Kap kap

Pojawiało się i znikało regularnie od 9 lat, ale nikt tego nie widział. Drzewo jak drzewo. Niezbyt gruby pień, taki akurat żeby przytulić i jeszcze objąć druga osobę. Cieniutka kora krusząca się przy każdym mocniejszym kontakcie. Strużki żywicy spływające równo ze wszystkich stron. Kap, kap. Jak łzy uciekające spod pojedynczych liści na głowie drzewa. Może gdyby ta głowa była bardziej pokaźna, a liście zieleńsze, drzewo zwróciłoby uwagę chociaż jednego z tysięcy spacerowiczów, którzy mijali je przez te wszystkie lata. Ale nie były i nie zwróciły. Aż do dziś.

Dora nie przypominała sobie kiedy ostatnio tak szybko biegła. Pewnie na którejś z akcji, wezwana przez swojego szefa i wyrwana od innych zajęć. Ale to było tak dawno temu, że zdążyła już zapomnieć jak boleśnie jej płuca odczuwają nadmiar tlenu, który im przesyła. A jeszcze bardziej zapomniała jak niechętnie jej nogi podążają jedna za druga, kiedy zmusza je żeby weszły w swoją maratonową prędkość. Oparła się ręką o pierwszy lepszy pień, który miała obok siebie i schyliła sie, żeby złapać oddech. Wydawało jej się że słyszała krzyk. Nie, na pewno go słyszała. I to gdzieś tutaj. Przed chwilą krzyk brzmiał jakby był tuż obok niej. A teraz ledwie dyszała opierając się o drzewo w kompletnej ciszy. Spory kawałek kory opadł na ziemię pod wpływem jej nacisku. Zabrała rękę i spojrzała na goły placek, który wyłonił się spod kory. Patrzyła i patrzyła i nie mogła się nadziwić, bo placek nie był w kolorach, które zwykle widziała na drzewach. Patrzyła na krwistoczerwony ślad który przypominał jakiś symbol. Przynajmniej tak jej się wydawało, kiedy zrobiła krok do drzewa i w skupieniu badała dziwne odkrycie. To musi być farba. Nic innego nie dałoby tak intensywnej czerwieni. Ale jak ktoś namalował pod kora? Wyciągnęła dłoń i położyła ją na dziwnym karmazynie.

– Przyszłaś bo usłyszałaś jak płaczę? 

Dora natychmiast przeniosła wzrok z pnia na to co znajdowało się za nim. Właściwie nie co a kto. Dziewczynka wyglądała na maksymalnie 10 lat. Miała bladą twarz. Na policzkach świeże łzy. Oczy wielkie jak migdały, ale kolorem przypominające raczej runo leśne. Jej włosy sięgały dużo niżej niż włosy Dory, a ona myślała że jej długość do tyłka jest imponująca. Opadały luźno na żółta sukienkę która zdecydowanie nie była odpowiednim strojem na dzisiejszą pogodę. Dora w pierwszym odruchu zdjęła z siebie bluzę i wyciągnęła ją w stronę dziewczynki. 

– To ty krzyczałaś? 

Dziewczynka patrzyła tempo na wyciągnięta rękę Dory. Sama nie poruszyła żadna częścią swojego ciała. Dora wycofała rękę, ale powiew wiatru nie pozwolil jej wycofać się z oferty. Zrobiła dwa kroki do przodu i bez zastanowienia zarzuciła swoją puszysta bluzę na lodowate ramiona dziecka. 

– Rozumiesz co do ciebie mowię? To ty krzyczałaś? – Dziewczynka nie dawała żadnych znaków zrozumienia – Zgubiłaś się? 

Pomyślała że dziewczynka nie rozumie. Tak musiało być. Nie zdradzała żadnych znaków że pytania do niej docierają. Z drugiej strony przecież to ona pierwsza się odezwała. Mówiły tym samym językiem.

– Nie mam czasu na gierki. Przyszłam bo… – Sama przez chwilę zastanowiła się skąd u niej tak gwałtowna reakcja – Bo ktoś krzyczał. 

Normalnie nie byłby to powód żeby biegła. O nie. Krzyk innych ludzi jest reakcją pożądaną, a nie wyzwalajacą instynkt niesienia pomocy. A jednak tym razem jej ciało zadziałało inaczej niż było przyzwyczajone. Drzewo! Nietypowa czerwień wróciła do jej myśli. Odwrócila się z powrotem w stronę pnia naznaczonego czerwienią i… Nie zobaczyła tam nic. Ani czerwieni, ani pnia, ani drzewa. 

– Zabierzesz mnie do domu? 

Autor: Sylwia Patoleta-Bęś

Od 13 lat mam w głowie postać, dla której szukam miejsca. Chyba w końcu je znalazłam. Pora o nie zawalczyć!

3 przemyślenia nt. „Kap kap”

Dodaj komentarz