Dziesięć lat temu podekscytowana siedziałam w fotelu samolotu bacznie śledząc jego lot na telewizorku. Pierwszy wyjazd poza granice UE, wolontariat i ten bardzo egzotyczny i orientalny kraj. Cieszylismy sie na widok podróżnych w sari, kurtach czy turbanach, bo wiedziałyśmy, że oni lecą do domu – a my na przygodę naszego życia.
Wylądowałyśmy w kraju, który się kocha albo nienawidzi. O gorzko-słodkim smaku herbaty chai z aksamitnym i spienionym mlekiem. Kilogram dodawanego do niej cukru mial zabić gorzki smak mocnej czarnej esencji z prowincji Darjeeling. Chai pity o poranku w przydrożnym barze, żeby nie powiedzieć namiocie zbudowanym z płachty i kijów bambusowych, przynosił ukojenie i ciepło strudzonych podróżą ciał. Otulał od środka szepcząc, że wszystko będzie dobrze.
Mieszkałyśmy w kraju o tysiącach zapachów, milionach smaków z dominującym ostrym, mieniacych sie zlotem, w niezliczona ilość odcieni każdego koloru tęczy. Gdzie kontrasty bardzo do siebie pasują. W kraju romantycznej i zakazanej miłości, złamanych serc, wielkich nadziei i ogromnej pasji. Gdzie kobiety zakryte zwiewna chusta wzbudzają największe pożądanie mężczyzn, którzy za każdy, nawet jej delikatny uśmiech są w stanie zrobic doslownie wszystko. Gdzie pije się opium i zuje tabake. Gdzie z reguły nie jada się zwierząt. Gdzie trudno jest pokonać trudności, gdzie wszystko jest tak samo możliwe jak i niemożliwe. Wylądowaliśmy w Indiach. Delhijskie ciezkie i lepie powietrze przywitalo nas pierwsze. A potem to juz jakos polecialo…
W Indiach duzo sie dzieje. Europa to spokojna bogini, pedantka, ma wszystko poukladane, lubi porzadek. Indie to jej zbuntowana, nieogarniajaca i niepanujaca nad sytuacja siostra z ogromnym romantycznym sercem.
***
Mam w głowie chaos pisząc ten tekst. Tak bardzo nie wiem jak ugryźć ten kawalek ciasta jakim są wspomnienia. 10 lat temu, właśnie w Indiach, przeżywałam największe tragedie swojego życia – śmierć bliskiej mi osoby. Kiedy za dnia cieszylam sie swoja przygoda zycia, w nocy rozgrywał się dramat. Praca i podróżowanie przeplatały się z moja rozpacza. Byłam kontrastem takim jakie sa Indie. Może dlatego tak bardzo się polubiłyśmy?
Jestem z tych co Indie kochają nad życie. Chcę tam wrócić, wypić ten chai o poranku, zjeść pierożki momo przy świątyni buddyjskiej, kupić na Lajpat Nagar getry, które nawet po 10 latach beda mi sluzyc! Pojechać do Ladakhu i w końcu zobaczyć te tygrysy!
Indie ukształtowały we mnie podróżnika (nie turyste). Nauczyły empatii, zrozumienia i dystansu dla otaczajacej rzeczywistosci. Otworzyły oczy i jak dobra nauczycielka, dały pozwolenie na odkrywanie całego świata, a także i siebie. Po wyprawach do Indii (bo były dwie w moim życiu) podróżowanie stało się łatwiejsze, nie wymagajace i czasami rozczarowujące, bo brakowało mi pierwiastka: wyzwania.
Mysle, ze jak na podróżnika, Indie były zdecydowanie najbardziej wymagające aczkolwiek dające największą satysfakcję. I ogarnięcie tego, to jak my to ogarnęliśmy, bez bólu, przypału i zbędnych emocji, zasługuje na medal. Albo przynajmniej na (prawdziwy) Palak Paneer.
Indie, moja matko, nauczycielko, moja przyjaciółko i najgorsza zmoro, tęsknie za twoim smakiem i kolorem i nieogranieciem! Świat jest bardzo szary bez Ciebie. Kocham Cię nad życie. Pozostaniesz w moim sercu na kolejne dekady!
Twoja, Munni.
Mi się marzą Indie. Pięknie opisałaś swoją relację z Indiami. Ja jeszcze nie byłam w Indiach, ale po Twoim opisie marzą mi się jeszcze bardziej i coś czuję, że będę z tych co je pokochają:)
ten tekst trącił w serduszko mojego wewnętrznego włóczykija 🙂 pięknie to opisałaś, mogłam choć odrobinę poczuć wszystkie wrażenia – to jak podróż na skrzydłach słów <3