Szczeka.
To radość. Cała jest radością. Czuje ją w ciele od czubka nosa po ruchliwą kitę ogona. Zaczyna nią kołysać energicznie, zachowując jednak powściągliwość Owczarka. Jest przecież damą! Niecierpliwi się, po suczemu zapisując pazurami rytm oczekiwania w niespokojnym parkiecie. Chce wybiec przez drzwi, pokonać długi ciemny hol i wypaść na zewnątrz, ślizgając zadnimi łapami na progu. Zdradziecki zakręt. Poorana pazurami posadzka nosi blizny po setkach radosnych zwrotów i hamowań.
Przyjechał!
Słyszy silnik, który rozpoznaje bez trudu. Rytmiczny turkot odbija wibracją fal znajomych dla nastrojonego ucha. To On. On na pewno. Wraca. Nareszcie! Wyjść! Wydostać się! Pobiec! Otwórz!_ Biec!_ Biec!_ Biec!
Czyjaś zniecierpliwiona ręka naciska klamkę i drzwi się uchylają. Nie czeka na pełne rozwarcie, tylko przeciska ciało przez otwór na wolność i biegnie. Biegnie przez długi ciemny hol i ślizgając się na progu, pokonuje zakręt korytarza. Wypada na świat jak granat rzucony do celu, wybucha przy samochodzie radością, a odłamki miłości rozsypują się na podjeździe.
Wysiadł i już jest przy niej. Wita ją czule słowami i gestem, ciepłem dłoni, którą Ona tak dobrze zna. Wie, że nie wolno skakać do jego piersi ale mimo to, odbija energicznie przednimi łapami, jakby już, już wznosiła się ku górze, ale nie, rezygnuje. Opada miękko. Słyszy wkoło żwirowy podjazd osuwający drobnymi, ostrymi kamyczkami spod ciężkich butów. Zajmie się nimi później. Teraz wykręca ciało w radosnym powitaniu i przypomina sobie nagle, że patyk, że gałąź pod krzakiem, że kawałek drzewa porzucony poprzednio, nada się do ponownego podjęcia, podrzucenia i rzucenia. Podbiega, chwyta, niesie przed siebie i przy bramie ogrodu przypada do ziemi z zadziornym warkotem, obroną przed wrogiem. Zabawa w szarpanego łacha. Gwizd. Przywołanie. Porzucenie obgryzionego i bieg. Wbiega na powrót do zacienionego wnętrza i wpadając w poślizg na progu, pokonuje hol. Dopada w drzwiach przedpokoju nogawek spodni i zwalnia, podążając za butami. Wybijają ciężki rytm wojskowych marszy w chybotliwych deskach podłogi.
Buty są ważne. Pachną skórą i sadłem. Kiedyś próbowała je lizać, ale wie już, że nie wolno. Bywa, że stoją nieruchomo w drgających oparach sycących tłuszczowych nut. Czasami pachną zbożem i myszami, czasem niepokojem strawionych ogniem, sypkich ciał, albo dudnią głucho po domu, odbijającym echem zadzierżyste kroki w przestronnych pomieszczeniach. Czasem pośpieszne i zbiorowe, wystukują chaos i nerwowość, czasem spokojne i pewne, miarowe i mocne. Zna je wszystkie dobrze, a najlepiej te jedyne. Te, które zataczając kręgi w półmroku pokoju, wdeptują w ziemię napięcie ciała, jak przed snem. Te buty są tutaj często i twardo stąpają jeden za drugim, brnąc w zamyśleniu w jakieś odległe zaświaty, w jakieś przyszłości niepojęte, męty zdarzeń, wrzaski i tłumy, wystrzały, świsty i pył i proch, spod którego wzejść ma nowy porządek Świata…
I gdy tak drży podłoga od tych ciężkich stąpań, to odczuwa lęk. Leży cichutko w rogu pod stołem i czeka. Przymyka oczy ale nie zasypia. Sztywne trójkąty uszu sterczą uważnie czuwając ponad snem. Odmierzają odległości i chwytają w sieć nasłuchu niespokojny, krótki oddech. Musi poczekać. To minie. Przeleży cicho z ciężką głową złożoną na przednich łapach po przekątnej i wysłucha tego preludium do zagłady, rzezi zapisanej w zwartych krokach skórzanych oficerek, w których przegląda się wieczorne światło lamp. To minie…
Stąpanie po sypkim, ulotnym, przejściowym.
Przejdzie w ruinę, w przemarsz pogromem przez klęskę ku zagładzie ostatecznej i mocno tymczasowej. Minie jak wszystko.
Tymczasem jutro, jasnym świtem czeka podróż zalesionym szlakiem ku górze. Czeka widok z kamiennego zbocza w przestrzeń nieobjętą psim umysłem. Wdychanie wilgoci drzew ocienionych zimnym snem, gdzieś na stokach Alp. Nasłuchiwanie, jak w ciszy gór, tuż na granicy przecknięcia, pomiędzy jawą a mglistym marzeniem, budzi się Bestia.
Sunie powoli. Przeciąga sennie w chłodnych jeszcze promieniach słońca, pomruk jej toczy leniwe westchnienia u podnóża i toczy się dalej i coraz ciężej stąpa. Spływa nieśpiesznie doliną Dunaju. Ścieka oddechem cienistym z Karpat w kotlinę trzech rzek i wsiąka wartkimi odnóżami w krętą żyłę Wisły. Wezbrana do granic, wyleje krew na pola i miasta. Zatopi murowane piwnice kamienic. Poniesie rwącym nurtem pokruszone cegły i buty nie do pary.
Tymczasem jutro czeka spacer krętym szlakiem ku górze.
Podróż dla odbycia drogi. Odwieczna wędrówka we dwoje.
Człowiek i pies. Nic więcej.
On równym krokiem, ona przy nodze i za i przed.
.
.
Na fotografii Adolf Hitler i suka owczarka niemieckiego Blondi. Zdjęcie zrobione przez Evę Braun w Berghof, domu i zarazem oficjalnej rezydencji Adolfa Hitlera zwanej „Górą” położonej na stoku Alp Salzburskich. Blondi zginęła wraz ze swoim szczenięciem Wolfem wieczorem z 29 na 30 kwietnia 1945 roku, otruta na polecenie Hitlera, przed jego samobójczą śmiercią.
Jejku, jak ciepło się czyta ☺️ ciepły wraźny i tak bardzo osobisto rzeczywisty, że czuję się każdą emocje bohaterki 🙂
Jaka z niej była cudowna, mądra sunia ☺️
Będę monotematyczna … Kobieto! Jak Ty piszesz! Ty nie opisujesz psa, Ty go pokazujesz w tak namacalny sposób, że czytelnik nie ma już żadnych wątpliwości, że to nie tylko zwierzę hodowlane, to istota, która myśli i czuję, prawdziwy przyjaciel człowieka. SZACUN!
❤
Dziewczyno. Ożeż Ty. Zrobiłaś mi sieczkę z mózgu. Pozwolić, aby inni patrzyli na Hitlera oczami istoty, która kocha bezgranicznie, bezwarunkowo i choćby nie wiem co. Niesamowite. Nie odważyłabym się nawet pomyśleć o takim tekście, a Ty go napisałaś i sprawiłaś, że czytając go i jednocześnie wiedząc (po zdjęciu), że piszesz o Hitlerze miałam dysonans, bo czytałam o Hitlerze, a czułam radość, energię, ciepło i wszystkie te emocje, które odczuwa każdy pies witając swojego Pana. To najlepiej pokazuje jak plastycznie opisałaś te wszystkie emocje – tak, że nie da się ich nie poczuć. Idealnie weszłaś w skórę owczarka niemieckiego 🙂
Dzięki Joanna ❤