, którego nie można obudzić z pijackiego snu, do babci z zasznurowanymi ustami, do dziadka, który głaszcze mnie o wiele za długo, wolałam wsłuchiwać się dalej w szepty Studziennej Dziewczynki. Wołała mnie. 

– Chodź do mnie, pobawimy się! – słyszałam wyraźnie jej głos. – Nie mam tu żadnych przyjaciół – mówiła dalej. – Jestem zupełnie samotna. Jeśli przyjdziesz do mnie, będziemy koleżankami i już nigdy się nie rozdzielimy. Będziemy zawsze razem. Ty będziesz miała mnie, a ja będę miała ciebie. Skocz tu do mnie!

– Ale tam na dole jest zimna woda, ja się boję. – odpowiedziałam drżąc leciutko.

– Wcale nie. Ta woda to tylko przejście do innego świata. Mojego świata. Tu jest cudownie. Liście na drzewach są z waty cukrowej. Słońce jest z marcepanu. A ziemia z czekolady.

Uśmiechnęłam się na samą myśl o tych pysznościach. Kiedyś jadłam ziemię, jak byłam mała. Tata zbił mnie za to pasem. Mama zaprowadziła mnie do doktora. Musiałam wypić lekarstwo.

– Czegoś jej brakuje. – powiedział ten doktor.

Dziewczynka na dnie studni nie ustaje w wysiłkach, by namówić mnie do skoku.

– To wcale nie jest woda, to lemoniada. Przepłyniesz przez nią prosto do mojego świata. Jest bardzo słodka. 

– Jak lemoniada z odpustu? – pytam ostrożnie. – Taka z woreczka?

– Właśnie tak – potwierdza Studzienna Dziewczynka. – Na drzewach rosną tu lukrowane pierniczki, też takie jak z odpustu. Kiedy jestem głodna, po prostu zrywam sobie jeden i jem. I popijam lemoniadą.

– Czy masz tam mamę i tatę? – pytam dalej.

– Nie, jestem tu sama – odpowiada.

– Ja nie chcę być tam z tobą bez mamy.

– Twoja mama jest chora i też niedługo tu przyjdzie – mówi głos – i wtedy będziesz ją miała tylko dla siebie. Będziesz też miała mnie. Jestem twoją siostrą. Będziemy się cały czas bawić. Mam tu piękny domek cały z zielonego mchu. Jak się zmęczymy, pójdziemy do niego spać. Tu nigdy nie jest zimno. Mam w moim domku dwa piękne łóżeczka z różowymi kołderkami. I mam sukienki, takie jak dla księżniczki. Lusterka i spinki. Lalki z otwieranymi oczami. Mam tu wszystko, tylko nie mam się z kim bawić. No chodź…

– Boję się – odpowiadam – Mamie będzie smutno, kiedy ją opuszczę. Czy będę ją mogła odwiedzać?

– Oczywiście – szepcze dziewczynka. – Wrócisz do niej, kiedy tylko zechcesz. 

– Ta studnia jest tak głęboka i ciemna. Jak mogę wiedzieć, czy mówisz prawdę?

– Usiądź tylko na cembrowinie.. – namawia mnie dziewczynka.

Nigdy nie myślałam, że się odważę, ale jednak zrobiłam to. Przerzuciłam nad cembrowiną jedną nóżkę, potem drugą. Usiadłam. Moje nogi w brudnych pończoszkach dyndają w cieniu. Na moją żółtą sukienkę świeci słońce.

Szepty dziewczynki dobiegające do mnie z głębin namawiają mnie, kołyszą marzeniami… Ale tak naprawdę siedzę tam tylko dlatego, bo boję się wrócić do domu. Ta dziewczynka dobrze o tym wie.

– Chyba już pójdę… – mówię niepewnie, w ostatniej próbie ratowania się przed ciemnością.

– Jeśli pójdziesz, dziadzio znowu to zrobi. Będzie cię głaskał, i obrazi się, kiedy powiesz, że tego nie chcesz. A mama tego nie zobaczy. Ani tato. Nikt nigdy cię nie widzi.

– Oprócz dziadzia…- szepnęłam ze łzami w oczach.

– Tak – odparła dziewczynka – oprócz dziadzia. Tu na dole go nie ma. Nigdy go nie będzie. On tu nie ma dostępu. Zabronione. Ale mama i tata przyjdą. Nie bój się. Skocz. Nie będziesz się musiała niczego bać, o nic martwić. Będziemy się mogły trzymać za rączki i tańczyć. I jeść trawę z cukru… i pić mleko prosto ze źródełka.

– Jak z piersi mamy? – zapytałam.

– Jak z piersi mamy – potwierdziła Studzienna Dziewczynka.

Obejrzałam się za siebie. Dziadek akurat szedł do szopy po drewno. Ponury, wąsaty, twardy. Nigdy się nie uśmiechał do nikogo. Tylko do mnie. Ale ja bałam się jego uśmiechu bardziej niż pasa taty. 

Nagle mnie zobaczył.

– Co ty tam robisz, dziecko?! – usłyszałam jego wołanie i szybkie uderzenia butów o bruk podwórza.

– On cię zaraz złapie! – powiedziała spokojnym głosem Studzienna Dziewczynka. – Zaraz cię dotknie.

To mnie przekonało. Moje małe ciało zadrżało na myśl, że dziadek do mnie dobiegnie. Zsunęłam się z cembrowiny. Było to łatwe.

Spadając w ciemność, słyszałam jeszcze echo jego głosu.

– Nieee! – wołał. Huczało mi w uszach. Potem plusk zagłuszył wszystkie wołania. Woda była zimna i ciemna, tak jak się obawiałam. Na dnie czekała Studzienna Dziewczynka. Ubrana w żółtą sukienkę, brudne pończoszki, w ręku trzymała zieloną kulę szlamu na patyku.

– Chcesz waty cukrowej? – zapytała.

2 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *